Dział ogłoszeń drobnych

Na blogu raczej cisza, co poradzić, wen wie swoje... Cóż, stale można mnie znaleźć bredzącą tutaj -> http://twitter.com/Hadrianka

Swoją drogą Twitter fajna sprawa. Polecam :)

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Wsciekłość

Weszła do hangaru C z mieszanymi uczuciami. Dwa niemiłosiernie zniszczone altaryjskie statki mogły oznaczać niemal wszystko. Poza tym, nie były zbyt częstym widokiem. Ani w tym rejonie, ani tym bardziej w takim stanie i osamotnione. Pozwoliła im zatrzymać się na pokładzie „Leoparda" bardziej z ciekawości, niż czegokolwiek innego. Chociaż, może miała odrobinę nadziei na wdzięczność. Altaryjska wdzięczność była towarem rzadkim i jak każdy rzadki towar – cennym. Wprawdzie duma i buta pilotów przekraczała zazwyczaj wszelkie wyobrażenie, to podobnie było z ich rozbuchana honorowością, jeżeli tylko byli skłonni uznać wybawiciela za równego sobie długi spłacali zawsze i co do joty.
Statki były dwa. Czarny God of Fire, zwany przez Altairytów po prostu GoFem, z potężnie uszkodzonym lewym skrzydłem i resztą poszycia po tej stronie w opłakanym stanie. Drugi był może odrobinę mniej poharatany Son of Odin, SoO, krwistoczerwony. Przed GoFem siedział na kilku skrzyniach półnagi mężczyzna, z uczesania i blizn na zakrwawionej klatce piersiowej sądząc – pilot. Lewą nogę miał sztywno wyprostowaną i obłożona usztywniaczem. Identyczną czarną warstwę zakładał mu właśnie na lewą rękę niewysoki, rozczochrany rudawy blondyn. Spostrzegłszy wyraz twarzy pilota zwątpiła, czy jest to najlepsza pora na rozmowę. Sino-biała skóra błyszczała od potu. Napięte do granic wytrzymałości mięśnie, nieruchome spojrzenie ciemnych oczu – a do tego mężczyzna dyszał ciężko, wściekły tym najstraszliwszym rodzajem wściekłości, który odbiera ostatnie nadzieje, na zdrowe postrzeganie rzeczywistości, który pozwala godzinami tkwić w bezruchu po to tylko, aby zoczywszy ofiarę rzucić się na nią i rozszarpać gołymi rękoma. Teraz patrzył na nią.
Nie był chudy, jak typowy pilot. Szczupły, ale w porównaniu z typowymi chudzielcami, niemal anorektykami naprawdę robił wrażenie mięśniaka. Przepocona czarna grzywka skręcała się w grube sploty, ostre łuki brwi drgały nieznacznie - jeśli to była jedyna oznaka bólu, to ten mężczyzna musiał być niezłym twardzielem. Nawet jej robiło się niedobrze, kiedy patrzyła na rozharatany bok "Ifryty", w każdym razie taki napis dostrzegła na skraju pogiętych i rozerwanych blach. Wąskie wargi pilota ułożyły się w złośliwy, drapieżny uśmiech. Jakby dostała w twarz. Ha! Tylko Altairyci tak odnosili się do swoich wybawców. To nie była butna poza jeńca wobec oprawców. To było jasne zaznaczenie, kto tu rządzi. Każdy inny byłby w tym co najmniej śmieszny. Ale nie piloci. Dla nich był to stan naturalny, który albo przyjmowało się do wiadomości po dobroci, albo poprzez bardziej bezpośrednie środki perswazji. Tak, czy owak takie sztuczki mogły działać na Szkopów albo kupców. Na pewno nie miały zbyt wielkich szans powodzenia wśród piratów. A "Leopard" był najsłynniejszym pirackim okrętem na Rubieży Clauda.
- I co pan powie, panie pilocie?
- Zabierz nas na Wernyhorę - niski, bezbarwny głos.
- Słyszałeś kiedy takie słowo, jak "proszę"? - zapytała z nieprzyjemnym uśmieszkiem. Przystawanie na ich wszystkie pomysły było może bezpieczne, ale na pewno nie gwarantowało ani grosza szacunku.
- Jestem Niklaus Nikodemos Rave z Alterów, Altaira Ifryta - twardo w tym tak zdawałoby się miękkim ukryjskim. - Ja nie proszę. Ja nawet nie żądam.
- Rave? - Dała poznać po sobie zdziwienie. Faktycznie, jakby się bliżej przyjrzeć... Zresztą wernyhorzańska szlachta była do siebie podobna, wszak ich wygląd był efektem bardzo podobnych modyfikacji genetycznych we wczesnych latach kolonizacji. Ten tutaj miał czarne włosy jak Rave'owie, grube sploty jednoznaczne wskazywały na Alterską krew. Blady był niemiłosiernie i to chyba nie tylko z upływu krwi, wzrost... cóż, zawsze jednak pozostawał niewiadomą. Zdarzali się wysocy Wernyhorzanie, rzadko, bo rzadko, ale jednak. Że taki został pilotem, to było dziwo, ale z takim nazwiskiem, nic nie mogło dziwić.
- Syn Severana? - Zapytała zdziwiona.
- Owszem.
- No proszę, jego też miałam okazję gościć... dawno temu. I przyznam, że jego Iskra, wyglądała dużo lepiej od tej twojej Ifryty.
Rave zacisnął wąskie wargi, zacisnął powieki. Zaczerpnął powietrza, jakby w panice:
- To było po Trójstronie? - Zapytał ciszej i jakby niepewnie.
- Owszem... - odpowiedziała równie niespokojnie. W tych czarnych, nieruchomych oczach zdawałoby się permanentnie pozbawionych wyrazu błysnęło coś nieodparcie kojarzącego się ze strachem.
- Uspokój się - syknął ten niewysoki rudawy człowieczek wciąż opatrujący rękę pilota. Rzucił jej szybkie spojrzenie i z zaskoczeniem spostrzegła, że to Zielonooki. Oczywiście, że nie był to pierwszy Zielonooki, którego widziała, ale zdecydowanie pierwszy tak rozczochrany, nieogolony, brudny, umazany smarem i krwią i do tego posiniaczony, co wydawało jej się absolutnie niemożliwe.
- Panie Rave... - odezwała się wreszcie. - Jeśli będzie pan wstanie, zapraszam do siebie na kolację. Około szóstej czasu pokładowego. Mamy tu trzydziestodwugodzinną dobę w systemie Harrisa. Obecnie jest czternasta... do zobaczenia, pilocie.
***
Wszedł mocno utykając, właściwie tą lewą nogę wlókł za sobą kompletnie bezwładną, tak samo ręka nie wyglądała na zbyt przydatną, usztywnione miał nawet palce. Tuż pod linią szczęki nieestetycznie nawarstwiał się najsilniejszy możliwy opatrunek, w założeniu twórców w kolorze skóry i bladość pilota nie mieściła się w skali. Policzek też miał spuchnięty, z wyraźną czerwoną pręgą ciągnącą się od oka prosto w dół, wywalony wszczep na twarzy? Każdy inny wyglądałby w tej sytuacji żałośnie. Ale nie Altairyta. Ci im bardziej byli poobijani, tym dumniej wyglądali. Tak naprawdę najpewniejszym sposobem na samobójstwo byłoby upokorzenie Wernyhorzanina. A w każdym razie próba takowego.
- Siadaj, chłopcze - wskazała mu krzesło. Postanowiła zrezygnować z mówienia mu per pan. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat, może trochę więcej. Altaryjska rachuba lat i tak było inna od ogólnej, w końcu ich długowieczność wynikała z modyfikowanych genów, a nie kuracji w starszym wieku. Spokojnie mógłby być jej synem. Cóż. Pewnie gdyby miała jakowegoś nie chciałaby, żeby był podobny do tego tutaj. Dumnego do szaleństwa wariata, który zginie młodo przekonany, że postawią mu za to pomnik. Spojrzał na nią wrogo, ale posłusznie klapnął za metalowym stołem.
W całej kajucie nie było ani odrobiny drewna, mimo wszystko poczuł się przez to nieco nieswojo. Metalowy stół i metalowe krzesła, nieosłonięte niczym metalowe ściany i podłoga. Niewielka szafka, oczywiście metalowa z blatem z jakiegoś tworzywa. No ale skąd drewno na pirackim okręcie i to na pewno zbudowanym gdzieś w stoczniach Chuta. Ta kobieta pewnie nigdy nie była na planecie, a i na stacjach bywała rzadko. Sądząc po linii Leoparda mogła nawet spokojnie przyjść na świat na jego pokładzie.
Była dość wysoka, żylasta, z burzą szarych włosów. Coś co miała na sobie możnaby uznać za namiastkę munduru - na kurtce przyszyto jakieś insygnia, bliżej niesprecyzowane w treści. Nie miał pojęcia ile może mieć lat, ale chyba była stara. Trudno mu było oceniać wiek, w życiu nie spotkał nikogo, kto chociażby znał kogoś, kto umarł śmiercią naturalną. No i na Wernyhorze starzeli się zupełnie inaczej niż koloniści.
- Zjadłbyś coś, czyż nie? - Zapytała siadając naprzeciwko.
Wzruszył ramionami. A właściwie jednym, prawym.
- Co tu robiliście? I to w takim stanie? - Zapytała ostrzej.
- Zwiedzaliśmy - syknął.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Chciałam ci napisać że nie wiem gdzie głosować :P

hevs pisze...

od 13 stycznia przez SMS ;)

Ale dla mnie, to tylko taka darmowa reklama, raczej nie mam takich stad czytelników, żeby mieć szansę XD