Dział ogłoszeń drobnych

Na blogu raczej cisza, co poradzić, wen wie swoje... Cóż, stale można mnie znaleźć bredzącą tutaj -> http://twitter.com/Hadrianka

Swoją drogą Twitter fajna sprawa. Polecam :)

wtorek, 4 sierpnia 2009

Hal Duncan „Welin”

Okładka zarzuca czytelnika informacjami o tym, jakież toto nie jest cholernie oryginalne. A poza tym daje – przynajmniej mnie, nie wiem jak innym, zresztą co mnie to… - kompletnie mylne wyobrażenie o zawartości i to nie o tą domniemaną oryginalność chodzi. Domniemaną – bo czy cokolwiek w literaturze jest oryginalne? Choć ostatnimi czasy oryginalne jest to, co przyzna się do czerpania skąd tylko się da… co poradzić, takie czasy ;) Czy się w związku z tym zawiodłam? Nie… bo jak piszą, że książka/film jest zabójcza i „wogle” to wiem, że opis należy zignorować ;)

Duncan pisze w sposób, do którego po prostu trzeba się przyzwyczaić. Chaos, chaos, chaos – ale chaos w którym jest metoda, temu nie zaprzeczę. Szkoda tylko, że jest kilka miejsc, w którym ciężko ją dostrzec, ale da się z tym żyć.

I… hmm…?

Za nawiązania do Lovecrafta ma Duncan i plus i minus. Plus – no bo Lovecraft. A minus…? No bo niestety trzeba być Lovecraftem żeby pisać tak jak on. Duncan ma swój styl, ciekawy, wciągający i… hmm… ciągnący za sobą przez dziesiątki stron „bez oddechu”. Chciałabym przeczytać „czysty” cyberpunk w jego wykonaniu, tak, to byłoby mocne (ktoś wie, o czym jest to jego „Welcome to Hell”?). ALE. Niejeden próbował swoich sił w pisaniu lovecraftowiskich opowiadań. Udało się dosłownie kilku (osobiście czytałam JEDNO naprawdę lovecraftowskie opowiadanie, jedną dobrą imitację i jedno dobre nawiązanie), a reszta poległa mniej lub bardziej spektakularnie (i to o uznanych pisarzy idzie). Jakkolwiek Duncanowi dobrze idzie budowanie nastroju w takich i innych sytuacjach, tak pisanie bzdur tak, żeby były straszne to nie jego działka (a szkoda).

Co jeszcze? Nierówno. Nie jeśli idzie o styl (choć ten lepiej sprawdza się tu a gorzej tam, to oczywiste), ale o fabułę. Między innymi prolog, przez który przebrnęłam z nikłą przyjemnością oraz wątki bardziej homo niż sapiens i inne brednie o rewolucjach i zbrodniach z nienawiści. I ktoś powinien zrobić grę. O taak. Chodziłoby się i mordowało Tomusia Messengera na różne sposoby :] [spoiler ->] Ale jak tylko Tomuś znika ze sceny robi się naprawdę przyjemnie. Mimo że niezbyt udane lovecraftowsko, wątki z ekspedycją i tak uważam za świetne, podobnie, jak fragmenty z Jackiem Flashem (niektóre, w szczególności pierwszy, były przepiękne! To jeszcze nie jest Cadigan, ale kto wie, kto wie, co będzie za parę lat). W ogóle druga połowa wydaje mi się ciekawsza. Zresztą - widać, ze to jeden z pisarzy czekających na nagły przypływ weny, bo literacko cały czas jest równo i nie ma fragmentów wymęczonych.

Nie uważam, że historia bardzo przerosła autora - może odrobinkę, ale ta odrobinka i tak nie zmieni mojego podziwu dla niego... (mnie by się nie chciało lol ) udało mu się złożyć w zgrabną całość coś bardzo rozbudowanego, skomplikowanego, cały ten chaos uczynić zrozumiałym nie odbierając mu tej chaotyczności właśnie.

Jeszcze sobie popsioczę na tłumaczkę, która postanowiła zabić dosłownie każdy dowcip słowny (a jest ich przecież niemało). Zabić i nawet nie ruszyć tyłka w celu zamaskowania zwłok. Ok., nie każdy jest Cholewą i w ogóle… ale za ten numer z Ashville i popielniczką to się należy tydzień słuchania Britnej. Halo-o, gdyby wszyscy znali angielski to by pani straciła pracę, więc proszę się bardziej postarać.

Dokładną ocenę wystawię po przeczytaniu drugiego tomu bo na razie nie znalazłam jeszcze nawet odpowiedzi na pytanie „po co” ;) Tymczasowo daję 5/6 (odejmuję za prolog i Tomusia)

Brak komentarzy: