Dział ogłoszeń drobnych

Na blogu raczej cisza, co poradzić, wen wie swoje... Cóż, stale można mnie znaleźć bredzącą tutaj -> http://twitter.com/Hadrianka

Swoją drogą Twitter fajna sprawa. Polecam :)

środa, 26 grudnia 2007

BYWAM MIŁY. CZASEM.


Kosmodrom Ukria położony był na północ od Tycho, wśród piasków pustyń wschodniego krańca Sandorii, większego z kontynentów Wernyhory, ciągnącego się przez prawie pół półkuli południowej. Drugim był znajdujący się na zachodzie ułożony równolegle Gerreth, nieco mniejszy, ale bogatszy w zasoby. Baza Ukria była dość dobrze zakamuflowana, trudno byłoby ją dostrzec z orbity – a przecież tak blisko nikt nigdy Niemców nie dopuszczał.

Hangary i magazyny porozrzucane były po terenie pozornie w zupełnym chaosie. Po pierwsze skutecznie utrudniało to obcym przemieszczanie się po bazie, no bo w końcu zazwyczaj magazynu numer dwa szuka się pomiędzy jeden a trzy, a nie sześć i osiemnaście, choć oczywiście nie był to powód główny – bo do Ukrii nikt obcy nie trafiał. Nieregularne rozmieszczenie pozwalało na niemal natychmiastowy start wszystkich jednostek, choć dałoby się to rozwiązać w o wiele prostszy sposób, ale – a to powód chyba najważniejszy – wprawiało wszystkich w lekką konsternację, czyli oddawało w doskonały sposób altaryjską osobowość twórcy. Do tego niektórzy stawiali tezę, że w początkach Ukrii panowała wolna amerykanka i każdy dowódca budował sobie gdzie chciał, co chciał i jak chciał i tylko żelaznej zasadzie nie zastawiania innym drogi baza zawdzięczała w miarę sprawne funkcjonowanie.

Na południe, w odległości półtora kilometra znajdowała się potężna przystań i stocznia dla okrętów, tam dokonywano napraw, które były niemożliwe do wykonania na orbicie. Na wschodzie mieścił się kompleks laboratoriów i stoczni mniejszego kalibru.

Hangary zbudowano z grubych blach pancerzy zniszczonych statków, gdyż niezwykło się tu marnować surowca. Pod ścianami piętrzyły się tu stosy wszelkiego żelastwa, a wiatr nawiewał na nie piasek, co zapewniało doskonały kamuflaż – a przynajmniej wystarczająco dobry, nikt nie miał czasu, żeby się głowić nad czymś bardziej pracochłonnym.

W hangarze numer dziewięć, pomiędzy czternaście a dwadzieścia, panowała dość nerwowa atmosfera. Zgromadzeni w krąg piloci i ich załogi niespokojnie przestępowali z nogi na nogę. Nie podobała im się perspektywa zmiany dowódcy. Wprawdzie za, obecnie świętej pamięci, Kreezem nie przepadali, ale kto jak kto, ale piloci doskonale wiedzieli, że zawsze można trafić gorzej. Czekali, co do jednego ubrani w grafitowe mundury i nawet mechanicy zrezygnowali z workowatych kombinezonów i wyglądali na mniej umazanych smarem. Ale Gunsmith, który był najstarszy stopniem i stanowił coś w rodzaju szefa i tak nie był pewien, czy spodobają się nowemu dowódcy. Nie byli bandą zabijaków. Bez wyjątku młodzi, ledwo brali udział w jednej bitwie kilku potyczkach na patrolach. Do tego z uzupełnień dostali trzech zupełnie po akademii. Oby tylko nie palnęli jakiegoś głupstwa. Pierwsze wrażenie zawsze jest najważniejsze, jeśli to zawalą, trudno im będzie odzyskać szacunek dowódcy. O ile ten oczywiście w ogóle będzie miał jakikolwiek w planach.

- Czy nikt naprawdę nie wie, jak on się nazywa? – Zapytał po raz kolejny.

- Nie da rady. Wszędzie szukaliśmy, nic a ni słowa – Boria był jeszcze bardziej skwaszony.

- A wy tam, hej, nowi! Wy nie wiecie przypadkiem? – Zwrócił się do stojących nieco na uboczu świeżaków.

- Nic. Nam przydział dawali jak wyście byli na huntach, na potencjal. A jak żeście wrócili, to się dopiero okazało, że nie do Kreezego, bo go szlag trafił. – Chłopak, który po raz kolejny odezwał się w imieniu nowych był jasnowłosy, niski i bardzo drobny, jak to zazwyczaj piloci God of Fire’ów. No i oczywiście sprawiał wrażenie, jakby chciał się rzucić na każdego z tymi swoimi małymi piąstkami. Gunsmith latał Son of Odin i jako taki patrzył na Fire’ów lekko z góry. Ale dobrze wiedział, że na lokich nie montowano żadnych ograniczników i zabezpieczeń. O ile Son’y były jak miecze, o tyle Fire’y były sztyletami. Tak zwrotne, jak wytrzymywał organizm pilota, załadowane amunicją po sam sufit, wściekłe i groźne, jak złośliwe demony.

Klasa Son of Odin prezentowała się bardziej wszechstronnie. Mały spore ładownie i mniej, ale potężniejszego uzbrojenia. Ich sylwetka, choć dzika dla Reichlanderów, w porównaniu z Fire’ami wydawała się łagodna. Statki były większe, masywniejsze, miały w sobie więcej godności. Jednocześnie jednak obie klasy różniły się systemem sterowania. Gunsmith latał pod Hektorem, nie postrzegał siebie i swojego statku, jako dwóch odrębnych bytów połączonych w jedno, tak jak podłączeni na Pigmalionie. O nie. On i statek stanowili jedną istotę pod dwoma postaciami. Miało to swoje plusy i minusy. Hektor dawał sięgające 90% synchronizacje, co pozwalało na olśniewające efekty, ale stanowiło realne zagrożenie dla pilota – stąd ograniczniki. Pigmalion osiągał niższe synchronizacje, ale jednoczesny brak jakichkolwiek ograniczeń sprawiał, że realne osiągi były porównywalne, a pigmalionistów nie zrażał wysiłek, połamane ręce i porozrywane mięśnie.

Te ostatnie zdarzały się coraz częściej nawet hektorowcom. Co tu dużo mówić, Reichlanderzy nie próżnowali, wprowadzali nowe technologie, łożyli wiele na rozpracowywanie altaryjskiej taktyki. Oczywiście nie znaczy to, że mieli jakiekolwiek realne szanse pokonać Wernyhorzan, o tym wiedziało każde dziecko. No i jednocześnie nie zanosiło się bynajmniej na jakąś poważniejszą eskalację trwającego od z górą dwustu lat konfliktu.

Zaszumiały drzwi, zadziałały odruchy – na baczność stanęli zanim jeszcze zdążyli pomyśleć, że powinni. Nim na powrót szczęknęły zamki wyprężeni patrzyli przed siebie, piloci z przodu, załogi w rzędach dalszych, a kątem oka każdy śledził wchodzących. Pierwsze, co zapamiętali z tej sceny, to łopot czarnego, później okazało się, że z prawdziwej skóry, płaszcza, uderzenia podkutych butów o posadzkę, a potem twarz zaciętą, twardą, o rysach zadecydowanych, okoloną ze strony lewej włosami czarnymi, skręcającymi się przy końcach.

Pół kroku a dumnym, bladolicym pilotem, z obu jego boków kroczyli dwaj mężczyźni, obaj, w tym jeden dużo, niżsi. Ten z prawej, krótko obcięty, z uwagą rozglądał się po hangarze. Obserwował ustawione po obu stronach, lekko pod kątem statki, wolny górny poziom, zagraconą galeryjkę. Drugi ten niższy, nie wyglądał, jakby w ogóle cokolwiek widział zza zasłony burych włosów, które rozsypywały się poniżej ramion, z przodu tworząc sięgającą linii ust gęstą grzywkę. Krok miał miękki niemal zwierzęcy. Poplamione jeansy i mocno przechodzony podkoszulek jasno wskazywały, że to mechanik. Ten drugi musiał więc być nawigatorem. Nie dostrzegli strzelca – a więc czyżby GoF?

Podeszli w końcu do wyprężonego na baczność oddziału. Czarnowłosy zatrzymał się gwałtownie, załopotał wokół kostek płaszcz. Teraz mogli dostrzec, że narzucił go na ramiona. Czarny podkoszulek z oberwanymi rękawami ozdabiał runiczny napis, tego samego koloru spodnie układały się ostrymi falami na ciężkich butach. Skórę miał niemal zupełnie białą, mocno odcinały się od niej czarne, dość głęboko osadzone oczy w oprawie równie kruczych rzęs i ostrych łuków brwi. Kości policzkowe wysokie, policzki lekko zapadnięte, usta zaciśnięte, o lekko uniesionych kącikach, jakby cały czas drwiąco się uśmiechał – ot, twarda, mocna twarz, rozmarzone westchnienie nawigatorki z „Ravena” świadczyło o tym, że również przystojna, choć kanciasta i raczej, no może nie tyle niesympatyczna, co na pewno nie uprzejma.

- Niklaus Rave, z Rave’ów, Altaira, Ifryta – Głos miał twardy, zdecydowany – obecnie w randze waszego boga. – Wystarczyło mu napiąć mięsnie twarzy, kąciki ust powędrowały nieznacznie w górę – i już nie wiedzieli, czy się uśmiecha, czy daje w twarz. Czarne oczy nie dawały żadnych wskazówek. – Nie salutujecie, nie stajecie na baczność, mówicie do mnie per szefie – bo nie znoszę tracenia czasu. Jak ktoś ma jakieś uwagi, to mówi – bo za głupie gadanie, jeszcze nikogo nie zabiłem, za niewypełnienie rozkazu owszem, to wręcz taka nowa świecka tradycja jest. Nie mam zamiaru tu tkwić, idę w górę, a wy jak będziecie grzeczni, to pójdziecie ze mną. Jak macie jakieś sprawy organizacyjne – to do Zaka – wskazał na tego krótko ostrzyżonego. A jak trzeba komuś nakopać – to małe bydle to Boobslim, uważajcie, teoretycznie swoich nie gryzie, ale ja bym mu i tak nie ufał…

Mechanik wyszczerzył ostre zęby i wsunąwszy dłoń pod grzywkę uniósł ją odsłaniając lekko zadarty, zmarszczony nos i nienaturalnie zielone oczy. Niklaus poczuł na sobie na poły przerażone, na poły pełne szacunku spojrzenia wszystkich bez wyjątku pilotów. Zielonooki mechanik?! Żaden z nich nie miał nic przeciwko zielonookim, nawigatora takiego wzięliby pewnie w ciemno, ale – mechanik?! Przecież, żeby tym swoim obecnym chociaż odrobinę zaufać musieli męczyć się bardzo długo, a tan tutaj – zielonooki?! Pozbawione uczuć, przerażająco racjonalne, nijak do normalnego człowieka niepodobne –silne do tego stopnia, że pewnie blachę gołymi łapskami wygina – przecież to nawet przypadkiem może zabić! Argument, że przecież taki zielonooki raczej w afekcie niczego złego nie zrobi, nijak do żadnego z nich nie przemawiał, a zresztą – do Niklausa też nie. Po pierwsze Darkanzaliego Al-Boobslima nawet dało się lubić, po drugie mechanikiem był pierwszorzędnym, a po trzecie i to właśnie najważniejsze – latał z nim dla tych spojrzeń, dla pozycji, jaka natychmiast zdobywał przez ten tylko fakt. Potem wystarczyło tylko kilka aktów szaleńczej odwagi i już – szacunek otaczał go ze wszystkich stron. Nie da się ukryć, że dość paskudna aparycja i wredny charakter mechanika tylko w tym pomagały.

- He…! Szefie…! Same kurduple i pewnie co do jednego starsze od ciebie! Ale ta brunetka, tam, w trzecim rzędzie, to całkiem niezła jest…! – Boobslim wyszczerzył się tak paskudnie, że dziewczyna aż zbladła.

- Tkniesz – syknął Rave, nachylając się nad nim – tkniesz a ubije.

- To może chociaż tamtą blondynkę-

- Żadną, Boobslim. Mam ci przeliterować?

- Objedzie się – mechanik zrobił obrażoną minę, a trzy czwarte trójkątnej twarzy ponownie zniknęło za grzywką. – Ale mi wisisz, kastę browców – po chwili refleksji dodał – szefie.

Niklaus prychnął i ponownie zwrócił się do grzecznie stających w rządkach pilotów i ich załóg:

- W każdym razie, jakby trzeba było komuś nakopać, coś załatwić bardziej nielegalnie niż zazwyczaj, albo po prostu zaiwanić skądś jakieś części – zwracacie się do Boobslima. Sprawy kadrowe i co tam jeszcze załatwia Zak. Ja tu jestem od strategii i darcia na was mordy. A, no i jeszcze jedno – ja naprawdę bywam sympatyczny. Jak mnie nic nie boli.

- Przez pozostałe czterysta dwadzieścia trzy dni w roku jest skurwysyn, jakich mało – wyszczerzył się złośliwie Boobslim.

- Odpierdol się od mojej matki, Boobslim.

- Tajes, szefie.

- Wracając do was-

Przerwał mu szum wewnętrznych drzwi, tych prowadzących do bardziej sztabowej części budynku. Niklaus spojrzał w tę stronę z irytacją.

- He…! Pułkownik…! – Zauważył ze zdumieniem Boobslim. – I lachon, że ja pier- urwał pod zdolnym zabijać spojrzeniem szefa.

Faktycznie. Tuż za korpulentnym, odzianym w grafit pułkownikiem kroczyła szczupła brunetka. Ciemnobrązowe włosy spływały miękkimi falami poniżej ramion, wcześniej okalając poważną twarz, o prostym nosie, pełnych wargach i łagodnych łukach brwi. Brwi nad oczami barwy – rozmarzone westchnienie niemal stu dwudziestu mężczyzn zamieniło się jęk zawodu – zielonooka. Już nie dziwiła pełna łagodnych łuków sylwetka, doskonale podkreślona przez ciemnooliwkowy kostium, ta noszona bez jakiejkolwiek zalotności sięgająca kolan spódnica, niemal zupełny brak makijażu – ta oczywista, chłodna elegancja. I uniesione pytająco brwi nad znudzonymi, nie, nie tak, nad obojętnie patrzącymi na świat nienaturalnie zielonymi oczyma.

- Uuu… jaka morda – szepnął jeszcze Boobslim pod adresem pułkownika, rzeczywiście nienajpiękniejszego. Widać było, że nie lata wiele – żaden mental nie wyhodowałby sobie brzuszka i oponek tu i ówdzie, twarzy też żaden nigdy nie miał tak pyzatej. Blizn miał na niej pułkownik niemało, co jedną to paskudniejszą, ale nie nadawały mu one wyglądu groźnego weterana, który zdobył je w licznych bojach, nie, ogólne wrażenie sprawiał ten mężczyzna – damskiego boksera, zapijaczonego pedofila, w tę stronę skojarzenia biegły. Tym gorzej się prezentował, że w towarzystwie Zielonookiej.

- Ooventry – syknął Zak.

Pułkownik doczłapał wreszcie do Rave’a, skrzywił się niemiłosiernie, konstatując, jakim jest przy nim małym grubaskiem. Kobieta – bo jakoś dziewczyna do niej nie pasowało, choć wyglądała na dwadzieścia kilka lat - uśmiechnęła się lekuchno do Pilota i uniosła brwi jeszcze wyżej.

- Nazwisko – warknął Ooventry.

- Niklaus Rave, z Rave’ów, Altaira, Ifryta.

- O proszę! A macie może na owo szlachectwo dowód jakiś? Czy też wasz ojciec i to w karty przegrał?

- Szlachectwa nie wygrywa się w karty i z tego co wiem, na naszym wspaniałym kraju nawet najniższe warstwy społeczeństwa otrzymują wykształcenie wystarczające by zdawać sobie z tego sprawę – zauważył uprzejmie Ifryt i nachylając się nad Ooventrym uśmiechnął najpaskudniej, jak tylko potrafił. Gunsmith dojrzał ten uśmiech i zrobiło mu się słabo. Wyszczerzone kły, spojrzenie zimne, dzikie zwierzęta tak się nie szczerzą, bo one dla przetrwania zabijają, a ten tutaj rozszarpałby dla czystej przyjemności. I to jeszcze do kogo z takim grymasem, do Ooventryego, bogowie, wszyscy wylądujemy gdzieś na asteroidach. Zielonooka tymczasem dawała Niklausowi ponad ramieniem pułkownika jakieś znaki, najwyraźniej zirytowana – co oni, znają się czy jak?

Obaj piloci przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem, w końcu Ooventry skrzywił się, najwyraźniej w krzywym uśmiechu:

- Przynajmniej już wiem, skąd się tu wziąłeś. Jeśli zamiast wyroku dostałeś awans, to musisz być całkiem dobry.

- Najlepszy – Niklaus prychnął, jakby to było oczywiste.

- No tak skromność – Rave’ów cecha dominująca. Właśnie takiego sukinsyna się spodziewałem.

- Odpierdolta się od mojej matki.

Uśmiech zniknął z twarzy Ooventryego.

- Niech będzie dla ciebie jasne gówniarzu – jeszcze jedna taka gadka i lądujesz w karnej.- Obrócił się na pięcie, a pod adresem Zielonookiej warknął – wyjaśnijcie mu wszystko Iyyvirstad.

- Tak jest.

Poczekała, aż pułkownik wyjdzie, poczym podeszła do Niklausa, złapała go za klapy płaszcza, i przyciągnęła, jego twarz, do swojej, dużo tego nie było – niewiele była odeń niższa.

- Zidiociałeś już do końca? – Wysyczała mu prosto w twarz.

Chciał coś błyskotliwie odpowiedzieć, ale jak tu myśleć, czuł jej chłodny oddech na twarzy, na ustach – a gdyby tak ją pocałować, ale gdzie, nie da rady, przecież wszystkie te ścierwojady patrzą, koniec świata, jakby teraz dała po mordzie – wyprostował się, skrzywił, cofnął dwa kroki.

- Wyśle was teraz w pierwszej linii w najtrudniejszą sytuację.

- I o to chodziło – wzruszył ramionami. Sam nie wierzył, że udało mu się tak szybko opanować oddech.

Uniosła brwi.

- Kilka aktów szaleńczej odwagi, Zielonooka. Dla ciebie to pewnie głupie, ale to świetny start. – Uśmiechnął się drwiąco.

Wzruszyła ramionami:

- Cóż, to ty tu jesteś Największym Cwaniakiem w Galaktyce.

Trudno było nazwać przyjaznym spojrzenie, jakim jej odpowiedział.

- Co mi miałaś wyjaśniać, Zielonooka?

- To, że podlegasz bezpośredni Ooventryemu. Że latasz w systemie f-o-o i jak ci przyjdzie do łba coś z tym zrobić, to polecisz za zdradę stanu, albo coś równie malowniczego. Oficjalnie stacjonujecie na „Dorianie”, dok 6c. Spowiadacie się z każdej sztuki amunicji, a jak was złapią na przemycie, to skończy się dzień dziecka i to nie przez Ooventryego, tylko Samuelsona, dowódcę „Doriana”.

- Z tych Samuelsonów?

- Owszem.

- No to będzie ciężko…

- Hmm…? – Uniosła brwi.

- Mam alergię na tych idiotów. I wybacz pytanie, Zielonooka, ale na jaką cholerę ty mi musisz to wszystko osobiście opowiadać? Co to nie mogę sam się tego wszystkiego dowiedzieć?

- Wtedy Ooventry nie miałby się na kim wyżyć.

- Czyli co? Mam być grzeczny, bo jak nie, to cię wywalą z roboty? I co będzie ci przykro? Zielonooka, mnie to naprawdę nie przekonuje.

- Przeceniasz się, Pilocie. Tu u niego takie zwyczaje od zawsze panują, wyniósł je jeszcze z zasad jakie ustalili jego poprzednicy. Niklaus Alter to zapoczątkował, o ile się nie mylę.

- Zaczynam rozumieć, dlaczego on mnie nie lubi.

- Szefie, ciebie po prostu nie da się lubić, i jakiś tam Alter nie ma tu nic do rzeczy… - zauważył Boobslim.

- Boobslim, a nigdy się nie zastanawiałeś, dlaczego na imię nie mam Nikodemos? Albo Severan? Bo matka się uparła, że mam mieć imię po jej ojcu – Niklausie Dorianie Alterze. Dlatego: stul pysk. No, Zielonooka? Coś jeszcze musisz mi przekazać?

- Tak, jedną dobrą, hcoc nieco spóźnioną radę: nie prowokuj Ooventryego.

Odwróciła się na pięcie, ale stojąc już w drzwiach krzyknęła:

- Do zobaczenia, Pilocie!

***

Zimny wiatr szarpał ubraniami i porywał zbyt cicho wypowiedziane słowa. Słońce dopiero co wstawało znad horyzontu. Na razie było chłodno i chłodno pozostanie jeszcze przez jakiś czas, póki lodowaty południowy wiatr będzie wstanie konkurować z promieniami Altaira. Potem jednak stanie nie do zniesienia, w każdym razie na dachu hangaru numer dziewięć.

- No to co? Może nich każdy rzuci jakimś wrażeniem, czy coś…? – Shekley niepewnie uniósł brwi.

- Moim zdaniem – oznajmiła Katte, nawigatorka z „Ravena” – jest nieziemsko wręcz przystojny.

Freya potwierdziła westchnieniem, a Garda przewróciła oczyma.

- No co? Nie jest przystojny?! – Oburzyła się Katte.

- Jest, nawet bardziej, tylko co to ma kurwa do rzeczy? W jaki sposób jego wygląd usprawiedliwia wydawanie z siebie dziwacznych dźwięków na terenie obiektu wojskowego? Nie po to szłam do wojska, żeby się użerać z durnymi babami!

- Się odezwała-

- Cat fights… - szepnął ktoś północnogerrethańskim akcentem.

- Spokój! – Uciszył je Gunsmith.

- O żadnego z nas to się nigdy tak nie kłóciły – zauważył z obrażoną miną Stiv.

- Bo jesteście banda opalonych kurdupli i żaden z was nie ma takiego lanserskiego płaszcza – syknęła Garda.

- Łooo… jak go broni… Czyżby nasza mała Marysia się zakochała? – Art zdawał się być naprawdę zainteresowany tą kwestią.

- Pieprz się sam, kurduplu.

- Przepraszam? Ja mam takie pytanko jedno? Mogę zadać? – Niski nawet jak na mentala brunet o wielkich wystraszonych oczach latał GoF’em nazwanym „Quest”, ale mu szybko tego „Questa” przerobili na Question. Chociaż podobno w Derst wszyscy mówili z takim śmiesznym akcentem, że każde zdanie brzmiało jak pytające, ale że nikt nigdy na tym zadupiu był - pozostawili nie zaprzątać sobie tym czasu.

- No?

- Może byśmy wrócili do tematu? To chyba było, co sądzimy o naszym nowym szefie?

- No dobra… Panie się już wypowiedziały, pora na jakieś konkrety… Zaczynaj Joke…

- Faktycznie, płaszcz miał zajebisty…

- Joke…!

- A nie mówiłam? – Garda uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Zamknąć mordy! – Jęknął Gunsmith.

- To co się pytasz? – Obruszył się Joke.

- Ja tam go lubię. Nie znam typa, ale już go lubię – wyszczerzył się Art.

- Za co?

- Za płaszcz?

- Co takiego pociągającego jest w płaszczach? – Dopytywał się Stiv.

- Za co go lubisz?

- Powiedział Ooventryemu, żeby się odpierdolił – zauważył z zachwytem Art, który najchętniej powtarzałby to wszystkim i wszystkiemu przez trzydzieści dwie godziny na dobę.

- No a mnie to raczej nie bawi – zauważył skwaszony jak zawsze Davey. – Ilu znasz ludzi, którzy wkurwili Ooventryego i przeżyli dłużej niż miesiąc?

- Sugerujesz klątwę? – Joke, zawsze chciał mieć pewność, co mu grozi.

- To Rave, słyszałeś, żeby ktokolwiek zrobił coś kiedykolwiek jakiemuś Rave’owi?

- Rave’owi nie-

- Bo ma ten niesamowity płaszcz – Stiv nie dawał za wygraną.

- Ale nas wytłucze, przy pierwszej okazji – dokończył Davey patrząc wilkiem na Stiva, który oczywiście nic sobie z tego nie zrobił.

- No to trzeba się z naszym nowym szefem zakumplować – stwierdziła Garda.

- „Zakumplować”, więc to się teraz tak nazywa… - zdumiał się Art. – No no, Marysiu, zaskakujesz mnie…

- Dobra, moi dzielni murzyni jego wszechcwaniactwa… – odezwał się jakiś obcy głos. Chociaż ten akcent z północnego Gerrethu… wszyscy zerknęli w tamtą stronę. Jak długo tu był? Ile usłyszał?

Boobslim przycupnął u wyjścia na dach, z prawą ręką opartą na kolanie – i z puszką piwa w tejże. Bure włosy rozwiewał mu wiatr, ale i tak grzywka zasłaniała większość twarzy. Poplamione jeansy i podkoszulek miał chyba te same, co wczoraj. Ogromny uśmiech pełen ostrych zębów miał być chyba przyjazny.

- Potrzebuję kogoś, do zniesienia tych skrzynek z galeryjki. Weźcie się tam ruszcie w kilku… nie, nie, panie mogą zostać – uśmiechnął się do nich w sposób, który sprawił, że pod Katte ugięły się nogi.

Garda wstała, uśmiechnęła się szeroko i uderzywszy pięścią w ramię mechanika, już zeskakując rzuciła:

- Pana też lubię, panie Boobslim.

Darkanzali zerknął za nią i pociągnąwszy tęgi łyk piwa zapytał:

- Co za jedna?

- Maryśka, ale tego nie znosi, więc mówimy na nią Garda…

- Dajcie mi ze dwa dni, to was wszystkich zapamiętam… W każdym razie, chodźcie poznosić te pudła… - Wstał. Ale większość pilotów wciąż siedziała i wpatrywała się w trzymaną przez Boobslima puszkę. – no co? Mam na dole więcej, jak chcecie to się częstujcie. Tylko, za picie na stanowisku, to on jest wstanie zabić.

- A ty?

- Ja? Ja gnę blachę gołymi rękoma, to jest pewien niezaprzeczalny argument. No i nie nawalę się dwiema puszkami piwa, jak wy – wyszczerzył się i zeskoczył na galeryjkę ciągnącą się wzdłuż wszystkich ścian i mającą docelowo służyć, jako wygodne dojście na górny poziom, zazwyczaj pusty, bo od dawna nie trzeba było szybko startować, wszystkie bitwy rozgrywały się gdzieś w przestrzeni bardzo odległej od Wernyhory. Tak więc ganeczki przekształcone zostały w rupieciarnie bądź magazyny, w zależności od tego na co pozwalali dowódcy. W hangarze numer dziewięć w lewym rogu, naprzeciw wrót, piętrzyła się sterta metalowych skrzyń różnych rozmiarów i kształtów, którą to stertę rozkazał Niklaus znieść na dół i ustawić tak, żeby było można wygodnie się na nich usadowić, bo do pomieszczeń sztabopodobnych miał wstręt, no i jak zresztą pomieścić w małym pokoiku sześćdziesięciu chłopa, nawet jeśli kurdupli. Stosu tego w każdym razie nikt nie ruszał odkąd wszyscy pamiętali, bo jakoś nikomu nie zawadzały.

Garda właśnie próbowała przesunąć nogą jedną z mniejszych skrzyń. Bezskutecznie.

- Już pomijając ciężar – jak ty sobie wyobrażasz zniesienie tego na dół? – Zapytała z przyzwyczajenia nachylając się do rozmówcy. Boobslim cmoknął ją w policzek:

- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Przez balustradkę moja droga.

- Chcesz to tak po prostu zrzucić? – Zapytała ostentacyjnie wycierając policzek.

- No, a jak niby?

- A jak w nich jest coś cennego?

- No to jak się rozpieprzą o beton i znajdziemy tam coś cennego, to się dzielimy pół na pół, pięćdziesiąt procent dla mnie, pięćdziesiąt dla was.

- I to będzie sprawiedliwy podział? Nas stu dwudziestu, a ty jeden…

- A nie? – Zdziwił.

- No, z twojej perspektywy… W każdym razie, ja tego nie ruszę… - wskazała na metalową skrzynię.

- Jak zwykle ja muszę wszystko za was odwalać… - prychnął i wcisnął jej w dłoń puszkę. – Potrzym.

Szarpnął skrzynię, pojechała gładko, potem pchnął ją nogą, z głośnym zgrzytem przesunęła się aż do prostej metalowej balustrady. Garda odruchowo pociągnęła łyk piwa.

- E.. wy nie chorujecie, prawda? – Zapytała niepewnie wpatrując się w puszkę.

- Nie, raczej nie – mruknął Boobslim zastanawiając się jakby tu podważyć skrzynię. – Ale przenosimy kilka wyjątkowo paskudnych, a co?

- Żartujesz prawda?

- A skąd.

Powoli zaczęli do nich dołączać piloci. Zielonooki wyszarpnął z cholewki ogromny nóż i wsunął go pod pakę. Podważył, szarpnął, popchnął i już ciężar zachybotał się na cienkiej balustradce. Trzymał skrzynię jedną ręką, Garda wyraźnie widziała, jak napinają się smukłe nieludzkie mięśnie.

- Co robisz świrze?! – Wydarł się Davey i szarpnął Boobslima za ramię. Barierka zazgrzytała niepokojąco. – Chcesz ten szajs na mnie zrzucić?!

Darkanzali zerknął w dół. Spostrzegł szaro-niebieskiego SO’a. Ponownie odwrócił się do Davey’a:

- No dobra, znaj łaskę pana, masz pięć sekund, żeby się stamtąd zabrać.

***

- To chyba tu… - mruknął Zak niepewnie spoglądając na bryłę hangaru.

- Ciszej… - jęknął Niklaus jeszcze bardziej osuwając się w fotelu.

- To otwórz bramę.

Ifryt machnął ręką. Jakoś tak się przyzwyczaił do dawania rękoma znaków, kiedy przestawia coś w otoczeniu. Szarpnęły siłowniki i potężne płyty wjazdu do hangaru numer dziewięć poczęły odsuwać się na boki. Wjechali w przyjemny cień wnętrza. Nie taki mały w końcu Kevys zdawał się w ogromie hangaru maleńki. Rave wyskoczył z samochodu. I zobaczył coś, czego najmniej się spodziewał. W lewym rogu leżała sterta pogiętego metalu, spomiędzy którego wysypywała się pstrokata odzież i sterczały jakieś pręty, które, gdy spojrzał w górę, okazały się, do niedawna jeszcze tkwiącą na swoim miejscu barierką. Na całą tę sytuację spoglądali z wysokości galeryjki piloci wstrząsani atakami niepohamowanego chichotu.

- Boobslim! – Wydarł się nie zważając na ból głowy.

- Idę, szefie! – Wrzasnął zielonooki i zeskoczył pomiędzy pogięte blachy. Wydostał się ze szmat i z niewinna minką podszedł do Niklausa.

- Boobslim, czy ty chociaż raz kurwa nie możesz posłuchać, co się do ciebie mówi? Czy ja ci kazałem tykać tych skrzynek pierdolonych?! A może przypadkiem, wiedząc, że jesteś jedynym Zielonookim we wszechświecie, który nie jest wstanie zauważyć związku pomiędzy prawami fizyki a rzeczywistością, kazałem ci po prostu przekazać ścierwojadom, że mają to zrobić?!

- No…

- No to mi przypomnij, że jak przestanie mnie tak łeb napierdalać, to mam cię zabić. A teraz to posprzątaj. Albo nie, mam lepszy pomysł – teraz poskładasz Ifrytę do kupy, a potem cię zatłukę. Posprzątać może ktoś inny. I daj mi piwa.

- Co najpierw?

- Boobslim!

- No, dobra, dobra… Ale to był jej pomysł! – Wskazał na Gardę, która wraz z resztą właśnie zeszła na dolny poziom.

- Boobslim… właśnie zaczynają mi się zmieniać priorytety…

- No już idę, idę… - ale bynajmniej nie ruszył się z miejsca.

- Wiesz co? – Rave uśmiechnął się paskudnie. – Tak sobie wczoraj pomyślałem, że może wreszcie ruszysz dupę, jak zobaczysz, jak to cholernie boli. I nawet wymyśliłem kilka sposobów… zacząłbym od-

- Idę, szefie, no mówię, że idę! – Rzucił się w bliżej niesprecyzowanym kierunku. Po chwili wcisnął Niklausowi w rękę puszkę piwa i wybiegł gdzieś na pustynię.

- Zak?

- Jestem, szefie.

- Dopisz to do lisy.

- Co?

- No, zabicie Boobslima.

- Już jest. Kilka razy. Najświeższe sprzed dwóch tygodni, za te puszki, co się walały po całym pokładzie.

- Nie szkodzi, dopisz raz jeszcze – Niklaus dostrzegł uśmiech na twarzy dziewczyny, na która wskazał Boobslim. Otwierając puszkę wyszczerzył do niej zęby. – No nie bój się, ja nie Boobslim, nie gryzę… - mruknął widząc jej minę. – Zak?

- Jestem.

- Jakbym umarł, to nie płaćcie moich długów… - odwrócił się na pięcie i skierował do najbliżej stojącego statku. Był to szaroniebieski Undead Davey’ego. Wdrapał się na skrzydło, oparł plecami o chłodne blachy, zamknął oczy, wyprostował długie nogi. Ból głowy i tak był niczym w porównaniu z rozrywającym bólem lewego skrzydła Ifryty, choć najbardziej niepokoiło go kłucie w klatce piersiowej, cholera, nawet oddychać nie był w stanie normalnie. Ot, efekt zaprawiania parali alkoholem. Och, owszem, pomogły, bo po prostu w którymś momencie stracił przytomność, ale teraz miał coś na kształt kaca i zawału w jednym. A o Zielonookiej i tak nie zapomniał. Rozchylił powieki, zerknął na swoich ludzi – wciąż stali tam gdzie wcześniej, jakby nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. A tak, jak powinien postępować dowódca? Cholera, skąd ma to wiedzieć? Nigdy nie zwracał na nich uwagi. Wylatywało się w sam środek bitwy, analizowało sytuację i przejmowało dowodzenie nad wszystkim, co akurat było w okolicy. No a wtedy… a tak, wyglądało się groźnie i darło mordę. Specjalnie łagodnie nie wyglądał nigdy, a drzeć się nie miał zamiaru – jego biedna głowa już i tak cierpiała wystarczająco. Co jeszcze… a tak – posyłanie ich na śmierć (to akurat miał w planach) i wymaganie stawania na baczność, salutowania, klepania formułek… a, no i spamiętanie ich stopni, bo przecież nie nosili żadnych naszywek, zresztą go te rangi mało obchodziły. Istotne było jak kto latał, a nie co mu przyczepili na ramionach. No więc? Oni chyba jednak oczekiwali, że się na nich wydrze, albo coś w ten deseń…

- Przepatrzę sobie papiery, w jakim szyku lataliście i takie tam, a jak Boobslim mnie poskłada to chcę zobaczyć, co kto potrafi. Jedna rzecz – gdzie latał Kreeze?

- W środku, w luźnym – znowu odezwała się ta dziewczyna. Dość wysoka brunetka. I całkiem fajna, tak jakby się uważniej przyjrzeć. Nastroszone ciemne włosy, szczupła, trochę bezczelna twarz, lekko zachrypnięty głos. Powinien zapamiętać. – Jak mam na ciebie mówić?

- Maryśka – odpowiedział za nią ten z nieogoloną, kościstą twarzą i sztywnymi buro-brązowymi włosami, które nijak nie chciały ułożyć się w mentalską grzywkę.

- Garda, mechanik na tamtej kupie złomu – wskazała na chyba najlepiej utrzymany statek w hangarze – granatowy, niemal czarny SO. Przeszklenie mostka – podobnie jak w GoF-ach dodane tylko dla lepszego wyglądu, bo zupełnie nie używane – błyszczało na załamaniach. Każde spojenie, każdy najmniejszy nit, zdawały się być dokładnie na swoim miejscu – a miejsce determinował oczywiście wygląd. Wszystko w Rebel było piękne, ale i harde jednocześnie.

- Co?! – Oburzył się ten nieogolony. – Nie wiesz, co mówisz, głupia kobieto!

- Pasowałyby mu takie chromowane zderzaki… - zauważył absurdalnie Niklaus, jak każdy, kto widział ten statek po raz pierwszy. Spojrzał na pilota. Rany, co za morda. – Już widzę, jakby ten twój Rebel wyglądał, gdyby nie kobieca ręka… Jak ty się w ogóle nazywasz?

- Art.

- Rajmund – syknęła Garda z wrednym uśmieszkiem.

- Wy się kurwa lubicie bardziej niż ja z Boobslimem…

Zaszumiały siłowniki, potężne skrzydła bramy odsunęły się powoli na boki. Wielka ciężarówka, a na niej…

God of Fire, o sylwetce agresywniejszej chyba niż zazwyczaj, ostry dziób sprawiał wrażenie, jakby statek zaraz miał wyszczerzyć kły i rzucić się na przeciwnika. Skrzydła miały chyba lekko zmienioną geometrę, choć trudno było powiedzieć jak konkretnie – a smolistą czerń blach mącił jedynie srebrny napis ”Ifryta”.

- To nawet lepsze niż płaszcz – zauważył cichutko Stiv.

Z szoferki wyskoczył Boobslim:

- Sam ją ściągniesz, czy mam poradzić sobie inaczej? Szefie.

Niklaus nie miał zbyt szczęśliwej miny, ale zamknął oczy i uniósł ręce. Wyprostował je po bokach na wysokości ramion, powinny być nieruchome, ale trzęsły się jak cholera. Skupić się, to nic trudnego, chodzi tylko o ściągnięcie jej z lawety. Ból uderzył nagle, zakrztusił się, wolał nawet nie wiedzieć czym, jęknął, zagryzł wargi, Ifryta powoli stoczyła się na beton. Oparł się o bok Undead – uspokoić oddech, kurwa, jak to boli. Dopił resztę piwa. Zaraz będzie nawalony jak stodoła. Cieszmy się i radujmy.

14 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Może jestem baba i się nie znam na zbrojeniu, ale:
"Fire’y były sztyletami. Tak zwrotne, jak wytrzymywał organizm pilota, załadowane amunicją po sam sufit,"
Odnoszę wrażenie, że zapchany po brzegi pojazd latający znacznie traci na zwrotności i prędkości. A Fire`y to miało być takie małe, szybkie i wkurzające draństwo, nie? Jakieś lekkie karabinki, po dwie-cztery rakietki i wsio.
"Krok miał miękki niemal zwierzęcy, poplamione jeansy"
Co ma jedno do drugiego? Wydawało mi się, że zdania złożone w jakiś tam sposób muszą się łączyć, ciągnąć wspólny wątek. A plamy na spodniach do zwierzęcego chodu mają się niezbyt...
"Przez pozostałe 423 dni"
Auć. A sama chyba komuś na ten błąd uwagę zwracałaś...
Ale rozwinięcia dialogowe się pojawiły i opisy. W końcu. Yay.

hevs pisze...

Odnoszę wrażenie, że zapchany po brzegi pojazd latający znacznie traci na zwrotności i prędkości. A Fire`y to miało być takie małe, szybkie i wkurzające draństwo, nie?
Jakieś lekkie karabinki, po dwie-cztery rakietki i wsio.

Musisz wziąć pod uwagę
a) materiały z jakich "draństwo" zbudowano
b) napęd
c)i nie traktować dosłownie wypowiedzi w jawny sposób hiperbolicznej ^^

A plamy na spodniach do zwierzęcego chodu mają się niezbyt...
Same w sobie nie - ale tu są cechami wyglądu/zachowania Boobslima i jako takie mają ze sobą co nieco wspólnego.

"Przez pozostałe 423 dni"
Auć. A sama chyba komuś na ten błąd uwagę zwracałaś...

Mój błąd, przyznaję. Pewnie został, bo na bieżąco ustalałam okres obiegu, obrotu etc. Już zmieniam.

Ale rozwinięcia dialogowe się pojawiły i opisy. W końcu. Yay.
:D


ps. a w ogóle to mogłabyś się wypowiedzieć na temat bohaterów i innych takich...

Anonimowy pisze...

Kotku...
Ale na jakiej podstawie mam Ci o bohaterach pisać? Trzy rozdziały, w tym dopiero w ostatnim dowiaduję się, jak w ogóle główny bohater wygląda? Poczekam do jakiegoś ósmego-dziesiątego...
I chcę znać dokładną sytuację polityczną, czuję się niepewna, kiedy nie wiem, kto komu spuszcza wpiee...eee... lanie. XDD
Nawet głos na to dałam ^o^

hevs pisze...

^^ jak to kto komu nasi szkopom XD Ale ok, przyjmuję argument.

Anonimowy pisze...

Tja, rzeczywiście pojawiły się opisy. Bohaterów i miejsc. Teksty o tym, że bazy da się jakoś używać tylko dlatego, że dowódcy budując hangary jak popadnie respektowali tylko zasadę nie przeszkadzania sobie nawzajem w swobodnym starcie, albo fragmenty w których ogół, nie wyłączając narratora, zachwyca się płaszczem Ifrytka, są świetne (= W ogóle pojawia się coraz więcej ironiczno-śmieszno-trafionych gadek - należy Ci się jakiś mały ołtarzyk za nadanie bohaterom tego cyniczno-wygadanego rysu [= Bo taką rzecz czyta się przednio (;

Potknięć stylistycznych, niechcianych powtórzeń i literówek nie będę wytykał, bo i tak wiem, że przy najbliższej sprzyjającej okazji je poprawisz, ale mam taką drobna sugestię... W trzecim rozdziale tych klawiaturowych błędów jest trochę więcej niż w dwóch poprzednich i odrobinkę psuje to przyjemność z pochłaniania go q= Jeżeli tylko przedsesyjna gorączka Cię nie wykończy, to przed wrzuceniem na bloga kolejnego fragmentu przeczytaj go sobie jeszcze raz i szybko popraw takie pierdoły, bo niektórzy wiedzą, że piszesz bardzo poprawnym i ładnym stylem, a błędy na blogu to wina narzędzi pisarskich (czyt.: głupiej klawiaturki, która naciska się nie tam gdzie trzeba), ale niektórzy mogą nie być tego świadomi, a po co przez takie drobiazgi wyrabiać sobie ocenę z jakąś tam skazą... Niech będzie krystalicznie czysta, jak ścianki rżniętych z naturalnych brył kielichów (; (wiem, że jestem upierdliwy i się czepiam, ale jak trochę popoprawiasz, to uchroni Cię to przed uwagami takich właśnie wkurwiających ludziuf jak ja ;)

W wolnej chwili uwag ciąg dalszy...

wuc

P.S.: Niestety, kurwa moja mać, nie mogę sobie przypomnieć tych fajnych tekstów, co tak do Boobsa Ci pasowały )= Jebana, podszyta zmęczeniem skleroza =[ Gdy moja swobodnie pływająca po pustym łbie jaźń kiedyś się na nią natknie, to jej napierdoli...

hevs pisze...

Tja, rzeczywiście pojawiły się opisy. Bohaterów i miejsc.
Słowna jestem!

Teksty o tym, że bazy da się jakoś używać tylko dlatego, że dowódcy budując hangary jak popadnie respektowali tylko zasadę nie przeszkadzania sobie nawzajem w swobodnym starcie
^^ oni tam wszyscy tacy. Szkopy nie przekopały im dupy tylko dlatego, że
a) altairów nie da się przewidzieć. Oni nie kierują się logiką. Tzn. ich logika opiera się na uczuciach i lansie ^^. Żaden szkop tego nie pojmie.
b) są bardziej zaawansowani technologicznie

albo fragmenty w których ogół, nie wyłączając narratora, zachwyca się płaszczem Ifrytka, są świetne (=
Pamiętaj, że sam płaszcz daje Ifrytowi 2 dimitrowy.

W ogóle pojawia się coraz więcej ironiczno-śmieszno-trafionych gadek - należy Ci się jakiś mały ołtarzyk za nadanie bohaterom tego cyniczno-wygadanego rysu [= Bo taką rzecz czyta się przednio (;
Dziękuję. No i powinieneś się chyba spodziewać czegoś takiego... kmioty w rodzaju Boskiego Orlanda (kurczę, jak "boski" dziwnie tutaj brzmi XD )raczej mnie nie pociągają. A co do ołtarzyka - wierzę na słowo :D

wiem, że jestem upierdliwy i się czepiam, ale jak trochę popoprawiasz, to uchroni Cię to przed uwagami takich właśnie wkurwiających ludziuf jak ja ;)
I tu popełniasz błąd wodzu. Po to w końcu tu jesteś, żeby skomentować, a komentarz powinien być treściwy. Wytknięcie literówek faktycznie nie jest w tym przypadku konieczne, ale za to jakieś stylistyczne niedogodności - chciałabym jak najbardziej zobaczyć - bo tu może być właśnie problem,że ich nie widzę.

W wolnej chwili uwag ciąg dalszy...
Nom, ciekawa jestem ich bardzo ^^

P.S.: Niestety, kurwa moja mać, nie mogę sobie przypomnieć tych fajnych tekstów, co tak do Boobsa Ci pasowały )=
Mniej więcej je pamiętam (bo sobie zapisałam na jakiejś mądrej karteczce, a jak tylko włączę tamtego kompa, to wklepię - mam taki plik specjalny - plik ogólny.txt). Tylko za cholerę nie mogę sobie przypomnieć epitetów. To było coś jak "zimna i nieprzystępna", ale nie pamiętam co dokładnie :/ . Ale coś wymyślę. Muszę zacząć nosić ze sobą "święte karteczki" i zapisywać cytaty z Ciebie. Bo gadki masz Boobsowe XD

Jebana, podszyta zmęczeniem skleroza =[ Gdy moja swobodnie pływająca po pustym łbie jaźń kiedyś się na nią natknie, to jej napierdoli...
Glanem suke, glanem!

Poza tym - zaraz włączam tamtego kompa i robię korektę. Wrzuciłam to "na czysto" stąd skutki, takie a nie inne - klawiaturę mam przecież za 19,90 :/ Nawet shift ostatnio się buntuje :/

Dzięki za komentarzyk ^^

Anonimowy pisze...

Napisałem gdzieś indziej, że strzelę eseik o stylu, ale jak tak sobie pomyślałem, ile czasu spłynie na babranie się z pisaniem takiego elaboratu, i ile miejsca zajmie on w komentarzach tutaj, to mi się w sumie odechciało ;P Wiesz, obok niewątpliwie wygodnej dyskusji na blogu, mogłabyś zrobić kiedyś takie spotkanko, na które sprosiłabyś do jakiejś uroczej, cichej i spokojnej knajpki co poniektórych znajomych, wlepiłabyś im w łapki po wydruku tego, co już się tu znalazło, i następnie czytała, po dialogu, dwóch, ewentualnie z akapicik, dwa, systematycznie brnąc przez całość, dorzucając jakiś komentarz, gdzie tylko będziesz chciała, a reszta niech swobodnie wysuwa swoje uwagi znad filiżanek i kufli - będzie szybciej, konstruktywnej i milej (= Co o tym sądzisz?

wodzu

P.S.: Udzielam Ci zezwolenia i błogosławieństwa na zabicie mnie przy sprzyjającej okazji :p Powód? Zdaniowe tasiemce ;p ;p ;p

hevs pisze...

A) Po to jest ten blog, żebyście "miejsce w komentarzach zajmowali" pisząc różne elaboraty na temat!
B) Sam pomysł nie jest zły, jak
a) znajdziesz mi drukarkę
b) postawisz mi to piwo
c) ściągniesz przynajmniej Reiharda do Poznania (Ched też jest zaproszona, jak rozumiem?)
d) znajdziesz mi czas
e-z) itp.
C) Zabić nie omieszkam ^^

ps. opcja "nick" istnieje, a nie się wpisujesz jako "Anonimowy" XD

Anonimowy pisze...

a.d. A) Ok, to pozajmuję teraz jeszcze trochę miejsca q=
a.d. B) To ja poczekam do wakacji (; Bój się realizacji tego iście szatańskiego planu (a mógłby być nawet godny jakiegoś większego zła) (=
a.d. C) Będę ukontentowany =P
a.d. ps. Ma to swój ukryty sens... Ale o tym cicho sza, to tajemnica, jak mawiał pewien uroczy kapłan o fioletowych kłaczkach i wiecznie przymrużonych oczkach ;P

wuc

hevs pisze...

ad ad B)Brzmi świetnie

^^ swoją drogą, jakbyś gdzieś miał dojście do Slayers'ów, to wiesz, gdzie mnie szukać.


ps. ze spamem to na forum proszę XD

Anonimowy pisze...

Pomysł na Altaira masz bardzo ciekawy, ale nad wykonaniem widać jeszcze pracujesz. Nie będę tutaj wypisywać po kolei błędów i literówek, powtarzać mam nadzieję też się nie będę... W przeciwieństwie do większości ludzi czytam komentarze pod postem...
Piszesz, że rozwinięć dialogowych i wielkiej ilości opisów - nie chcesz. I to niekoniecznie musi być minus!
Na samym początku korzystnie jest wciągnąć czytelnika wartką akcją itp. W dwóch pierwszych rozdziałach, bohaterowie posługują się nazwami, których czytelnik nie ma prawa znać. Frustruje go to, więc czyta dalej, żeby pozbyc się tego odczucia. Tak było u Ciebie, i nie ważne jakie miałam pierwsze wrażenie, jest to niezły sposób na początek i rozwinięcie. Przypuśćmy, że pierwszy rozdział to właśnie wstęp, później jest rozwinięcie. Ale jestem po lekturze trzeciego rozdziału i w dalszym ciągu nie znam definicji "Altaira" i "Ifryty"... To się powoli robi wkurzające. Z Ifrytą gorzej, Niklaus przedstawia się jakby Ifryta i Altair to byli jego rodzice, później, jakby sam nimi był, a na koniec odnoszę wrażenie, że Ifryta to maszyna =='.
Wiesz, jednak opisuj trochę czytelniej. Napomknęłaś tam, że Niklaus jest jakoś połączony z jakąś maszyną, ale nie jestem do końca pewna czy te kable "uwidaczniające się pod skórą" tyczyły się głównego bohatera, czy w końcu Zielonookiej.
Rozumiem, że wolisz jak większość wynika z dialogu - nie wynika. Kiedy wprowadzasz jakiś nowy wątek, nazwę, napominaj w krótkim opisie co to jest i jak się do czego odnosi...
"Altair" mnie zaciekawił, na drobne literówki w ogóle nie zwracałam uwagi, ale po tych trzech rozdziałach czuję straszny niedosyt. Jakby ktoś powycinał ze środka ważne informacje, albo zapomniał o przypisach...
Dobrym pomysłem jest odkrywanie wszystkiego po trochu, tak, żeby czytelnik w poszukiwaniu odpowiedzi na jakieś tam pytania czytał dalej. Ale zdecydowanie czegoś tu brakuje.
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Ach! Zapomniałabym!
Taka mała uwaga. W opowiadaniu bardzo prześwituje Twoje wyobrażenie o bohaterach. To znaczy. Na początku rozdziału trzeciego, napomykając o szefie Boobsa, powtórzyłaś dokładnie te same zdania i opis, co w rozdziałach pierwszym i drugim. Czułam sie jakbym czytała streszczenie.
Pozdrawiam!
Mam nadzieję, że sesja tak bardzo nie przeszkodzi Ci w szybkim stworzeniu rozdziału czwartego, na który bardzo oczekuję!
XD

hevs pisze...

Piszesz, że rozwinięć dialogowych i wielkiej ilości opisów - nie chcesz. I to niekoniecznie musi być minus!
Może to szczyt grafomanii - ale tez tak sądzę

Ale jestem po lekturze trzeciego rozdziału i w dalszym ciągu nie znam definicji "Altaira" i "Ifryty"... To się powoli robi wkurzające. Z Ifrytą gorzej, Niklaus przedstawia się jakby Ifryta i Altair to byli jego rodzice, później, jakby sam nimi był, a na koniec odnoszę wrażenie, że Ifryta to maszyna =='.
Jesteś na dobrej drodze, do odkrycia, jak to jest, wyjaśnić tutaj nie wyjaśnię, będzie w treści. To pomieszanie pojęć jest celowe, Altair to po pierwsze gwiazda (ta na zdjęciu pod tytułem) wokół której krąży Wernyhora. Altairyci to ludzie, którzy tąż skolonizowali. A Ifryta, to statek Niklausa (znanego także jako Cwaniak), a mentale postrzegają siebie i statki jako jedność. Hmm... więcej będzie w rozdziale kolejnym - zarys historii, trochę o wojskowości, geografii itp.

Dzięki za wytknięcie niedokładności w opisach, zajmę się tym :). Co do terminów różnych, tym tez się zajmę, jeszcze to wszystko będzie ewoluowało, dzięki za wskazanie, co jeszcze trzeba zmienić :)

"Altair" mnie zaciekawił, na drobne literówki w ogóle nie zwracałam uwagi, ale po tych trzech rozdziałach czuję straszny niedosyt. Jakby ktoś powycinał ze środka ważne informacje, albo zapomniał o przypisach...
Tekst dopiero po jednej korekcie i to bez wydruku, więc literówki będą, postaram się sukcesywnie eliminować.
Kiedy tylko pojawi się więcej tekstu brak paru "definicji" na początku powinien przestać być tak... irytujący.
Kurczę, jesteś kolejna osobą, która twierdzi, ze Altair jest interesujący :) Może faktycznie coś w tym jest...?

Na początku rozdziału trzeciego, napomykając o szefie Boobsa, powtórzyłaś dokładnie te same zdania i opis, co w rozdziałach pierwszym i drugim.
W części jest to zamierzone, zauważyłaś przecież na pewno, ze narracja jest personalna no i wrażenia tych samych osób będą niemal takie same - no i Niklaus sprawia takie a nie inne wrażenie ;) Ale przepatrzę tekst pod tym kątem, zapewne jest coś na rzeczy :)

Mam nadzieję, że sesja tak bardzo nie przeszkodzi Ci w szybkim stworzeniu rozdziału czwartego, na który bardzo oczekuję!
Jeśli wszystko zaliczę za pierwszym razem (na co się nie zanosi) to 9 II mogę się wziąć za pisanie. Ale jak coś mi nie pójdzie, to jeszcze z tydzień-dwa mniej z życiorysu... ale potem powinno się coś pojawić.., cholera wyszło,z ę termin jest tak za około półtora miesiąca :// Ale już mi ludzie, spokoju nie dają, to postaram się napisać coś jak najszybciej ;)

Anonimowy pisze...

doskonały sposób altaryjską osobowość twórcy. - to wszystko wyjaśnia :)
obecnie w randze waszego boga - boski tekst :D

- Tak, jedną dobrą, hcoc nieco spóźnioną radę: nie prowokuj Ooventryego.
- masz literówkę która mnie strasznie denerwuje ;)

- No dobra… Panie się już wypowiedziały, pora na jakieś konkrety… Zaczynaj Joke…
- Faktycznie, płaszcz miał zajebisty…
- Joke…!

Uśmiałam się potrafisz pisać dialogi nie ma co mistrzostwo.

No to skończyłam jak patrzę pierwszy rodział, ale w tym fragmencie wstawiłaś wiele więcej opisów jednak w kilku miejscach można było się lekko zgubić i musiałam się wracać. Jednak już trochę lepiej rozumiem otaczający bohaterów świat, bo na początku oczywiście ze się wszystkiego nie kapuje prawda?
Twój bohater… Jestem jego fankom! Wa cudo ci wszyło po prostu aż rzadko się takich spotyka :D
No i Zielonooki mechanik też jest świetny.

No rozpisywać się nie mam zbytnio zamiaru ani streszczać notki tez sensu nie ma.