Dział ogłoszeń drobnych

Na blogu raczej cisza, co poradzić, wen wie swoje... Cóż, stale można mnie znaleźć bredzącą tutaj -> http://twitter.com/Hadrianka

Swoją drogą Twitter fajna sprawa. Polecam :)

czwartek, 6 grudnia 2007

Ale żeby tak w zielonookiej?


Strumienie chłodnej wody powoli rozluźniały napięte mięśnie karku. Zamknął oczy, starał się uspokoić oddech. Raczej bezskutecznie. Aż sam nie mógł uwierzyć, że kaca już wyleczył. Mdliło go z głodu, oczy piekły z niewyspania, a trząsł się cały z niepokoju. Powód tego wszystkiego był tak absurdalny, że sam z trudem mógł weń uwierzyć.

- Rave, jesteś debilem. Ostatecznym, skończonym, beznadziejnym idiotą. – Walnął pięścią w wyłożoną kafelkami ścianę. Zabolało, ale nie pomogło. Podobnie jak wiele innych rzeczy. Wypróbował już chyba wszystko, więc pozostał tylko prysznic – sposób uniwersalny. I gdzieś miał lekarzy usilnie tłumaczących, że lepiej, aby nie moczył tego paskudnego rozcięcia, tamtej drażliwej rany, czy co tam akurat mu dolegało.

Woda musiała być chłodna, idealnie w temperaturze, przy której trudno powiedzieć, czy jest ciepła, czy zimna. Zamykał oczy i myślał o czymś przyjemnym, albo po prostu obojętnym. Kiedy nie zastanawiał się, czy mógł uniknąć tamtego trafienia, ból połamanych rąk, porozrywanych mięśni, poszarpanych blach Ifryty zlewał się z bólem który czuł cały czas każdy mental. Pamiętał, jak na początku tracił przytomność, jechał na prochach, tylko dzięki ambicji nie wyjąc jak zwierze. I jak wszyscy piloci w końcu się przyzwyczaił. Był gotów znieść o wiele więcej, jeśli taka miała być zapłata. No bo ile to jest, trochę bólu, obezwładniające przerażenie? Wszystko by oddał, wszystko by poświęcił, nawet dla jedynie kilku chwil bycia Ifrytą. Czy aby wszystko…? Cholera, znowu zaczął o niej myśleć!

Którego dzisiaj mamy? A, czterdziesty drugi… czyli jutro, nie, pojutrze, kończy mu się urlop. I znowu będzie musiał słuchać pokornie rozkazów tego debila, znaczy jaśnie oświeconego pana dowódcy. Ech… Znowu krzywo na jego wysokość spojrzy i będzie musiał odwalić za niego jakąś robotę…, ech…, chociaż, no tu musiał sprawiedliwość oddać Renghitowi – on jakby trafił na takie bydle jak Pilot Rave, to by lał po mordzie, aż by zatłukł. Ale do ciężkiej cholery, żeby wysyłać podwładnych na rauty w szkopskiej ambasadzie, bo samemu nie chce się ruszyć tyłka?! No, ale wszystko ma swoje plusy. Można poobserwować tych i owych, ponawiązywać intratne znajomości. Swoją drogą, ta dziwna rozmowa z głównodowodzącym, no i…

Zanim zdążył się wściec, przez szum wody dosłyszał ostry dźwięk dzwonka. Kogo niesie? Pewnie Greta zapomniała kluczy!

- Chwila! – Wrzasnął i zakrztusił wodą. Szlag by to, gdzie on rzucił to ubranie? Spodnie, spodnie, gdzie są spodnie?! Całe szczęście, że zainwestował w ładnie chłonącą podłogę, bo inaczej zdążyłby się kilka razy zabić. – Już idę! - Wydarł się po raz kolejny. Wycierając włosy, boso przebiegł przez mieszkanie. Otwierając drzwi zaczął:

- Nie może Greta tych kluczy raz a dobrze- Ty? – Niemal jęknął.

- Ja, pilocie – uśmiechnęła się lekko, z obojętnym zainteresowaniem unosząc brwi. Brwi nad wyjątkowo intensywnie zielonymi oczyma.

- Erm… - ale już po sekundzie pozbierał się jakoś na tyle, żeby wydusić z siebie coś sensownego – czemu zawdzięczam tę wizytę, Zielonooka?

- Telefon – podpowiedziała.

- Tele… a! No tak! Ale ze mnie kretyn!

Wciąż patrzyła nań z tym obojętnym zainteresowaniem. Zrozumiał, że wobec niej i tak był kretynem, cokolwiek by zrobił, celem badań genetycznych, które doprowadziły do stworzenia Zielonookich było wykreowanie istot wielokrotnie inteligentniejszych od takich zapominalskich, średnio dowcipnych idiotów jak on.

- Jeździsz Kevysem i mieszkasz na Greycie, więc doszłam do wniosku, że raczej mi go nie ukradłeś, tylko zapomniałeś oddać – w wypowiedzianym spokojnie stwierdzeniu nie było chyba ani grama ironii, zresztą szczerze wątpił, czy ona w ogóle jest do niej zdolna. Ale tak, czy owak… coś czuł, że bez Ifryty nie da rady.

Twarz przeciął mu złośliwy uśmieszek:

- Skąd ta pewność? Nie zawsze jeździłem Kevysem i nie zawsze mieszkałem na Greycie. A jakoś musiałem tu trafić.

- Trafiłeś tu, bo jesteś cwany. Przywłaszczanie sobie mojego telefonu nie byłoby cwane.

- Nie wierzę, Zielonooka opierająca swe sądy na inteligencji człowieka. Nie zapominaj tylko, że my mamy uczucia. Hmm… może to soczewki? Nie potrzebne, bez względu na to, jaki miałabyś kolor oczu i tak będziesz piękna. - Skrzywił się, jakby nie to chciał powiedzieć.

Uśmiechnęła się szeroko:

- Ciekawi mnie jedno: który z was to Niklaus Rave?

- A jak byś-

- Co to ma być? – Przerwała mu zażywna pięćdziesięciolatka, która zdyszana stanęła na podeście. – Ifrytą do gościa? I to jeszcze przez próg? Proszę, panienka wejdzie, co to za niewychowane, i wytrzyj te włosy, na podłogę kapie! – Bezceremonialnie wepchnęła Zielonooką do mieszkania i pociągnęła ją do salonu.

Pokój był duży i jasny. Niemal na środku stały dwie ustawione naprzeciwko siebie białe kanapy przedzielone niskim stolikiem. Pod sufitem na prawo od drzwi do przedpokoju wisiał duży holoprojektor. Elegancki sprzęt grający też był niczego sobie, ale tym, co naprawdę robiło wrażenie były dwa regały z książkami. Z prawdziwymi, papierowymi książkami, aż nie mogła w to uwierzyć. Toż to było warte majątek! Kevys i mieszkanie w jednej z lepszych dzielnic wydawały się przy tym w ogóle nieistotne. Wciąż spoglądała w ich stronę, gdy kobieta usadziła ją na kanapie i wziąwszy się pod boki groźnym wzrokiem zmierzyła Rave’a, który rozdarty pomiędzy żądzą mordu, a chęcią spalenia się ze wstydu nic nie robił czekając na rozwój wypadków, gotów wykorzystać pierwszą szansę wyjścia ze sprawy z twarzą.

- Jadłeś coś w ogóle? – Zapytała kobieta już nieco spokojniejszym tonem.

- Nie.

- Mogłam się domyślić. Zaraz ci coś zrobię, panienka też zje.

- Nie, naprawdę nie trzeba, dziękuję, ja-

- Bez obaw – mruknął Niklaus siadając naprzeciwko. – To Niemra, ale gotuje po naszemu.

Nareszcie miała okazję zobaczyć go w pełnym świetle. I trzeba przyznać, że wrażenie sprawiał całkiem niezłe. Nie był wychudzony jak większość pilotów, raczej szczupły niż żylasty. Gdyby nie został pilotem prawdopodobnie byłby bardzo postawny. Czarna mentalska grzywka, podobnie jak oczy i brwi, mocno odcinała się od niemal zupełnie białej skóry. Ostre rysy twarzy sugerowały osobowość zdecydowaną i porywczą. Na żebrach miał kilka blizn, jedną całkiem świeżą, ślady delikatnego cięcia na wysokości serca, na przedramieniu poszarpaną szramę po otwartym złamaniu. Albo słabo się zrastał, albo wśród mentali zapanowała jakaś nowa moda, lub, co też możliwe, obnoszenie się z bliznami należało do tej obecnej – na antyk. Swoją drogą był to trend całkiem bezpieczny dla kreatorów, bo kto tak na dobrą sprawę wiedział o tym, co było modne w początkach ery kosmicznej?

- Matka, żona, kochanka? – Zapytała obojętnie spoglądając w stronę drzwi, które spokojnie zasunęły się za Gretą.

- Ty czy ona? – Nie podniósł wzroku.

- Może najpierw ona – udała, że nie widzi, jak trzęsą mu się ręce.

- Służąca. Coś na kształt w każdym razie.

- Czyli prawdziwy ty, to ten bardziej liryczny.

- Cyniczny chyba. I nie ma „prawdziwego” i „nieprawdziwego” mnie.

- Przepraszam. Nie znam się na tym zbyt dobrze. Chociaż to interesujące.

- Naprawdę? – Zerknął podejrzliwe.

- Aha. Tylko jakoś nigdy nie znalazłam czasu, żeby coś o tym poczytać. – Oświadczyła ze spokojnym, obojętnie uprzejmym uśmiechem. Chyba lepiej było na nią nie patrzeć. Poczuł się, jakby zawiązała mu tymi smukłymi dłońmi wnętrzności na uroczy, niemożliwy do rozwiązania supeł. Podejrzewał, że z takim samym wyrazem twarzy mogłaby na przykład pokroić go na plasterki. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby tak, o, wyznał jej- roześmiałaby się? Nie, raczej spojrzałaby z takim obojętnym współczuciem, jak teraz. Altairze, chyba nie powiedział tego głośno?!

- Jesteś smutny. Coś się stało?

- Nie, nic, po prostu pojutrze wracam do roboty, i-

- Najwyraźniej przyszłam nie w porę – wstała. – Wyciągnęłam cię spod prysznica i w ogóle…

Najzwyczajniej w świecie miał ochotę się rozpłakać. Niedoczekanie, jeśli kiedykolwiek ujrzy go płaczącego, nigdy więcej już się nie spotkają. Dlaczego akurat to? Cholera, dlaczego w Zielonookiej?! Już chyba wolałby być gejem niż- Spokój! Zacisnął pięści. Byle się wściec, potem zawsze jakoś pójdzie.

Patrzyła spokojnie, jak pod skórą zaczynają pojawiać się szare pasy wszczepów. Jak zawsze najpierw na dłoniach, potem wzdłuż ramion, na piersi, prostokąt na wysokości serca, w górę, po szyi aż po głowę by opleść wygoloną czaszkę i zniknąć w gnieździe, które, umieszczone nad lewą skronią, tradycyjnie przesłaniał gruby kosmyk włosów. Nawet nie spostrzegła, kiedy wstał. Co teraz? Chyba nie będzie próbował zrobić jej krzywdy?

Ale nie. Przeciągnął się tylko, aż mu strzeliło w stawach, ziewnął i z szerokim uśmiechem oświadczył:

- Przepraszam, sam nie pamiętam, kiedy ostatnio spałem.

Nie miał ładnego uśmiechu. Nie pasował mu. Wargi rozciągały się jakoś dziwnie, nie, zdecydowanie szeroki uśmiech nie był stanem naturalnym tej twarzy. Mocno wykrojone usta o lekko uniesionych kącikach z samej natury układały się w drwiący wyraz, wystarczyło lekkie napięcie mięśni i już kpina stawała się otwarta. Stanowczo, z taką twarzą Niklaus miał szansę stać się człowiekiem, którego należy się bać. A nie kimś kto sympatycznie się uśmiecha.

- Siadaj, zaraz poszukam tego telefonu, gdzieś go rzuciłem, jak to ja… tylko najpierw rękawice… - Rozejrzał się po pokoju.

- Te? – Zapytała i zanim zdążył odpowiedzieć schyliła się po nie. Gdy się wyprostowała napotkała jego wzrok. Znowu nie wiedziała, o co mu chodzi. Niemal niezauważalnie drgnęły mu wargi. Spojrzał niżej i na pozór obojętnie zapytał:

- Czego ty ode mnie chcesz, Zielonooka?

Podążyła za jego nic nie mówiącym spojrzeniem. A tak, dekolt. Zapomniała, jaką ma na sobie bluzkę. Na Szwabii było zimniej niż tutaj i przyzwyczaiła się do golfów.

- Jeśli się jeszcze zaraz zaczerwienisz, to naprawdę będę zmuszony, albo wyrzucić cię za drzwi, albo popełnić samobójstwo.

Uśmiechnęła się lekko i beztrosko skłamała:

- Przepraszam.

- Na zdradzenie motywów nie mam co liczyć, jak mniemam. – Warknął wyrywając jej rękawice. Czarne, skórzane, bez palców wskazującego i środkowego. Kiedy poczuł ich niemały ciężar od razu się uspokoił. Dziwnie się bez nich czuł. W założeniu miały stabilizować dłonie pilota, w czym doskonale się sprawdzały, ale jednocześnie stanowiły znakomitą broń.

Ponownie tylko się uśmiechnęła. Wzruszył ramionami i ruszył w stronę regałów. Z uwagą obserwowała, jak przekłada przeróżne niewielkie przedmioty, głównie karty z muzyką. Miał ich masę, jak to zwykle mentale. Choć zazwyczaj piloci byli dla niej milsi. Zazwyczaj piloci byli niewysokimi, zadufanymi w sobie ludźmi, którzy bardziej niż śmierci bali się utraty honoru. Niklaus był inny. Szukając jego adresu natrafiła także na inne dane. Niklaus był bardziej zadufany w sobie od innych. Bardziej szalony. Bardziej od śmierci bał się, że nie uda mu się osiągnąć celu. Mówili, że nie ma marzeń. Że ma tylko cele do osiągnięcia. Że jest cwańszy niż ktokolwiek może przypuszczać. Że jest taki jak Nikodemos Rave, pierwszy, który nazywał się Altairą. Jeśli już teraz krążyły o nim takie mity, to jak będą brzmiały za dziesięć lat? Był inny od wszystkich, których do tej pory spotkała. Był pierwszym najprawdziwszym Altairą, z jakim miała doczynienia. Tajemniczy, bezwzględny i całkiem przystojny. Zachichotała. Obejrzał się, zmarszczył pytająco brwi.

- Nie, nie, pilocie, to z siebie się śmieję.

Westchnął demonstracyjnie i powrócił do poszukiwań. Po chwili gorączkowego przetrząsania zawartości regałów, jakby nagle doznał olśnienia, zerwał się na równe nogi i niemal podbiegł do jednego z głośników. Sięgnął zań i wydobył jej telefon.

- Tylko nie pamiętam, czy go naprawiłem, czy nie…

- Gdzie podać? – Zapytała Greta zaglądając przez drzwi.

- Zjemy w kuchni. Chodź.

Obie zaczęły oponować, Zielonooka nie była głodna, a Niemce zdecydowanie nie podobał się pomysł podejmowania gościa w kuchni, choć wśród Altairów było to przyjęte. Uciszył je dwoma szybkimi spojrzeniami człowieka nieprzywykłego do dyskusji i z błyskiem czarnych oczu zabrał się do ogromnej porcji spaghetti.

Kuchnia była podłużna, drzwi po lewej, na krótszej ścianie prowadziły do jadalni, której Niklaus nigdy nie używał, wolał jadać tutaj. W ogóle wszystko lubił robić tutaj. Salon był zbyt duży i zbyt pusty, zdążył się przyzwyczaić do pomieszczeń niedużych i ciasno zastawionych meblami – najpierw w internacie Akademii, potem podczas długich lotów z Ifrytą. Ciasnota dawała mu dziwaczne poczucie bezpieczeństwa, nie miał też nic przeciwko otwartym przestrzeniom, ale do dużych pomieszczeń i zatłoczonych miast jakoś nie miał zaufania. Jasne ściany kuchni i jej stalowe meble, podobnie jak pokład Ifryty kojarzyły mu się z domem. W jego, człowieka na zawsze związanego z maszyną, mniemaniu pomieszczenie to było co najmniej przytulne. Właściwie, jeśli tylko miał więcej wolnego czasu, to spędzał go albo w kuchni, albo pod prysznicem. Nie potrzebował nic więcej i właściwie pozostałe pokoje nie były mu do niczego potrzebne, no może za wyjątkiem sypialni, ale ta też mogłaby być mniejsza. Nie potrzebował wiele, liczyła się dlań jakość, a nie ilość. Ale mieszkanie na Greycie dawało mu pewien prestiż, podstawę, na której mógł budować resztę swojej opinii. Kevysem jeździł, bo po prostu uważał ten samochód za przepiękny, a horrendalna cena nie grała tu żadnej roli.

- Jadę na zakupy - mruknęła Greta, najwyraźniej obrażona.

- Mmm! – Niklaus wymachiwał widelcem tak długo, aż nie przełknął – Sera żółtego i pomidorów mi kup. I cebulę. I paprykę! No i herbaty, kawy i daktyli!

Niemka prychnęła tylko i wyszła.

- Rzadko spotyka się tu Niemców. A już na pewno nie w mieszkaniach pilotów – zauważyła Zielonooka.

Wzruszył ramionami.

- Odpracowuje u mnie drugi wyrok za szpiegostwo. Pierwszy i ten za nielegalną imigrację odrabiała u mojego ojca.

- Za szpiegostwo?

- Przemysłowe w niegroźnych dziedzinach. W każdym razie, po śmierci matki trochę się mną zajmowała, no i tak zostało.

- Czyli wychowała cię Niemka?

- Tfu! Wypluj te słowa. Miałem raczej na myśli gotowanie, sprzątanie, takie sprawy. To, do czego mój ojciec nigdy nie miał głowy. Nie, złe określenie, teraz wyszło, że zajmowała się absolutnie wszystkim. W każdym razie robiła za coś w rodzaju gospodyni. Jak wróciłem z Akademii, to się okazało, że nie tylko mój ojciec nie żyje, ale, że mieszkanie zlicytowane, na kontach same długi… Przemieszkiwałem u niej kątem prawdę mówiąc.

- Ale udało ci się to wszystko pospłacać…

- Oczywiście, że nie. Rave’owie nie spłacają długów, bo ich nie zaciągają, a jak już któryś zaciągnie, to nie spłacają tym bardziej – wzruszył ramionami. – Wystarczyło porozmawiać z tymi i owymi.

No tak, mogła się spodziewać czegoś takiego. Pozostawało pytanie, czy przyznał się do tego z głupoty czy przyświecał mu jakiś cel. „Rave” i „arogancja” już dawno temu stały się synonimami, a bezczelność i pogarda, dla wszystkiego, co żyje doprowadziły ich do upadku. Wraz z kolejnymi pokoleniami, coraz mniej było w nich sprytu a coraz więcej ambicji. Jednak, z tego co słyszała Niklaus był bardziej arogancki, bardziej bezczelny, bardziej ambitny od wszystkich swoich przodków i jednocześnie cwany niczym najsławniejszy z nich – Nikodemos Rave, nie Pilot, a Strateg. Tak przynajmniej twierdzili ci, których pytała. Nie przeprowadziła porządnych badań, a opowieści te brzmiały bardziej jak miejskie legendy niż cokolwiek innego, ale… no cóż, nawet na niej robił wrażenie.

- Mmm! A ty w ogóle masz jakieś imię, Zielonooka?

- Wypadałoby chyba, abyś ty pierwszy się przedstawił.

- Skoro tu trafiłaś, to musisz wiedzieć jak się nazywam.

- Wiem. Ale chciałabym to usłyszeć od ciebie.

- Niklaus Rave, Ifryta.

- Vanora Iyyvirstad.

- Po pierwsze: to się jakoś zdrabnia? Po drugie: jak to się pisze?

- Przez i, dwa igrek, fał. I chyba się nie zdrabnia.

- Nie? I jak byłaś taka mała – pomachał dłonią na wysokości kolan – to też cię wołali „Vanora”?

- Hmm… raczej tak. Chociaż… ludzie mówili Van, albo Vasia.

- E, do niczego. Van jak dla chłopczycy, a Vasia też kompletnie do ciebie nie pasuje.

- A coś się tak uparł przy tym?

- A, bo ty nie wiesz… nic, co napotkam na swej drodze nie może pozostać bez jakiegoś zdrobnienia, albo przydomku. No ale cóż, jeszcze nad tym pomyślę i jak coś wydumam, to dam ci znać – uśmiechnął się.

Przełykając ostatni kęs rozejrzał się po kuchni.

- Zaraz zajmę się tym twoim telefonem, tylko najpierw dokładka…

Nakładał makaron z wprawą, o jaką go nie podejrzewała. No, ale był mentalem, a dla nich kuchnia była zdecydowanie najważniejsza. Ona wciąż nie uporała się ze swoją porcją, a on pochłonął własną, dwa, albo nawet trzy razy większą i stwierdzenie, że jest najedzony raczej mocno mijało się z prawdą, tego była pewna. Znów usiadł naprzeciwko, jedząc zdawał się o wiele mniej spięty niż wcześniej. Mental w środowisku naturalnym, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno.

Gdy skończył jeść uśmiechnął się jeszcze szerzej, choć nie miała wątpliwości, że do swojego żołądka niż do niej. Sięgnął po telefon zostawiony na szafce. Przymknął oczy, choć właściwie nie musiał i skupił się na elektronice. Dla mentala naprawienie drobnych usterek, poprawienie programu, czy sztuczki z holo nie stanowiły najmniejszego problemu nawet na sporą odległość. Czasami ludzie pytali go, jak to jest. Nie jak to robi, bo to wszyscy wiedzieli, a przynajmniej zdawało im się, że wiedzą, w każdym razie słusznie łączyli te umiejętności z pasami szarych wszczepów, które, gdy łączył się z Ifrytą na głębszych poziomach uwidaczniały się pod skórą. Ale jakie to wrażenie, jakie uczucie? Nie potrafił tego wyjaśnić, po prostu… no, jak już musiał odpowiedzieć – jak rozwiązywanie zagadki logicznej, coś na kształt labiryntu. Nie do końca o to pytającym zapewne chodziło, ale tylko tyle był w stanie ubrać w słowa.

- Hmm… - mruknął – już pamiętam, to coś mechanicznego, puściłem inną drogą, ale to prowizorka, tak czy owak, musisz to dać komuś do naprawy…

- Tak myślałam- przerwał jej dzwonek.

Zdziwiony Niklaus mruknął przepraszam i odchylił się na krześle, by sięgnąć naściennego terminala.

- Czego? – Warknął, gdy zobaczył na ekranie twarz do połowy zasłoniętą buro-blond grzywką.

- Dzwonili z dowództwa i kazali przekazać, że ma być szef u nich na pierwszą.

Równocześnie zerknęli na zegar, ścienny, wskazówkowy, Vanora, już przedtem zwróciła na niego uwagę, w końcu rzadki to widok. Dwunasta pięćdziesiąt.

- Boobslim, jak cię dorwę, to cię kurwa zajebię! – Wrzasnął. – Dzwonili pewnie z pół godziny temu!

- Ze czterdzieści pięć minut będzie szefie – Boobslim tylko wzruszył ramionami.

- Ja cię naprawdę kiedyś zatłukę, Boobslim!

Chciał chyba dodać jeszcze kilka epitetów, ale zerknął na Vanorę, rozłączył się i westchnął:

- Przepraszam, ale mnie ten kretyn naprawdę, do szału doprowadza. – Jeszcze raz spojrzał na zegar – Jesteś bystrzejsza niż ja – masz jakiś pomysł, jak mam się dostać do sztabu w… siedem, nie, w sześć minut?

- Poza teleportacją nic nie przychodzi mi do głowy. Ale przecież możesz zadzwonić, że się spóźnisz, odpuszczają…

- Za pierwszym, ewentualnie drugim razem. Ale ja się tam zawsze spóźniam, bo oni zawsze dzwonią na kosmodrom, a mnie nigdy tam nie ma… Nie, żebym cię wyrzucał, ale…

- Ok., ok., idę pilocie…

Odprowadził ją do drzwi, a ona po prostu wyszła, nawet nie obejrzała się na schodach.

Zaklął wściekle i pobiegł szukać munduru.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Narzekasz, że nikt nie komentuje, więc chociaż nie mam w zwyczaju oceniać czegokolwiek, ani przedstawiać swojej opinii w jakiejkolwiek sprawie, skrobnę kilka słów. Znajdzie się to pod częścią numero dues, lecz pozwolisz, że odniosę się zbiorczo do zastanej całości (czyli o prologu też będzie).

Właściwie, to tak do końca (jak zwykle) nie wiem, co by Ci tu napisać. Bo pomysł, po tym co mi opowiadałaś, wydawał się świetny. Maszynka w mojej głowie ruszyła pełną parą i stworzyła na własny użytek całą wizję przygód Ifryta (z nim samym na czele, czekającym kiedy tylko zabiorę się za czytanie i będzie mógł w mojej wyobraźni wreszcie ruszyć zad, by coś porobić). Tak, pomysł naprawdę cholernie mi się spodobał. A kiedy wreszcie znalazłem czas i przeczytałem obydwie części, to stwierdziłem, że jest jeszcze fajniejszy niźli z początku sądziłem. Ale...

No właśnie. Kilka małych "ale". Podejrzewam, iż ludzie, którzy nie mieli okazji z Tobą gadać i usłyszeć paru (-dziesięciu) dodatkowych ciekawostek z życia naszego drogiego bohatera, będą odczuwać straszny niedosyt. Ja już mam ochotę na więcej, chociaż zarysowałaś mi trochę wyprzedzających akcję faktów, przez co może patrzę na opowieść odrobinkę inaczej. Ale współczuję tym biedaczkom, którzy są skazani na męki zupełnie nieświadomego oczekiwania [hłeh heh, w sumie dobrze im tak, kto nie wie więcej, niech czeka, bardziej doceni potem samo dziełko].

Czyli po pierwsze: szkieletowość akcji, poniekąd wciągającej i dość wartkiej, lecz opartej głownie na dialogu, praktycznie pozbawionej szerszego przedstawienia świata. Ktoś już tam zresztą przede mną chyba wywlekał ten temat. Ja osobiście wzbogaciłbym nieznacznie, jeśli nie prolog, to chociaż drugi fragment, kilkunastoma dyskretnymi opisami, odnoszącymi się po części do miejsca, w którym przyszło się znaleźć bohaterom, jak też do ich fizyczności, gestów, reakcji mimicznych. Trochę mi tego brakowało, a to zawsze wzbogaca charakterystyczny rys postaci. Ale ja się w sumie nie znam, więc nie mi tu rozsądzać. Poza tym odpowiedziałaś gdzieś wcześniej, że opisy jak najbardziej będą, więc podejrzewam, iż opleciesz wspomniany przeze mnie szkielecik naprawdę misternie skonstruowanym ciałkiem, na którego tle prolog i wczesne rozdziały będą mogły wydawać się klimatycznym, z właściwą dyskrecją stonowanym preludium do bogactwa dalszej, zasadniczej treści. Jeśli taki Twój zamiar, to tylko z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, by móc skonfrontować z nim wstęp i przyjrzeć się im łącznie, jako całości. Pewnie wtedy moja obecna uwaga stanie się trochę głupia, ale co mi tam.

Nie licząc wzmiankowanej wyżej wstrzemięźliwości w opisach, przy kreacji postaci nie ma się czego przyczepić. Są zajebiście przemyślane i dopracowane. Tyle. Po kiego grzyba rozwodzić się bardziej.

Jeszcze tylko drugie "ale": w całym tekście jest kilka nieistotnych literówek, które pewnie w wolnej chwili poprawisz, ale też kilka sformułowań (nie chodzi o merytoryczną poprawność, tylko o stricte gramatyczną i stylistyczną konstrukcję niektórych zdań), które w moim odczuciu mogłyby brzmieć "lepiej", gdyby tylko nieznacznie je zmodyfikować. Lecz to znów tylko i wyłącznie me odczucie. Bez większych problemów byłbym w stanie zaakceptować tą strukturę jako twój niezawisły, świadomy wybór. No, to już chyba koniec czepialstwa.

Gdy trochę odżyję (nie ma to jak pewne plugawe rytuały), to pewnie napiszę coś z większym sensem i chyba prześlę Ci na mejla, zamiast zamieszczać tu komentarze, bo może być tego dużo. Choć tego TU też jest dużo (straszny spamero-offtoper ze mnie).

Jak widzę ludziska głosowali w ankietce za rozwinięciem wątku zielonookich, a militarystyka i Rave'owie zesli na trochę dalszy plan. Ja bym jednak z najwyższą chęcią poczytał więcej o tym zaledwie wspomnianym w myślach Venei, najsłynniejszym przedstawicielu tego butnego rodu, najlepiej jakąś quasi-legendę, która jako wspomnienie Ifryta mogłaby być tłem do jakowejś szczególnej akcji. Mam też zboczenie na punkcie techniki i innych światów, więc wojskowość, zwyczaje, historia i insze szczegóły tyczące sie Altairytów (można tak odmieniać?) też powitałbym z radością.

No, to już naprawdę koniec mego chrzanienia, gdy będę trzeźwiejszy i bardziej wyspany, to napiszę coś z sensem. A tymczasem czekam na więcej!

wuc
[taa, wiem z czym się kojarzy moja ksywka, gdy tak się ją zapisze... w ten sposób traci się resztki godności... he he he...]

hevs pisze...

No, no wodzu, aleś się rozpisał! :* dzięki wielkie za komentarz, teraz spróbuję się troszkę don odnieść (choć nie wiem, jak mi się uda).

Poza tym odpowiedziałaś gdzieś wcześniej, że opisy jak najbardziej będą, więc podejrzewam, iż opleciesz wspomniany przeze mnie szkielecik naprawdę misternie skonstruowanym ciałkiem, na którego tle prolog i wczesne rozdziały będą mogły wydawać się klimatycznym, z właściwą dyskrecją stonowanym preludium do bogactwa dalszej, zasadniczej treści.

Słusznie wnioskujesz ;) Mniej więcej tak się to ma prezentować - z tym, że będzie to widoczne dopiero, gdy tekstu będzie więcej i w całości zacznie uwidaczniać się linia fabularna. Swoją drogą strasznie mnie wkurza, ze muszę opisywać te wszystkie początki, najchętniej, to bym zaraz zabrała się za pisanie tego, co będzie za 20 prawie lat, ale się nie da, bo trzeba pokazać, jaki Ifryt był wcześniej, jaki jest teraz etc. Swoją droga w związku z tym, te fragmenty mogą potem zostać wymieszane niezależnie od chronologii - ale żeby t zrobić muszę najpierw mieć całość...

Po kiego grzyba rozwodzić się bardziej.
Bo ja lubię, jak mi ktoś komplementy prawi :>

gdy będę trzeźwiejszy i bardziej wyspany, to napiszę coś z sensem.
na święty nigdy :)

Ok, wodzu, literówki itp. pozmieniam, kiedy znajdę czas, zresztą tekst przechodzi korektę za każdym razem, gdy otwieram plik (czytam to po raz kolejny i poprawiam względem nowych pomysłów, literówek itp.)

no, to by było na tyle.

Aha! Zamieszczaj komentarze tutaj, w końcu w jakimś celu tego bloga zrobiłam :)

Anonimowy pisze...

Rozwinięć dialogowych ciągle nie ma.
Wprowadzasz swoje rasy/nacje/whatever. Ok. Tylko fajnie by było poznać dokładniejsze opisy, różnice itp. Bo na razie, to bladego pojęcia nie mam, ot, drogą dedukcji wiem, że Zielonooka ma zielone oczy. Hurra!
Tylko czemu dowiedziałam się tego z dialogu (a te, znowu, nie mają rozwinięć),a nie od narratora? To nie dramat, odnoszę wrażenie...
Przeszkadza mi też to, że na zmianę urywasz wypowiedzi w sposób klasyczny (wielokropek) albo Dukajowy (myślnik), wymieniając te dwie metody chyba wg kaprysów.
Szczególnie tego drugiego sposobu nie lubię. Z prostego powodu. Nie masz na imię "Jacek" a na nazwisko "Dukaj".

hevs pisze...

Rozwinięć dialogowych ciągle nie ma.
I zapewniam cię, ze będzie ich tylko tyle ile być będzie musiało. Tutaj drodzy moi bohaterowie wymieniają beznamiętne uwagi beznamiętnym tonem z beznamiętnym wyrazem twarzy.

Tylko czemu dowiedziałam się tego z dialogu (a te, znowu, nie mają rozwinięć),a nie od narratora?
Bo wolę jak co nieco wynika z dialogów ^^

To nie dramat, odnoszę wrażenie...
Tu przyznam się szczerze, że nie załapałam o co Ci chodzi.

Przeszkadza mi też to, że na zmianę urywasz wypowiedzi w sposób klasyczny (wielokropek) albo Dukajowy (myślnik), wymieniając te dwie metody chyba wg kaprysów.
Szczególnie tego drugiego sposobu nie lubię. Z prostego powodu. Nie masz na imię "Jacek" a na nazwisko "Dukaj"

Nie przerywam ich wg kaprysu - wielokropki mamy tam, gdzie wypowiedź kończy się zwyczajnie (choć nie zdecydowanie, tak jak w przypadku kropki bądź wykrzyknika), a myślnik tam, gdzie jedna osoba przerywa drugiej... i akurat Dukaj nie ma tu nic do rzeczy.

Anonimowy pisze...

"*Bo wolę jak co nieco wynika z dialogów ^^*

To nie dramat, odnoszę wrażenie...
Tu przyznam się szczerze, że nie załapałam o co Ci chodzi."
Chodziło mi o to, że w dramacie dowiadujemy się wszystkiego z dialogów. A to raczej proza jest.

Co do myślników - nadal nie lubię tej metody przerywania wypowiedzi. Zbija z tropu, drażni i frustruje. A jak tekst, a nie bohater wywołuje takie odczucia, no to coś tu nieteges...

To samo z rozwinięciami dialogowymi - nawet, jeżeli bohaterowie to robią beznamiętnie, to wypadałoby to zaznaczyć. Głównie dlatego, że bez rozwinięcia dialogowego wygląda to na... błąd. A nie ma wyglądać, nie?

hevs pisze...

Co do myślników - nadal nie lubię tej metody przerywania wypowiedzi. Zbija z tropu, drażni i frustruje. A jak tekst, a nie bohater wywołuje takie odczucia, no to coś tu nieteges...
Ja jestem do tego przyzwyczajona (i bynajmniej Dukaj nie ma tu nic do rzeczy, bo on stosuje te myślniki w innych sytuacjach) - jak dla mnie jest to jasne rozgraniczenie pomiędzy wypowiedzą zakończoną zwyczajnie, a przerwaną - a swoją drogą jak sugerujesz zapisywać wypowiedzi przerwane? Sakramentalnym "przerwał mu"? Toż tu zatraci się cała dynamika owego przerwania...

To samo z rozwinięciami dialogowymi - nawet, jeżeli bohaterowie to robią beznamiętnie, to wypadałoby to zaznaczyć. Głównie dlatego, że bez rozwinięcia dialogowego wygląda to na... błąd. A nie ma wyglądać, nie?
A ja rozwinięć dialogowych pchanych tam gdzie są niepotrzebne nie lubię, bo mi rozbijają dialog. Jak na moje oko, jest tam wystarczająco wiele napisane, żeby obczaić, że ona się uśmiecha, a on klepie coś beznamiętnie... no i są przecież wielokropki, wykrzykniki i znaki zapytania... czyli wiadomo co kto i jak mówi... No ale przejrzę raz jeszcze pod tym kątem, jak się tak upierasz...

Anonimowy pisze...

No jedna literówka, o której pewnie nawet bym nie pisała jakby mnie nie wnerwił jeden z użytkowników na forum (Mam szczera ochotę go zabić)
że ma być szef - myślę że powinno być masz…

Druga cześć i coraz bardziej zaczynam przepadać za twoim bohaterem. Podobają mi się jego teksty. Na razie ciągle wiele powiedzieć nie mogę poza tym, że zdecydowanie wciąga. Nie raz się uśmiechnęłam.
Lubię czytać twoje teksty, bo nie musze mieć otwartego drugiego dokumentu i wypisywać błędy. Można się skupić na lekturze, która umyka ze nawet nie zauważa, kiedy.

hevs pisze...

Literówkę, kiedy już ją znajdę, poprawię. Czyżbyś pisała o rmacieju?

Druga cześć i coraz bardziej zaczynam przepadać za twoim bohaterem.
Dzięki :) Tez go lubię. I jego płaszcz w szczególności XD

Wszyscy piszą, że wciąga O.o Raz jeden udało mi się napisać coś, co ludzie chcą czytać z własnej woli O.o

Lubię czytać twoje teksty, bo nie musze mieć otwartego drugiego dokumentu i wypisywać błędy.
Cóż, jestem pruderyjna i schematyczna (wracamy do naszego usera) bo uważam, ze gramatyka i ortografia to coś zastanego i zmieniać tego nie idzie.

Można się skupić na lekturze, która umyka ze nawet nie zauważa, kiedy.
Brak opisów... [kiwa ze smutkiem głową]