Dział ogłoszeń drobnych

Na blogu raczej cisza, co poradzić, wen wie swoje... Cóż, stale można mnie znaleźć bredzącą tutaj -> http://twitter.com/Hadrianka

Swoją drogą Twitter fajna sprawa. Polecam :)

niedziela, 26 lipca 2009

TO NIE JEST ŁOM, PRAWDA?

Westchnął ciężko. Najgorsze i tak przed nim. Boobs nie słynął z delikatności pod jakimkolwiek względem. Byleby tylko szybko skończył. No i chciał lecieć, gdziekolwiek, choćby na asteroidy, byleby dalej stąd, dalej od niej, kurwa!
Uniósł powieki i z wyjątkowo nieprzyjemnym wyrazem twarzy omiótł spojrzeniem swoich ludzi. Było ich tu może ze trzydzieścioro, czyli po ilości mechaników sadząc nawet pilotów nie było wszystkich. Zresztą, czy on miał teraz głowę do takich rozważań!
Przesunął wzrokiem po stojących najbliżej statkach. Najlepiej utrzymane były „Rebel” i ciemnozielony GoF…
- Mazian? Który się nazwał Mazian?
- Znaczy, że ja – przepchnął się naprzód miedzianowłosy pilot o twarzy zeszpeconej blizną na lewym policzku, której nawet grzywka nie mogła ukryć.
- Kojarzysz flotę Mazina?
- No wiadomo! Najlepsze holo, ever!
- A, holo… - Twarz Ifryta wyrażała czysty zawód. – Zak?
- Tak? – Wzmiankowany jak zwykle był tuż pod ręką z notatnikiem w ramionach.
- Czy moja nieustanna wiara w ludzką inteligencję jest objawem naiwności graniczącej z głupota?
- Nie… to po prostu dowód na to, że wciąż pozostały w tobie jakieś resztki ludzkich uczuć.
- Uważam to stwierdzenie za gatunkistyczne – oświadczył Boobslim nonszalancko opierając się o goleń Ifryty.
- Znowu się czegoś naczytałeś? – Westchnął Niklaus. – Zresztą nieważne. Ty, z Maziana, jest tu twój mechanik?
- Jest.
- To on i Gerda pomogą Boobslimowi. Ostrzegam, że im bardziej jestem zjedzony, tym bardziej Ifryta jest narowista.
Pomiędzy pilotami przepchnął się grubawy człowieczek w okrągłych okularkach z ciemnymi szkłami. Miał na sobie jakiś kombinezon tak bezkształtny, że gdyby nie wąsik i wiechciowate baki trudno byłoby nawet stwierdzić jego płeć.
Boobslimowi opadała szczęka.
- Mistrzem lansu to ty nie jesteś - wybełkotał wreszcie.
- A ty co, takiś niezwykły? – Prychnął tamten i zmierzył Boobsa wybitnie pogardliwym spojrzeniem.
Na twarzy rudawego mechanika wykwitł pogardliwy uśmieszek. Niklaus jęknął.
- Czemu jęczysz? – zapytał Zak. – Przecież wszystko ma swoje dobre strony. Teraz Boobs poskłada cię w kilka godzin zamiast w tydzień.
Oczy Niklausa zrobiły się naprawdę ogromne:
- Choćby certolił miesiąc to i tak nie zmienia faktu, że z niego nawet na spokojnie jest straszliwy rzeźnik…!
- Tak bywa – wycedził zimno Boobs i z gracją zarzucił sobie łom na ramię.


***
Niklaus, jak i zresztą pozostali piloci, na widok Boobslima zabierającego się przy pomocy łomu za rozprawienie się za resztkami blach na lewym skrzydle Ifryty, postanowił przenieść się jednak gdzieś głębiej w sztabową część hangaru. Ustawiwszy w krąg biurka, krzesła i szafki w jakimś pierwszym z brzegu pomieszczeniu, usadowili się na tyle wygodnie, na ile było to możliwe i teraz z niepokojem wpatrywali się w twarz dowódcy. Ten na ustawionym w centrum kręgu holo ostrymi ruchami palców szkicował zbliżone do trójkątów schematyczne sylwetki statków. Nie mówił nic, tylko od czasu do czasu mocniej zaciskał zęby. Tężały wtedy mięsnie twarzy, potężniały jej rysy, a jednocześnie nienaturalna bladość nabierała jakiegoś nowego, chorobliwego znaczenia. Aż się wierzyć nie chciało, że ten tutaj poważny mężczyzna jeszcze przed chwilą potrafił kłócić się z Boobslimem, jakby obaj byli kompletnymi szczeniakami.
Po chwili Niklausowi udało się stworzyć obraz trójkątnego ustawienia f-o-o. Trójkąt ten podzielony był na cztery mniejsze, każdy składający się z trzech statków – GoF’a i dwóch SO’ów. Trypletom granicznym przewodził GoF, środkowy siłą rzeczy był odwrócony względem nich o 180 stopni – to jego nazywano „wolnym”.
- Gdzie latał Kreeze? Ktoś mówił, że w wolnym?
- Ta… w wolnym – potwierdził Gunsmith.
- Co on, głupi jakiś, czy z policji…? – mruknął Niklaus, chyba tylko do siebie. – Kto latał z nim?
- Sasza i Storensen. Obaj w piachu. W ogóle z tych tutaj – wskazał na wolny i dolny prawy – niewiele zostało. Sasza, Storensen, Kreeze i Docenca – w piachu. Feed, Uria i Kama jeszcze po szpitalach, a- głos mu się załamał. Przełknął ślinę i kontynuował – Tossena odcięli- chciał dodać cos jeszcze, ale umilkł pod nic niemówiącym nieruchomym spojrzeniem Rave’a.
- Gdzie on jest?
- Jeszcze w szpitalu, przecież dopiero cośmy wrócili… - Gunsmith poczuł się nieswojo. Najgorsze w tym spojrzeniu było to, że nijak nie można było zeń nic wywnioskować.
Naraz Niklaus skrzywił się niemiłosiernie, schwycił za lewe przedramię i syknął, cicho acz boleśnie, jakby złamała się nieprzenikniona powierzchnia jego oczu, twarz tężejąc jeszcze bardziej uwidoczniła całą swoją dzikość, arystokratyczne zezwierzęcenie. Ale jednocześnie… kiedy patrzyli tak na niego, zamarłego w cierpieniu każdy z nich pomyślał – cóż on począłby w takiej sytuacji? Blachy lewego skrzydła Ifryty przeorane zostały jakimiś z tych niemieckich rzeźnickich rakiet – pogięty metal jedno. Ale uszkodzenia wyglądały na głebokie – co jeśli ktoryś z pocisków naruszył delikatne bądź co bądź układy łączące pilota ze statkiem, te stanowiące integralną cześć systemów Ifryty odpowiedniki wszczepów Rave’a? Ale nie, wtedy nie byłby zdolny do niczego poza wrzaskami cierpienia – i chociaż wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, było to czyste, logiczne i zrozumiałe, to patrząc na swojego nowego dowódcę – mieli wątpliwości. Tylko, czy to powód do radości, czy przerażenia?
Z przeciętej długim kłem dolnej wargi Niklausa popłynęła wąska stróżka krwi. Westchnął głęboko.
- Zak? Przypilnuj Boobsa, proszę.
- Znaczy, co?
- Jak to co? Opierdol go. Jak się nie boisz to skuć mu mordę też możesz. I się nie pytaj głupio, z tego, co pamiętam nie znamy się od wczoraj, co?
- Akurat na mnie byś się mógł nie wściekać? Ja mówiłem, spawać, cholera, a nie czekać na niewiadomo co… - pod wpływem spojrzeń pilotów dokończył bez początkowej werwy. Cóż nikt nie lubi być spawany. Nawet, jeśli 99% jego masy stanowi metal w tej czy innej formie.
- Dobra! Idę! – Podniósł ręce obronnym gestem i tyłem opuścił pokój. Póki nie zamknął drzwi śledziły go uważne i niezbyt przyjazne spojrzenia.
- Ten… Tossen?
- Tak?
- Jakaś rodzina?
- Żona, dwójka dzieci.
- Eutanazja skurwiała rzecz, ale odcinanie jeszcze gorsza. Niech go tylko wypuszczą, sam zastrzelę.
Wyczuł wahanie w ich spojrzeniach. Uśmiechnął się gorzko – właściwie wyszczerzył.
- Wracamy do tematu. Ja latam w pierwszym. Zawsze. Ze mną… Kurwa, gdzie jest Zak?
- Sam go odesłałeś, coby mechaników popilnował, szefie – odezwał się niepewnie Art.
- To się kopsnij po niego. I przy okazji powiedź Boobsowi żeby już odłożył ten łom. A jak powie, że łatwiej byłoby mi wyłączyć kamery… albo nie, lepiej w ogóle go nie zagaduj o ten łom… Kurwa, jak to boli – zauważył odkrywczo na koniec.
Art wyszedł. Po chwili wrócił razem z Zakiem. Nawigator miał wyjątkowo niezadowolona minę.
- Jesteś pojebany – syknął przełożonemu prosto w twarz.
- Coś ty taki kwaśny? – Niklaus podążył za nim średnio przytomnym wzrokiem.
- No, matki, żony nie masz, sam masz totalny olew, to ktoś się musi o ciebie martwić. Padło na mnie, miałem pecha. Jak tak dalej pójdzie, to cię odetną przed dwudziestym piątym rokiem życia!- umilkł pod zimnym spojrzeniem Rave’a.
- Cóż, ryzyko. Ale i tak tego nie zrobią – wycedził Nikalus. – Bo przed trzydziestym piątym będę już głównodowodzącym tego całego burdelu. A to mogłoby mi zdecydowanie utrudnić realizację celów.
Art rzucił Sivowi szybkie spojrzenie. To nie wyglądało na żart. To wyglądało jak perspektywa naprawdę dobrej zabawy. Przecież ich szef był Rave’m. A przecież Rave’owie nie mają marzeń, mają tylko cele, które prędzej, czy później realizują.

Brak komentarzy: