tag:blogger.com,1999:blog-85028913452256895752024-03-14T10:31:31.252+01:00AltairFight with your heart,
and you're Destined For Glory
But fight without honor,
and you're destined to fallhevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.comBlogger20125tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-1836125106517209762010-03-08T11:29:00.001+01:002010-03-08T11:32:05.921+01:00Wydział V<table class="itemtable" id="new-8"><tbody>
<tr><td class="reshuffle-container">Ruszył w końcu blog z opowiadaniem zbiorowym - <a href="http://wydzial-piaty.blogspot.com/">http://wydzial-piaty.blogspot.com/</a> . Szalone urbanfantasy. Jeśli komuś nie przeszkadza brak sensu, chore poczucie humoru i jest gotów stawić czoła Dwunastu Mrocznym Transwestytom w Męskich Szpilkach Cioci Jadzi to zapraszam ;)</td><td class="listitem"><br />
</td></tr>
</tbody></table>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-9560797377860903592010-02-26T10:12:00.001+01:002010-02-26T10:13:26.726+01:00Żyleta Ockhama<div style="text-align: justify;"><i>Istnieje zasada fizyczna, zwana brzytwą Ockhama, według której trzeba zawsze wybierać najprostszą drogę i ignorować bardziej zawiłe alternatywy, szczególnie jeśli nigdy nie będzie można ich sprawdzić. […] Fizycy nie twierdzą, że aniołowie i cuda nie istnieją. Może istnieją. Ale cuda – z definicji – są niepowtarzalne i dlatego niemierzalne eksperymentalnie. Stąd, zgodnie z zasadą brzytwy Ockhama, musimy je odrzucić (chyba, że znajdziemy mierzalny, powtarzalny cud, albo anioła).</i></div><div style="text-align: justify;">Michio Kaku „Hiperprzestrzeń”</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">1.</div><div style="text-align: justify;">Piwnica była ciemna i zawilgocona. Pod jedną ze ścian piętrzyła się sterta połamanych mebli. On kucał naprzeciwko, niemal wciśnięty w kąt. Dyszał ciężko i wydawało mu się, ze słychać to aż na ulicy, od której odgradzały go nie tylko ściany, ale i niewielki trawnik. Chciał uspokoić oddech, ale zagrożenie wciąż było realne. Fizycy, czego by o nich nie mówić, nie poddawali się tak łatwo. </div><div style="text-align: justify;">Do pomieszczenia wskoczył kot. Był czarny i pod każdym względem zwyczajny. Tylko futerko miał bardzo puszyste i błyszczące. Miękko wylądował na wilgotnym, brudnym betonie. Usiadł przed skulonym w kącie mężczyzną, przechylił łebek i ziewnął rozkosznie. </div><div style="text-align: justify;">Chłopak wstał niepewnie. Siedział wciśnięty w kąt tylko chwilę, ale i tak zesztywniał. Przeciągnął się ostrożnie. Posłał kotu zmęczony uśmiech:</div><div style="text-align: justify;">- Dzięki.</div><div style="text-align: justify;">Kot zmilczał.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">2.</div><div style="text-align: justify;">Szli zatłoczonym chodnikiem – wysoki, chudy mężczyzna o wąskich, głęboko osadzonych oczach i nieduży kot kroczący dumnie pośród spieszących się eleganckich ludzi. Na sklepowych witrynach pyszniły się kolekcje najlepszych projektantów. Porządna dzielnica, ot co. Mężczyzna niezbyt tu pasował. I bynajmniej nie był zadowolony, że jego poplamione jeansy i przymały t-shirt tak rzucają się w oczy. Ale nie miał innego wyjścia. Sądząc po kierunku, w którym pobiegli fizycy, kobieta, której szukał była gdzieś tutaj.</div><div style="text-align: justify;">Przy najbliższej przecznicy kończyły się kamienice ze sklepami na parterze, a rozpoczynał rząd wieżowców. Na ścianie najbliższego zawieszono ogromną reklamę. Rudy mężczyzna odziany w skóry, trzymający w rękach gitarę elektryczną reklamował swoja najnowszą płytę. </div><div style="text-align: justify;">Heterozy, pomyślał chudzielec i splunął. Nie znosił tego typa. Wszyscy go tu uwielbiali. Nawet fizycy. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">3.</div><div style="text-align: justify;">Jest! Wychodziła z niewielkiego parterowego domku. Ubrana w ultraobcisłą, krwistoczerwoną sukienkę przyciągnęła wzrok każdego osobnika płci męskiej w najbliższej okolicy, a myśl o niej nie opuszczała pewnie nawet Fizyków. Blond cizia jak się patrzy, pieprzona Żyleta.</div><div style="text-align: justify;">Zadecydował, ze poczeka na nią w środki, poza wszystkim powinno tam być bezpieczniej. Kot nie miał nic przeciwko, generalnie przez większość czasu po prostu obserwował, z drobnymi przerwami na okazjonalne ratowanie mu tyłka. </div><div style="text-align: justify;">W mieszkaniu Żylety było czysto i schludnie. Jak dawno nie byli w podobnym miejscu? Rozsiadł się na kanapie w biało-czarne paski, nie bacząc na to, że może ją pobrudzić.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">4.</div><div style="text-align: justify;">Zdrzemnął się, nie słyszał jak wróciła. Obudziło go dopiero chrząknięcie. Podniósł wzrok. Stała z założonymi rekami, z cierpką miną, oparta o framugę.</div><div style="text-align: justify;">- Higgs jak mniemam?</div><div style="text-align: justify;">Wstał, zbolały:</div><div style="text-align: justify;">- Owszem.</div><div style="text-align: justify;">- Spodziewałam się, ze w końcu przyjdziesz. Od takich jak ty nie sposób się uwolnić.</div><div style="text-align: justify;">- Pomóż mi.</div><div style="text-align: justify;">- Niby jak?</div><div style="text-align: justify;">- Przekonaj Fizyków.</div><div style="text-align: justify;">Roześmiała się gorzko. </div><div style="text-align: justify;">- Neutralinom pomogłaś!</div><div style="text-align: justify;">- Ja im co najwyżej nie szkodzę. Poza tym radzą sobie same. A jeśli ktoś wie, gdzie są, to Kot - wpiła błękitne spojrzenie w myjące się zwierzątko. To odpowiedziało nonszalanckim błyskiem zielonych ślepi. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">5.</div><div style="text-align: justify;">Szedł za kotem w nadziei, że zaprowadzi go do nieuchwytnych Neutralin. Odchodzili od schludnego centrum, coraz węższymi uliczkami i labiryntem zaułków zdążali w stronę mniej zaludnionych, magazynowych części metropolii. W koncu weszli pomiędzy ogromne blaszane hale. Pustka aż przejęła go dreszczem. </div><div style="text-align: justify;">Kot miauknął. </div><div style="text-align: justify;">Podmuch poruszył włosami Higgsa. Przed nim truchtał w miejscu czarnoskóry, bardzo szczupły mężczyzna w czerwono-szmaragdowym stroju. Po chwili dołączyli do niego inni, podobnie, niewidoczni gdy biegli, niezatrzymujący się ani na moment. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">6.</div><div style="text-align: justify;">- Musisz biec - mówił Kiverbaibagla.</div><div style="text-align: justify;">- Ale Fizycy właśnie chcą, żebym biegał. Żebym biegał i się z kimś zderzył - tłumaczył Higgs.</div><div style="text-align: justify;">Truchtający Murzyni spojrzeli po sobie. </div><div style="text-align: justify;">- Bądź jak woda – powiedział jeden z nich, jakby coś sobie przypomniał.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">7.</div><div style="text-align: justify;">Nie wiedział, czy jest jak woda, ale wiał przed Fizykami najszybciej jak potrafił. Lekko zakręcająca ulica była na szczęście pusta. Czuł, że dostaje zadyszki, w boku odzywała się kolka… jeszcze kawałek, jeszcze kawałeczek, oni przecież też muszą się kiedyś zmęczyć! Już tylko…</div><div style="text-align: justify;">Z zaułka wyskoczyła grupka rozczochranych neutronów.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Koniec.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">W rzeczywistości neutralina poruszają się bardzo wolno. Ale co poradzić, wen dyktator wie swoje... =.='</div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-31822139595774737522009-08-04T11:25:00.003+02:002009-08-04T11:30:26.176+02:00Hal Duncan „Welin”Okładka zarzuca czytelnika informacjami o tym, jakież toto nie jest cholernie oryginalne. A poza tym daje – przynajmniej mnie, nie wiem jak innym, zresztą co mnie to… - kompletnie mylne wyobrażenie o zawartości i to nie o tą domniemaną oryginalność chodzi. Domniemaną – bo czy cokolwiek w literaturze jest oryginalne? Choć ostatnimi czasy oryginalne jest to, co przyzna się do czerpania skąd tylko się da… co poradzić, takie czasy ;) Czy się w związku z tym zawiodłam? Nie… bo jak piszą, że książka/film jest zabójcza i „wogle” to wiem, że opis należy zignorować ;)<br /><br />Duncan pisze w sposób, do którego po prostu trzeba się przyzwyczaić. Chaos, chaos, chaos – ale chaos w którym jest metoda, temu nie zaprzeczę. Szkoda tylko, że jest kilka miejsc, w którym ciężko ją dostrzec, ale da się z tym żyć.<br /><br />I… hmm…?<br /><br />Za nawiązania do Lovecrafta ma Duncan i plus i minus. Plus – no bo Lovecraft. A minus…? No bo niestety trzeba być Lovecraftem żeby pisać tak jak on. Duncan ma swój styl, ciekawy, wciągający i… hmm… ciągnący za sobą przez dziesiątki stron „bez oddechu”. Chciałabym przeczytać „czysty” cyberpunk w jego wykonaniu, tak, to byłoby mocne (ktoś wie, o czym jest to jego „Welcome to Hell”?). ALE. Niejeden próbował swoich sił w pisaniu lovecraftowiskich opowiadań. Udało się dosłownie kilku (osobiście czytałam JEDNO naprawdę lovecraftowskie opowiadanie, jedną dobrą imitację i jedno dobre nawiązanie), a reszta poległa mniej lub bardziej spektakularnie (i to o uznanych pisarzy idzie). Jakkolwiek Duncanowi dobrze idzie budowanie nastroju w takich i innych sytuacjach, tak pisanie bzdur tak, żeby były straszne to nie jego działka (a szkoda).<br /><br />Co jeszcze? Nierówno. Nie jeśli idzie o styl (choć ten lepiej sprawdza się tu a gorzej tam, to oczywiste), ale o fabułę. Między innymi prolog, przez który przebrnęłam z nikłą przyjemnością oraz wątki bardziej homo niż sapiens i inne brednie o rewolucjach i zbrodniach z nienawiści. I ktoś powinien zrobić grę. O taak. Chodziłoby się i mordowało Tomusia Messengera na różne sposoby :] <span style="color: rgb(204, 0, 0);">[spoiler ->]</span> <span style="color: rgb(51, 51, 51);">Ale jak tylko Tomuś znika ze sceny robi się naprawdę przyjemnie.</span> Mimo że niezbyt udane lovecraftowsko, wątki z ekspedycją i tak uważam za świetne, podobnie, jak fragmenty z Jackiem Flashem (niektóre, w szczególności pierwszy, były przepiękne! To jeszcze nie jest Cadigan, ale kto wie, kto wie, co będzie za parę lat). W ogóle druga połowa wydaje mi się ciekawsza. Zresztą - widać, ze to jeden z pisarzy czekających na nagły przypływ weny, bo literacko cały czas jest równo i nie ma fragmentów wymęczonych.<br /><br />Nie uważam, że historia bardzo przerosła autora - może odrobinkę, ale ta odrobinka i tak nie zmieni mojego podziwu dla niego... (mnie by się nie chciało lol ) udało mu się złożyć w zgrabną całość coś bardzo rozbudowanego, skomplikowanego, cały ten chaos uczynić zrozumiałym nie odbierając mu tej chaotyczności właśnie.<br /><br />Jeszcze sobie popsioczę na tłumaczkę, która postanowiła zabić dosłownie <span style="font-weight: bold;">każdy</span> dowcip słowny (a jest ich przecież niemało). Zabić i nawet nie ruszyć tyłka w celu zamaskowania zwłok. Ok., nie każdy jest Cholewą i w ogóle… ale za ten numer z Ashville i popielniczką to się należy tydzień słuchania Britnej. Halo-o, gdyby wszyscy znali angielski to by pani straciła pracę, więc proszę się bardziej postarać.<br /><br />Dokładną ocenę wystawię po przeczytaniu drugiego tomu bo na razie nie znalazłam jeszcze nawet odpowiedzi na pytanie „po co” ;) Tymczasowo daję 5/6 (odejmuję za prolog i Tomusia)hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-53027747504495601412009-07-26T00:17:00.000+02:002009-07-26T00:18:55.593+02:00TO NIE JEST ŁOM, PRAWDA?<div style="text-align: justify;">Westchnął ciężko. Najgorsze i tak przed nim. Boobs nie słynął z delikatności pod jakimkolwiek względem. Byleby tylko szybko skończył. No i chciał lecieć, gdziekolwiek, choćby na asteroidy, byleby dalej stąd, dalej od niej, kurwa!<br />Uniósł powieki i z wyjątkowo nieprzyjemnym wyrazem twarzy omiótł spojrzeniem swoich ludzi. Było ich tu może ze trzydzieścioro, czyli po ilości mechaników sadząc nawet pilotów nie było wszystkich. Zresztą, czy on miał teraz głowę do takich rozważań!<br />Przesunął wzrokiem po stojących najbliżej statkach. Najlepiej utrzymane były „Rebel” i ciemnozielony GoF…<br />- Mazian? Który się nazwał Mazian?<br />- Znaczy, że ja – przepchnął się naprzód miedzianowłosy pilot o twarzy zeszpeconej blizną na lewym policzku, której nawet grzywka nie mogła ukryć.<br />- Kojarzysz flotę Mazina?<br />- No wiadomo! Najlepsze holo, ever!<br />- A, holo… - Twarz Ifryta wyrażała czysty zawód. – Zak?<br />- Tak? – Wzmiankowany jak zwykle był tuż pod ręką z notatnikiem w ramionach.<br />- Czy moja nieustanna wiara w ludzką inteligencję jest objawem naiwności graniczącej z głupota?<br />- Nie… to po prostu dowód na to, że wciąż pozostały w tobie jakieś resztki ludzkich uczuć.<br />- Uważam to stwierdzenie za gatunkistyczne – oświadczył Boobslim nonszalancko opierając się o goleń Ifryty.<br />- Znowu się czegoś naczytałeś? – Westchnął Niklaus. – Zresztą nieważne. Ty, z Maziana, jest tu twój mechanik?<br />- Jest.<br />- To on i Gerda pomogą Boobslimowi. Ostrzegam, że im bardziej jestem zjedzony, tym bardziej Ifryta jest narowista.<br />Pomiędzy pilotami przepchnął się grubawy człowieczek w okrągłych okularkach z ciemnymi szkłami. Miał na sobie jakiś kombinezon tak bezkształtny, że gdyby nie wąsik i wiechciowate baki trudno byłoby nawet stwierdzić jego płeć.<br />Boobslimowi opadała szczęka.<br />- Mistrzem lansu to ty nie jesteś - wybełkotał wreszcie.<br />- A ty co, takiś niezwykły? – Prychnął tamten i zmierzył Boobsa wybitnie pogardliwym spojrzeniem.<br />Na twarzy rudawego mechanika wykwitł pogardliwy uśmieszek. Niklaus jęknął.<br />- Czemu jęczysz? – zapytał Zak. – Przecież wszystko ma swoje dobre strony. Teraz Boobs poskłada cię w kilka godzin zamiast w tydzień.<br />Oczy Niklausa zrobiły się naprawdę ogromne:<br />- Choćby certolił miesiąc to i tak nie zmienia faktu, że z niego nawet na spokojnie jest straszliwy rzeźnik…!<br />- Tak bywa – wycedził zimno Boobs i z gracją zarzucił sobie łom na ramię.<br /><br /><br />***<br />Niklaus, jak i zresztą pozostali piloci, na widok Boobslima zabierającego się przy pomocy łomu za rozprawienie się za resztkami blach na lewym skrzydle Ifryty, postanowił przenieść się jednak gdzieś głębiej w sztabową część hangaru. Ustawiwszy w krąg biurka, krzesła i szafki w jakimś pierwszym z brzegu pomieszczeniu, usadowili się na tyle wygodnie, na ile było to możliwe i teraz z niepokojem wpatrywali się w twarz dowódcy. Ten na ustawionym w centrum kręgu holo ostrymi ruchami palców szkicował zbliżone do trójkątów schematyczne sylwetki statków. Nie mówił nic, tylko od czasu do czasu mocniej zaciskał zęby. Tężały wtedy mięsnie twarzy, potężniały jej rysy, a jednocześnie nienaturalna bladość nabierała jakiegoś nowego, chorobliwego znaczenia. Aż się wierzyć nie chciało, że ten tutaj poważny mężczyzna jeszcze przed chwilą potrafił kłócić się z Boobslimem, jakby obaj byli kompletnymi szczeniakami.<br />Po chwili Niklausowi udało się stworzyć obraz trójkątnego ustawienia f-o-o. Trójkąt ten podzielony był na cztery mniejsze, każdy składający się z trzech statków – GoF’a i dwóch SO’ów. Trypletom granicznym przewodził GoF, środkowy siłą rzeczy był odwrócony względem nich o 180 stopni – to jego nazywano „wolnym”.<br />- Gdzie latał Kreeze? Ktoś mówił, że w wolnym?<br />- Ta… w wolnym – potwierdził Gunsmith.<br />- Co on, głupi jakiś, czy z policji…? – mruknął Niklaus, chyba tylko do siebie. – Kto latał z nim?<br />- Sasza i Storensen. Obaj w piachu. W ogóle z tych tutaj – wskazał na wolny i dolny prawy – niewiele zostało. Sasza, Storensen, Kreeze i Docenca – w piachu. Feed, Uria i Kama jeszcze po szpitalach, a- głos mu się załamał. Przełknął ślinę i kontynuował – Tossena odcięli- chciał dodać cos jeszcze, ale umilkł pod nic niemówiącym nieruchomym spojrzeniem Rave’a.<br />- Gdzie on jest?<br />- Jeszcze w szpitalu, przecież dopiero cośmy wrócili… - Gunsmith poczuł się nieswojo. Najgorsze w tym spojrzeniu było to, że nijak nie można było zeń nic wywnioskować.<br />Naraz Niklaus skrzywił się niemiłosiernie, schwycił za lewe przedramię i syknął, cicho acz boleśnie, jakby złamała się nieprzenikniona powierzchnia jego oczu, twarz tężejąc jeszcze bardziej uwidoczniła całą swoją dzikość, arystokratyczne zezwierzęcenie. Ale jednocześnie… kiedy patrzyli tak na niego, zamarłego w cierpieniu każdy z nich pomyślał – cóż on począłby w takiej sytuacji? Blachy lewego skrzydła Ifryty przeorane zostały jakimiś z tych niemieckich rzeźnickich rakiet – pogięty metal jedno. Ale uszkodzenia wyglądały na głebokie – co jeśli ktoryś z pocisków naruszył delikatne bądź co bądź układy łączące pilota ze statkiem, te stanowiące integralną cześć systemów Ifryty odpowiedniki wszczepów Rave’a? Ale nie, wtedy nie byłby zdolny do niczego poza wrzaskami cierpienia – i chociaż wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, było to czyste, logiczne i zrozumiałe, to patrząc na swojego nowego dowódcę – mieli wątpliwości. Tylko, czy to powód do radości, czy przerażenia?<br />Z przeciętej długim kłem dolnej wargi Niklausa popłynęła wąska stróżka krwi. Westchnął głęboko.<br />- Zak? Przypilnuj Boobsa, proszę.<br />- Znaczy, co?<br />- Jak to co? Opierdol go. Jak się nie boisz to skuć mu mordę też możesz. I się nie pytaj głupio, z tego, co pamiętam nie znamy się od wczoraj, co?<br />- Akurat na mnie byś się mógł nie wściekać? Ja mówiłem, spawać, cholera, a nie czekać na niewiadomo co… - pod wpływem spojrzeń pilotów dokończył bez początkowej werwy. Cóż nikt nie lubi być spawany. Nawet, jeśli 99% jego masy stanowi metal w tej czy innej formie.<br />- Dobra! Idę! – Podniósł ręce obronnym gestem i tyłem opuścił pokój. Póki nie zamknął drzwi śledziły go uważne i niezbyt przyjazne spojrzenia.<br />- Ten… Tossen?<br />- Tak?<br />- Jakaś rodzina?<br />- Żona, dwójka dzieci.<br />- Eutanazja skurwiała rzecz, ale odcinanie jeszcze gorsza. Niech go tylko wypuszczą, sam zastrzelę.<br />Wyczuł wahanie w ich spojrzeniach. Uśmiechnął się gorzko – właściwie wyszczerzył.<br />- Wracamy do tematu. Ja latam w pierwszym. Zawsze. Ze mną… Kurwa, gdzie jest Zak?<br />- Sam go odesłałeś, coby mechaników popilnował, szefie – odezwał się niepewnie Art.<br />- To się kopsnij po niego. I przy okazji powiedź Boobsowi żeby już odłożył ten łom. A jak powie, że łatwiej byłoby mi wyłączyć kamery… albo nie, lepiej w ogóle go nie zagaduj o ten łom… Kurwa, jak to boli – zauważył odkrywczo na koniec.<br />Art wyszedł. Po chwili wrócił razem z Zakiem. Nawigator miał wyjątkowo niezadowolona minę.<br />- Jesteś pojebany – syknął przełożonemu prosto w twarz.<br />- Coś ty taki kwaśny? – Niklaus podążył za nim średnio przytomnym wzrokiem.<br />- No, matki, żony nie masz, sam masz totalny olew, to ktoś się musi o ciebie martwić. Padło na mnie, miałem pecha. Jak tak dalej pójdzie, to cię odetną przed dwudziestym piątym rokiem życia!- umilkł pod zimnym spojrzeniem Rave’a.<br />- Cóż, ryzyko. Ale i tak tego nie zrobią – wycedził Nikalus. – Bo przed trzydziestym piątym będę już głównodowodzącym tego całego burdelu. A to mogłoby mi zdecydowanie utrudnić realizację celów.<br />Art rzucił Sivowi szybkie spojrzenie. To nie wyglądało na żart. To wyglądało jak perspektywa naprawdę dobrej zabawy. Przecież ich szef był Rave’m. A przecież Rave’owie nie mają marzeń, mają tylko cele, które prędzej, czy później realizują.<br /></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-33231695377639790532009-01-03T22:32:00.000+01:002009-01-03T22:36:23.209+01:00Papierosy<span style="font-weight: bold;"><p align="center">Papierosy</p></span><br /><br />Siedzieli jak zwykle – w salonie, na kanapie i fotelach, przy stoliku zastawionym szklankami, z popielniczki z rżniętego szkła wysypywały się niedopałki. Meble skórzane i oni w większości w skórach, w jeansie, z papierosami z zębach, w kłębach dymu, uśmiechnięci, na wpół pijani – ale i nerwowi w tym oczekiwaniu na temat. Ale ten który im przewodził, ten z którego ust miały paść te wyczekiwane słowa – w milczeniu zaciągał się dymem i nalewał whiskey do szklanki.<br />Pojedyncze światło gdzieś w drugim końcu pokoju, dym, ciemność, skrzypniecie skóry, i nie ma dobra i nie ma zła, jazz…<br />Amator whiskey zasiadł w fotelu u szczytu stołu. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Potężny, długowłosy, brodaty mężczyzna, na oko około trzydziestki. Skóra, papieros, szklanka – nonszalancja.<br />- No mów! – syknął w końcu jeden z pozostałych mężczyzn. Szczupły długowłosy blondyn o pociągłej twarzy.<br />- A, taki mam nowy projekt…<br />- No…?<br />- Bo ten poprzedni jakoś mi się przejadł, to do niczego nie zmierza, no może do jakiejś wielkiej katastrofy… Zresztą ten pomysł ze swobodnym rozwojem to jednak pomyłka, ewolucja faktycznie ssie, jak tak spojrzę na założenia i na efekt końcowy, no wiecie.<br />- I…?<br />- Wiecie, zrobić tak, że od razu masz ukształtowaną cywilizację, z wpływem na absolutnie wszystkie elementy wyglądu, ustroju, filozofii, religii, no wszystko. Bez żadnej zabawy w uprawdopodabnianie, tak po prostu sru i już.<br />- Ty, ale na tym można zbudować historii, tylko najlepiej byłoby dać tam druga cywilizację i opisywać rzecz poprzez kontrasty!<br />- A myślisz, że do czego zmierzam?<br />- No, szacun, szacun – rzucił ktoś z siedzących na kanapie.<br />- Się wie, w końcu kto jak kto, ale ja mam same świetne pomysły, hehe! – Dopił whiskey. – Lecę się za to zabrać, chłopaki, jak cosik tam stworzę, to się ozwę.<br />Szklanka stuknęła o blat, wstał i wyszedł. Powiedli za nim wzrokiem. Kiedy mieli pewność, że ich nie usłyszy blondyn przewrócił oczyma i rzucił:<br />- Też wymyślił… „ja mam same świetne pomysły”…<br />Odpowiedział mu wybuch śmiechu.<br />- No przestańcie, na moje oko on tylko szukał sposobu żeby zarzucić ten ostatni projekt… i to od czasu tej idiotycznej akcji sado-maso! – Chudy, drobny niewysoki brunet z włosami zaplecionymi w warkocz miał zaskakująco niski i głęboki głos.<br />- Tia… nie akcji sado-maso tylko drobnego zagrania taktycznego – rudy brodacz nie mógł powstrzymać się od tej uwagi.<br />- Dobra, polazł, to jest najważniejsze, istnieje nawet szansa, że przez dłuższy czas nie wróci… Gabriel, wychodzi na to, że ty tu teraz rządzisz…? – Zwrócił się do blondyna ten z warkoczem.<br />- Zda się, że tak, Raz, a co?<br />- No nie wiem… Michał coś wspominał ostatnio…<br />- Ano, właśnie, pamiętacie, jak wam mówiłem, co zrobię, jak tylko się od niego jakims cudem uwolnimy…? – zapytał konspiracyjnym szeptem rudzielec.<br />Na twarzach archaniołów wykwitły złowieszcze uśmieszki.<br /><br /><p align="right">19 XII 2008 Poznań</p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-25595626692848386402008-12-08T15:43:00.002+01:002008-12-08T15:46:24.767+01:00Wsciekłość<div style="text-align: justify;font-family:trebuchet ms;"><span style="font-size:100%;">Weszła do hangaru C z mieszanymi uczuciami. Dwa niemiłosiernie zniszczone altaryjskie statki mogły oznaczać niemal wszystko. Poza tym, nie były zbyt częstym widokiem. Ani w tym rejonie, ani tym bardziej w takim stanie i osamotnione. Pozwoliła im zatrzymać się na pokładzie „Leoparda" bardziej z ciekawości, niż czegokolwiek innego. Chociaż, może miała odrobinę nadziei na wdzięczność. Altaryjska wdzięczność była towarem rzadkim i jak każdy rzadki towar – cennym. Wprawdzie duma i buta pilotów przekraczała zazwyczaj wszelkie wyobrażenie, to podobnie było z ich rozbuchana honorowością, jeżeli tylko byli skłonni uznać wybawiciela za równego sobie długi spłacali zawsze i co do joty.<br />Statki były dwa. Czarny God of Fire, zwany przez Altairytów po prostu GoFem, z potężnie uszkodzonym lewym skrzydłem i resztą poszycia po tej stronie w opłakanym stanie. Drugi był może odrobinę mniej poharatany Son of Odin, SoO, krwistoczerwony. Przed GoFem siedział na kilku skrzyniach półnagi mężczyzna, z uczesania i blizn na zakrwawionej klatce piersiowej sądząc – pilot. Lewą nogę miał sztywno wyprostowaną i obłożona usztywniaczem. Identyczną czarną warstwę zakładał mu właśnie na lewą rękę niewysoki, rozczochrany rudawy blondyn. Spostrzegłszy wyraz twarzy pilota zwątpiła, czy jest to najlepsza pora na rozmowę. Sino-biała skóra błyszczała od potu. Napięte do granic wytrzymałości mięśnie, nieruchome spojrzenie ciemnych oczu – a do tego mężczyzna dyszał ciężko, wściekły tym najstraszliwszym rodzajem wściekłości, który odbiera ostatnie nadzieje, na zdrowe postrzeganie rzeczywistości, który pozwala godzinami tkwić w bezruchu po to tylko, aby zoczywszy ofiarę rzucić się na nią i rozszarpać gołymi rękoma. Teraz patrzył na nią.<br />Nie był chudy, jak typowy pilot. Szczupły, ale w porównaniu z typowymi chudzielcami, niemal anorektykami naprawdę robił wrażenie mięśniaka. Przepocona czarna grzywka skręcała się w grube sploty, ostre łuki brwi drgały nieznacznie - jeśli to była jedyna oznaka bólu, to ten mężczyzna musiał być niezłym twardzielem. Nawet jej robiło się niedobrze, kiedy patrzyła na rozharatany bok "Ifryty", w każdym razie taki napis dostrzegła na skraju pogiętych i rozerwanych blach. Wąskie wargi pilota ułożyły się w złośliwy, drapieżny uśmiech. Jakby dostała w twarz. Ha! Tylko Altairyci tak odnosili się do swoich wybawców. To nie była butna poza jeńca wobec oprawców. To było jasne zaznaczenie, kto tu rządzi. Każdy inny byłby w tym co najmniej śmieszny. Ale nie piloci. Dla nich był to stan naturalny, który albo przyjmowało się do wiadomości po dobroci, albo poprzez bardziej bezpośrednie środki perswazji. Tak, czy owak takie sztuczki mogły działać na Szkopów albo kupców. Na pewno nie miały zbyt wielkich szans powodzenia wśród piratów. A "Leopard" był najsłynniejszym pirackim okrętem na Rubieży Clauda.<br />- I co pan powie, panie pilocie?<br />- Zabierz nas na Wernyhorę - niski, bezbarwny głos.<br />- Słyszałeś kiedy takie słowo, jak "proszę"? - zapytała z nieprzyjemnym uśmieszkiem. Przystawanie na ich wszystkie pomysły było może bezpieczne, ale na pewno nie gwarantowało ani grosza szacunku.<br />- Jestem Niklaus Nikodemos Rave z Alterów, Altaira Ifryta - twardo w tym tak zdawałoby się miękkim ukryjskim. - Ja nie proszę. Ja nawet nie żądam. <br />- Rave? - Dała poznać po sobie zdziwienie. Faktycznie, jakby się bliżej przyjrzeć... Zresztą wernyhorzańska szlachta była do siebie podobna, wszak ich wygląd był efektem bardzo podobnych modyfikacji genetycznych we wczesnych latach kolonizacji. Ten tutaj miał czarne włosy jak Rave'owie, grube sploty jednoznaczne wskazywały na Alterską krew. Blady był niemiłosiernie i to chyba nie tylko z upływu krwi, wzrost... cóż, zawsze jednak pozostawał niewiadomą. Zdarzali się wysocy Wernyhorzanie, rzadko, bo rzadko, ale jednak. Że taki został pilotem, to było dziwo, ale z takim nazwiskiem, nic nie mogło dziwić.<br />- Syn Severana? - Zapytała zdziwiona.<br />- Owszem.<br />- No proszę, jego też miałam okazję gościć... dawno temu. I przyznam, że jego Iskra, wyglądała dużo lepiej od tej twojej Ifryty.<br />Rave zacisnął wąskie wargi, zacisnął powieki. Zaczerpnął powietrza, jakby w panice:<br />- To było po Trójstronie? - Zapytał ciszej i jakby niepewnie.<br />- Owszem... - odpowiedziała równie niespokojnie. W tych czarnych, nieruchomych oczach zdawałoby się permanentnie pozbawionych wyrazu błysnęło coś nieodparcie kojarzącego się ze strachem.<br />- Uspokój się - syknął ten niewysoki rudawy człowieczek wciąż opatrujący rękę pilota. Rzucił jej szybkie spojrzenie i z zaskoczeniem spostrzegła, że to Zielonooki. Oczywiście, że nie był to pierwszy Zielonooki, którego widziała, ale zdecydowanie pierwszy tak rozczochrany, nieogolony, brudny, umazany smarem i krwią i do tego posiniaczony, co wydawało jej się absolutnie niemożliwe.<br />- Panie Rave... - odezwała się wreszcie. - Jeśli będzie pan wstanie, zapraszam do siebie na kolację. Około szóstej czasu pokładowego. Mamy tu trzydziestodwugodzinną dobę w systemie Harrisa. Obecnie jest czternasta... do zobaczenia, pilocie.<br />***<br />Wszedł mocno utykając, właściwie tą lewą nogę wlókł za sobą kompletnie bezwładną, tak samo ręka nie wyglądała na zbyt przydatną, usztywnione miał nawet palce. Tuż pod linią szczęki nieestetycznie nawarstwiał się najsilniejszy możliwy opatrunek, w założeniu twórców w kolorze skóry i bladość pilota nie mieściła się w skali. Policzek też miał spuchnięty, z wyraźną czerwoną pręgą ciągnącą się od oka prosto w dół, wywalony wszczep na twarzy? Każdy inny wyglądałby w tej sytuacji żałośnie. Ale nie Altairyta. Ci im bardziej byli poobijani, tym dumniej wyglądali. Tak naprawdę najpewniejszym sposobem na samobójstwo byłoby upokorzenie Wernyhorzanina. A w każdym razie próba takowego.<br />- Siadaj, chłopcze - wskazała mu krzesło. Postanowiła zrezygnować z mówienia mu per pan. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat, może trochę więcej. Altaryjska rachuba lat i tak było inna od ogólnej, w końcu ich długowieczność wynikała z modyfikowanych genów, a nie kuracji w starszym wieku. Spokojnie mógłby być jej synem. Cóż. Pewnie gdyby miała jakowegoś nie chciałaby, żeby był podobny do tego tutaj. Dumnego do szaleństwa wariata, który zginie młodo przekonany, że postawią mu za to pomnik. Spojrzał na nią wrogo, ale posłusznie klapnął za metalowym stołem.<br />W całej kajucie nie było ani odrobiny drewna, mimo wszystko poczuł się przez to nieco nieswojo. Metalowy stół i metalowe krzesła, nieosłonięte niczym metalowe ściany i podłoga. Niewielka szafka, oczywiście metalowa z blatem z jakiegoś tworzywa. No ale skąd drewno na pirackim okręcie i to na pewno zbudowanym gdzieś w stoczniach Chuta. Ta kobieta pewnie nigdy nie była na planecie, a i na stacjach bywała rzadko. Sądząc po linii Leoparda mogła nawet spokojnie przyjść na świat na jego pokładzie.<br />Była dość wysoka, żylasta, z burzą szarych włosów. Coś co miała na sobie możnaby uznać za namiastkę munduru - na kurtce przyszyto jakieś insygnia, bliżej niesprecyzowane w treści. Nie miał pojęcia ile może mieć lat, ale chyba była stara. Trudno mu było oceniać wiek, w życiu nie spotkał nikogo, kto chociażby znał kogoś, kto umarł śmiercią naturalną. No i na Wernyhorze starzeli się zupełnie inaczej niż koloniści.<br />- Zjadłbyś coś, czyż nie? - Zapytała siadając naprzeciwko.<br />Wzruszył ramionami. A właściwie jednym, prawym.<br />- Co tu robiliście? I to w takim stanie? - Zapytała ostrzej.<br />- Zwiedzaliśmy - syknął.<br /></span></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-32893414226108621782008-03-20T18:59:00.002+01:002008-03-20T19:18:58.405+01:00Bo dx było za dużeMały bonusik x^x . Zrozumiały zapewne tylko dla współstudiowaczy moich, ale fani Mistrza też powinni znaleźć coś dla siebie :) .<br /><div> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; line-height: normal; text-align: left;"><i style=""><span style="font-family: "Cambria","serif"; color: rgb(99, 36, 35);"><br /></span></i></p><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; line-height: normal; text-align: right;"><i style=""><span style="font-family: "Cambria","serif"; color: rgb(99, 36, 35);"><br /></span></i></p><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; line-height: normal; text-align: right;"><i style=""><span style="font-family: "Cambria","serif"; color: rgb(99, 36, 35);">Dla Wodza i prof. Jopka<o:p></o:p><span style=""></span><br />ku pamięci H.P.L.<o:p></o:p></span></i></p><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; line-height: normal; text-align: center;"><i style=""><span style="font-family: "Cambria","serif"; color: rgb(99, 36, 35);"><o:p> </o:p></span></i><b style=""><span style="font-size: 16pt; font-family: "Cambria","serif"; color: rgb(23, 54, 93);">Bo <i style="">dx</i> było za duże<o:p></o:p></span></b></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><o:p> </o:p></p><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><o:p> </o:p><span style="font-family: "Cambria","serif";">Podjąłem decyzję. Nie ma już odwrotu. Nic mnie nie odwiedzie od tego czynu. Ostatecznego, lecz nieuniknionego, będącego konsekwencja wszystkich moich uczynków. Wszystkich porażek i sukcesów. Tak nielicznych wśród mej owładniętej jedną tylko myślą egzystencji. Ale teraz jest już za późno. Nie ma możliwości cofnięcia się w czasie, odwrócenia, niedopuszczenia do wydarzeń, które stały się powodem takiego a nie innego życia. Czy skazałem się nań sam, czy winną jest interwencja sił wyższych, tego nie wiem i już się zapewne nie dowiem. Teraz nie to jest ważne. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Jeszcze raz dokładnie oglądam pistolet. Człowiek, od którego go kupiłem wydawał się bardzo zatroskany, czy poradzę sobie z jego obsługą. No ale przecież w razie niepowodzenia niewiele ryzykuję. W każdym razie nareszcie przydały mi się dziwne znajomości jeszcze z czasów szkolnych. Zawsze wydawało mi się, że z tamtymi ludźmi nie łączy mnie absolutnie nic i podtrzymywanie kontaktów niema najmniejszego sensu. A tu proszę. Krzysztof, jak mi powiedział obecnie znany jako „Stachu”, bezproblemowo załatwił broń i nawet nie pytał po co jak i dlaczego. I dobrze. Trudno byłoby mu wyjaśnić złożoność przesłanek, które skłoniły mnie do podjęcia takiej a nie innej decyzji. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Przepraszam za chaotyczność tej relacji, ale mimo wszystko, z pewna dozą zaskoczenia stwierdzam, że jednak nieco się denerwuję. Dość tych rozważań. Już czas. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">…<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Ach, nie! Jeszcze wiadomość! Zapomniałbym ją wyjąć, jeszcze by jej nie znaleziono, a do tego nie mogłem dopuścić. Położyłem ją na komodzie i przycisnąłem zdjęciem, powinno być chyba dobrze. Notatki wciąż leżą na stole… Zastanawiałem się, czy ich nie spalić, tak, aby nikt nie postanowił kontynuować rozpoczętego w nich dzieła. Ale wtedy ktoś inny mógłby wpaść w tą samą pułapkę. Lepiej, aby pozostały ku przestrodze młodych i naiwnych badaczy, takich, jakim i ja niegdyś byłem. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Teraz pomyślałem już chyba o wszystkim. Tak. Jestem gotowy.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">***<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Stara kamienica. Chyba nawet za czasów swej świetności nie najwspanialsza. Windy nie było, a musieli dotrzeć na samą górę. Strome drewniane schody obłażące z olejnej farby w paskudnym brązowym kolorze skrzypiały niemiłosiernie, kiedy powoli wdrapywali się na miejsce zdarzenia. Na klatce schodowej nie słychać było żadnego zamieszania, więc chyba byli pierwsi. Znowu im się oberwie od techników. Ech… co za życie. Maciej obejrzał się na dyszącego ciężko Tadeusza. Cóż, pan Tadek nie był najmłodszy, a słuszna tusza też robiła swoje.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">- Leć przodem – wydyszał. – Ja się w spokoju wdrapię w swoim tempie.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">- No przecież mogę na pana poczekać.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">- Leć, przecież trzeba dopilnować, żeby tam nie biegali po mieszkaniu, albo nie pokradli czegoś… <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Maciej spojrzał nań raz jeszcze i puścił się biegiem. Nie musiał, ale drobna przebieżka dobrze mu zrobi. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">***<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Drzwi były stare, drewniane i bardziej wyglądały na prowadzące do schowka niż mieszkania. Obłaziły z beżowej farby pod spodem prezentując ten sam odcień co schody. Nie były zamknięte, właściwie nawet uchylone. Popchnął je lekko. Zawiasy zaprotestowały cichutkim jęknięciem. Wszedł do środka.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Stare linoleum mające symulować parkiet. Nawet nowe musiało wyglądać paskudnie. Jeden pokój z aneksem kuchennym, po lewej. Naprzeciwko wejścia, pod jedynym, brudnym zresztą niemiłosiernie oknem, zawalony papierami stół. W prawo spora szafa, przy ścianie łóżko, skłębiona pościel, a w niej…<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Maciej z trudem powstrzymał mdłości. Znieść mógł wiele, ale widok rozchlapanego mózgu nigdy nie był najprzyjemniejszy. Odwrócił wzrok. Niech się tym technicy zajmą. Facet trzymał w dłoni pistolet, albo samobójstwo, albo ktoś chciał aby to tak wyglądało. Robota dla innych, ot co. Podszedł do stołu. Na papierach pełno równań. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">- Kurwa, kolejny szalony matematyk – mruknął pod nosem. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Przerzucał kartki. Raczej nic z nich nie wywnioskuje. Nigdy nie był dobry z cyferek. Listu pożegnalnego też nie znalazł, no chyba, że nasz drogi świr zakodował go pod postacią równań. To może komoda? Leżały na niej książki, jakiś segregator i stało zdjęcie w taniej ramce z marketu. Młody długowłosy mężczyzna obejmujący niezbyt ładną blondynkę. W tle jakieś drzewa, to chyba w jakimś parku. Już miał odejść, gdy dostrzegł małą złożoną na pół kartkę przyciśniętą rogiem ramki. Sięgnął po nią, rozwinął i zamarł. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">Stał tak dłuższą chwilę, aż do mieszkania wszedł pan Tadek. Od razu podszedł do młodszego kolegi i zerknął mu przez ramię.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="font-family: "Cambria","serif";">- Bo dx było za duże…?<o:p></o:p></span></p> <br /><div style="text-align: right;">Poznań 14 marca 2008<br /></div>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-67997648822164414772008-03-06T19:28:00.002+01:002008-03-06T19:33:33.279+01:00Hakunamatata, póki jeszcze możemy<p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center; line-height: normal;" align="center"><span style=";font-size:180%;" >Hakunamatata, póki jeszcze możemy</span></p><br /><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center; line-height: normal;" align="center"><br /></p><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: center; line-height: normal;" align="center"><br /><span style=""><o:p></o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; line-height: normal;"><o:p> </o:p></p> <p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; line-height: normal;"><o:p> </o:p></p> <p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">Delikatny wiatr muskał jasnozielone liście otaczających dziedziniec drzew. Niewielkie ptaszki śpiewały jak najęte, a kilka kotów wylegiwało się w bijących z przestworu błękitnego nieba promieniach wiosennego słońca. Idylla ta nie trwała jednak wszędzie. W pustawym, jakby przeniesionym z nieużytkowanego mieszkania pokoju na środku, nieco pod kątem stało ciemnobrązowe, staroświeckie biurko, a na nim lampka o kloszu z ciemnozielonego matowego szkła. Naprzeciwko okien wychodzących na dziedziniec, teraz w większości otwartych znajdowały się proste drzwi z jasnego drewna, zupełnie niepasujące do utrzymanego w ciemnych brązach pokoju. Po lewej, w kącie stał zdezelowany fotel o wysokim oparciu i finezyjnie giętych podłokietnikach. Z ciemnozielonego, przetykanego złotą nicią obicia nie zostało nic więcej niż szara szmata.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Nienawidzę ich! Nienawidze, nienawidze, nienawidze! – Siedział na parapecie otwartego, ogromnego okna i darł się w niebogłosy, co i rusz popadając w histeryczną nutę. Tak jak teraz, kiedy jego twarz wykrzywił grymas z trudem powstrzymywanego płaczu. Niezbyt pasował do szczupłego, pociągłego oblicza o mocnych męskich rysach. Brązowe włosy miał w jeszcze większym nieładzie niż zazwyczaj. Pomiędzy połami rozpiętej ramoneski szybko unosiła się i opadała naga pierś. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Przesadzasz… – mruknął drugi z mężczyzn, wysoki, blady i niemal anorektycznie wychudzony. Siedział na oparciu fotela i zdawał się być kompletnie nie zainteresowany czyjakolwiek nienawiścią.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Nie! Nie przesadzam! To jest bezczelność, chamstwo i drobnomieszczaństwo! Złożę-<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Pata, pata, pata, pon… - dobiegło z głośników przenośnej konsoli chudego.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Złoże skargę! – kontynuował jeszcze głośniej.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Składaj, składaj, życie zweryfikuje…<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Ta, zweryfikuje, zweryfikuje, wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że ten cały syf to jej robota!<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">***<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- …ej robota!<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">Drzwi zza których dobiegały wrzaski otworzył oczywiście kopniakiem, podkuty bucior wybił w miękkim drewnie kolejny odcisk fragmentu podeszwy.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Witajcie, bracia! – Wydarł się od progu tym samym tonem, którym musztrował wojsko.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Cześć Va… Pata, pata…<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- No nie, Slim, ty wciąż w to grasz?! Nieważne! Zar, ty wiesz może, co to jest?! – Wyciągnął w stronę siedzącego na parapecie brata jakąś kartkę. Była mniej więcej formatu A4 i w całości pokryta jakimiś tabelkami, przy tym różowa, co wyjaśniało, dlaczego Va trzymał ją w dwóch palcach i na dodatek przez rękawiczkę. Oczywiście czarną i skórzaną, podobnie jak reszta jego stroju, za szczególnym uwzględnieniem płaszcza.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- TRD-TWS-CD893615D załącznik KCF54… - wydukał Zar. Cos drgnęło w jego twarzy. – Skąd to masz?<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Jakieś babsko przyniosło – Va aż się wzdrygnął. Powszechnie było wiadomo, że jedynymi kobietami, jakich ten odziany w skóry woj się nie boi są dwumetrowe zakute w zbroje babochłopy. Z tego względu, że wysłał je wszystkie na wysunięte placówki. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- I widzisz?! – wydarł się Zar w kierunku Slima – widzisz? Nawet tutaj to dotarło!<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Wciąż nie rozumiem, co ci w tym przeszkadza?<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- O czym wy gadacie?! – Zapytał Va rozsiadając się na biurku.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">Zar zwiesił głowę:<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Pamiętasz jak wymyśliłem głupotę?<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- A kto by nie pamiętał?! Ciągle się chwaliłeś, jaki to z ciebie geniusz!<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Myliłem się.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Bynajmniej – wtrącił Slim. – Stworzyłeś głupotę, a ona wyewoluowała tworząc najstraszliwszą zarazę ever. Chyba o to chodziło?<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- To nie ja ją wymyśliłem, tylko oni! Nienawidzę ich!<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Najstraszliwsza zaraza ever?! Mowa o tych żałosnych, zniewieściałych typkach, co to „są wrażliwi i nikt ich nie rozumie i nikt ich nie kocha”?! – Va aż wzdrygnął się na samą myśl.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Są tylko konsekwencją… Chodzi o-<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">Dziewczyna wpadła do pokoju jak szarowłosa burza. Ubrana jak klasyczna gotka trzymała w urękawiczonej dłoni plik papierów zatrważająco podobnych do tego, który zgniótłszy w kulkę Va posłał właśnie przez otwarte okno prosto na rozsłoneczniony dziedziniec.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-indent: 14.2pt; line-height: normal; text-align: justify;"><span style="">- Gadać! – Wrzasnęła – który skurwiel wymyślił socjalizm?!<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: justify; text-indent: 14.2pt; line-height: normal;"><span style=""><o:p> </o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: right; text-indent: 14.2pt; line-height: normal;" align="right"><span style="">Poznań 3-4 marca 2008<o:p></o:p></span></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-51366297191604617842008-03-06T19:17:00.002+01:002008-03-06T19:25:07.950+01:00Śnieg<p class="MsoBodyTextIndent" style="text-align: center;" align="center"><span style="font-size:180%;"><b><span style="">Śnieg</span></b></span></p><p class="MsoBodyTextIndent" style="text-align: center;" align="center"><br /><span style=""><o:p></o:p></span></p> <p class="MsoBodyTextIndent" style="text-align: justify;"><o:p> </o:p></p> <p class="MsoBodyTextIndent" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Ale pada! – zauważył rozradowany Hocke i wychylił się poza barierkę. Pewnie byłby spadł, gdyby nie towarzysz, który złapał go za kołnierz kurteczki i pociągnął głębiej na taras.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">Kiedyś Hocke się wściekał, ale zrozumiał, że Gruvo robi to dla jego dobra, dziwnie pojętego, ale – nie takie rzeczy się wybaczało, no nie? Odwrócił się i szeroko uśmiechnął do przyjaciela. Napotkał to co zwykle. Burzę marchewkowo rudych włosów opadających na ramiona okryte granatową ramonezką, trójkątną, dość wredną twarz i naprawdę paskudne spojrzenie. Czyli to, co w Gruvo uwielbiał – tą maskę Chamskiego Gościa.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Fakt, pogoda pod chujem, jak to się kiedyś mawiało – burknął Gruvo. Z niezrozumiałych dla Hockego powodów nie lubił, kiedy padał śnieg, tak jak teraz. A przecież Miasto wyglądało tak pięknie! W szczególności dzisiaj. Wielkie, mięciutkie płatki delikatnie płynęły w nieruchomym powietrzu i powoli osiadały na jezdni, chodnikach i trawnikach pobliskiego parku. Widok na tonące w bieli budynki zapierał dech w piersi, zwłaszcza, jeżeli stało się wysoko, na tarasie któregoś z wysokościowców.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Ciekawe co się stało… - mruknął rudy ponuro patrząc na śnieg. – Już dawno tak nie sypało.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Pewnie znowu jakieś tsunami, czy coś, jak chcesz, to możemy sprawdzić – uśmiechnął się Hocke, między innymi dlatego, że udało mu się wyswobodzić kołnierz spomiędzy żelaznego uścisku palców Gruvo. Nie czekając na odpowiedz skierował się do drzwi.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">Śnieg padał tak gęsto, że korytarz wydał się przesycony jaskrawymi kolorami, a przecież miał jasnoszara podłogę i zielonkawe ściany. Na taras dojeżdżała osobna winda obsługująca tylko trzy najwyższe piętra i nie było w niej terminala. Zeszli więc schodami. Na każdym półpiętrze zawieszony był ekran, ale jak bardzo często w czasie Opadów Sieć całkowicie się zwiesiła, a na dodatek ktoś ją chyba zhakował, w każdym razie na wyświetlaczach migał napis „ale załapałeś zonka”.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Czyli jak zwykle trzeba będzie się zapytać kogoś poinformowanego – roześmiał się Hocke. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Na co komu ta sieć, jak się ciągle zwiesza? – pytanie Gruvo było mocno retoryczne. W końcu pytał już chyba wszystkich i nikt nie był wstanie mu odpowiedzieć.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">Kroki Hockego wesoło stukotały na korytarzach, rudy jak zwykle zachowywał się ciszej. Dotarli do wind głównego ciągu, które jakimś cudem działały. W głównym holu kręciło się kilka osób, wyraźnie bez celu, ale nikt z nich nie wiedział, co jest przyczyną tak intensywnej śnieżycy. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">Wyszli na zewnątrz. Płatki śniegu osiadały miękko tworząc puchaty dywan. Aż żal było po nim deptać tak był uroczy.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Jak futerko kociaczka! – Hocke aż zaklaskał w dłonie z zachwytu. Gruvo chyba nie usłyszał, ponuro wpatrywał się w śnieg, wciąż lecący z nieba. Tak jakby nigdy nie miał przestać padać, pomyślał z przestrachem.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">Ruszyli w stronę parku. Widzieli tam z góry jakieś sylwetki. Tak jak się spodziewali był to Heine za wszelką cenę próbujący wyperswadować bandzie dzieciaków pomysł bitwy na śnieżki. Tłumaczenia jednak nic nie dały i malcy po prostu go zignorowali. Tak się akurat złożyło, że nieszczęsny wychowawca, wyglądający bardziej na heavymetalowca niż nauczyciela z podstawówki stał tyłem do Hockego i Gruvo. Nie za długo jednak, bo celnie ciśnięta śnieżka trafiła go prosto w głowę.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Który to…?! – warknął Heine podejrzewając któregoś ze swoich podopiecznych. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Ja! – Hocke uśmiechnął się słodko.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Przynajmniej ty mógłbyś się przyzwoicie zachować! Nie widzisz, jak pada?<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Widzę, i co z tego?<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Przecież-<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Daruj sobie wykład – roześmiał się Hocke.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Przynajmniej ty dostrzegasz powagę sytuacji – westchnął Heine spoglądając na Gruvo.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Co się stało…?<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Amerykanie dalej kolonizują Bliski Wschód.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Ale co to jest konkretnie!<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Bombardują wszystkie większe miasta w Libanie i Iranie. I to tak na fest.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoBodyTextIndent2" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Czyli to wszystko – rudy wykonał ręką jakiś niesprecyzowany ruch, jakby chciał wskazać wszystkie płatki śniegu.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">- Cywile. Kobiety, starcy i dzieci.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="MsoNormal" style="text-indent: 14.2pt; text-align: justify;"><span style="">Zaspokoiwszy ciekawość Hocke pobiegł pobawić z dziećmi. Gruvo nic już więcej nie powiedział. Ze łzami w oczach patrzył, jak dzieciaki bawią się w bitwę na śnieżki. Tak po prostu. <o:p></o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style=""><o:p><br /></o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align: right; text-indent: 14.2pt;" align="right"><span style="">Poznań 19 marca 2007<o:p></o:p></span></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-42437266400583273202008-02-17T16:22:00.003+01:002008-02-17T16:53:31.990+01:00KONKURSSytuacja mnie przerosła :| Niestety, ale zmuszona jestem ogłosić konkurs (tak to ładnie nazwę, żeby nie było tak od razu widać, że błagam was o ratunek) na imiona (mogą być też ksywki) dla bohaterów i nazwy statków. Co ktoś stworzy proszę w komentarzu zamieścić. Nagrody...? Wspomnę Was w podziękowaniach, może być? Proszę się nie ograniczać, potrzebuję niemal 120 imion i prawie 30 nazw... więc przejdzie właściwie wszystko O.ohevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-61989263661790565782008-02-10T13:40:00.000+01:002008-02-10T21:47:16.620+01:00MAMY WOJNĘ, IFRYTO<b><span style=""><o:p></o:p></span></b><span style=""><span style="color: rgb(255, 255, 204);">Notka tak zwana odautorska: To takie miniaturowe poniżej to prolog jest do całości. W wersji ostatecznej na 100% będzie prologiem. Tyle.</span><br />___________________________________________________________________________________<br /><br /><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">Ciemny hangar. Półmrok od czasu do czasu omiata smuga światła przedostająca się pomiędzy łopatami ogromnego wentylatora. Nie ma tu nic poza czarnym wysmukłym statkiem o drapieżnej sylwetce i szczupłym mężczyzną w równie czarnym płaszczu. Światło przemyka się po krawędziach kadłuba i skrzydeł, kładzie się delikatnym błyskiem na atrapie przeszklenia mostka. Wysoki mężczyzna wygląda na jakieś trzydzieści pięć lat. Ma więcej, ale czasy kiedy miało to jakiekolwiek znaczenie minęły już dawno. Blada, niemal zupełnie biała skóra wyraźnie odcina się na ciemnym tle. Czarna broda puszczona po linii szczęki doskonale podkreśla twardość tej twarzy. Wysokie kości policzkowe, mocno wykrojone usta, głęboko osadzone czarne oczy, ostre, niemal gotyckie łuki brwi – tylko jakaś ledwo zauważalna nutka histerii mąci ogólne wrażenie siły i drapieżności. <o:p></o:p></span></p><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">- Ifryto…? – Wargi zdają poruszać się w zupełnie innym tempie – drżą, choć głos jest spokojny. Ifryta – tyle głosi jedyny mącący gładką czerń statku dysonans – prosty srebrny napis.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">- Ifryto…<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">Westchnienie, przełknięcie śliny, oblizanie spierzchniętych warg:<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">- Mamy wojnę Ifryto. Wojnę, której nie wygramy. Której żadna ze stron nie może wygrać. Wojnę przeciwko takim jak my. – Na twarzy pojawia się drżący gorzką ironią uśmiech – wojnę, Ifryto. Wojnę, w której obie strony walczą o to samo. Wybrałem, Ifryto. Wybrałem źle, ale tutaj nie można wybrać dobrze. Wybrałem Wernyhorę, bo jestem Altairą. Bo jestem Rave’m, a Rave’owie ginęli tylko za Wernyhorę. Wernyhorę tworzą tacy ja my. Ja nie będę walczył po ich stronie, nie będę walczył po swojej stronie. Jestem Altairą, Ifryto.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">Westchnął głęboko.<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">- Niech chociaż Wernyhora ma piękną śmierć…<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">W czasie całej tej przerywanej licznymi westchnieniami przemowy od czasu do czasu pociera ramiona. Nie dlatego, że jest mu zimno. Wręcz przeciwnie. Bliźniacze tatuaże Słońca i Księżyca palą tak samo, jak gorycz, którą cały czas czuje głęboko w gardle. A przecież całe życie były jego jedynym celem. Ale teraz… Nie, nie są jak wyrok. Teraz oznaczają po prostu, że trzeba będzie przyłożyć rękę do upadku całego znanego świata. Był Altairą. Gorzej. Był głównodowodzącym wernyhorzańskiej floty. Floty, która w chwili obecnej znajdowała się gdzieś w okolicach Punktu Zachodniego i była na jak najlepszej drodze, by skutecznie zaatakować własną ojczyznę. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">- Jestem Niklaus Nikodemos Rave, Altaira, Ifryta… - mruknął. – Największy Palant w Galaktyce. <o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">Po chwili wyrwał się z zamyślenia:<o:p></o:p></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">- Nie uwierzysz Ifryto. Ja zacząłem mieć marzenia. – Po dłuższej chwili dodał – No cóż… Skoro całe życie uczono mnie wygrywać… Zobaczymy, jak rozwiążę ten problem. – Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi. W progu zatrzymał się, zerknął na nieruchomą, drapieżną sylwetę statku i z krzywym uśmieszkiem dodał:<o:p></o:p></span></p><p class="Standard" style="text-indent: 29pt; text-align: justify;"><span style="">- Że widowiskowo to wiem. Pytanie jak bardzo?</span></p></span>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-22007673834002932982008-01-24T19:12:00.000+01:002008-01-27T20:03:28.099+01:00Bonus track: dialog :)<embed src="http://altairmuzyka.republika.pl/Man_and_Machine.mp3" loop="infinite" autostart="true" height="22" width="68"></embed> <br /><br />Mały dialog dla woca :)<br /><br />- Boobs, jesteś zupełnie pewien, że to coś jest martwe?<br />- Oczywiście! Znalazłem to w lodówce!<br />- Tego się obawiałem... Ale to się nie ruszało, czy coś?<br />- Oczywiście, ze nie, czy ja cię kiedyś próbowałem oszukać? Szefie.<br />- Oszukać? Nie. Przelecieć? Tak. Wczoraj.<br />- COO?!<br />- Wuc i hevi mi powiedzieli. Musiałem uwierzyć, bo nadal nic nie pamiętam.<br />- Uff...<br />- Czy ty westchnąłeś z ulgą, Boobs?<br />- Oczywiście, ze nie... Wszystko ok, Szefie!<br /><br /><br />I jeszcze wersja angielska (taki był oryginał)<br /><br />- Are you absolutely sure, that thing is dead?<br />- Of course! I found it in our refrigerator!<br />- I afraid so... But it wasn't moving or something?<br />- Of course not! If I ever trying to fake you? Chief.<br />- Fake? Not. Fuck? Yes. Yesterday.<br />- WOOT?!<br />- Wuc and hevi told me, and I must believe, cause I still can't remember anything...<br />- Phew...<br />- Have you gasp, Boobs?<br />- Of course not... Everything right, Chief!hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-35098189714022657152008-01-19T00:15:00.000+01:002008-02-10T18:49:04.975+01:00Sekai-no Owari/Raj, który stał się piekłem<div align="justify">Wrzucam, na prośbę wodza. Mimo, że w trzech częściach, należy czytać jednym tchem. I nie zniechęcać się po pierwszej, bo potem styl zupełnie się zmienia ;). <br /> __________________<br /> <br /> Ludziom, którzy byli kimś wielkim i ważnym dla innych, a którzy odeszli już z tego świata. Bardzo bym chciała znaleźć się kiedyś w miejscu, w którym snują się „tacy różowowłosi faceci z żółtymi gitarami w czerwone serduszka”<br /> <br /> <br /> I'M FRANTIC IN YOUR SOOTHING ARMS<br /> I CAN NOT SLEEP IN THIS DOWN FILLED WORLD<br /> I'VE FOUND SAFETY IN THIS LONELINESS<br /> BUT I CAN NOT STAND IT ANYMORE<br /> <br /> CROSS MY HEART HOPE NOT TO DIE<br /> SWALLOW EVIL, RIDE THE SKY<br /> LOSE MYSELF IN A CROWDED ROOM<br /> YOU FOOL, YOU FOOL, IT WILL BE HERE SOON<br /> Metallica “The Unnamed Feeling”<br /> <br /> <big><big><big><b>Sekai-no Owari/Raj, który stał się piekłem<br /> </b></big></big></big><br /> <b>Sekai-no Owari</b><br /> Aria<br /> To jest historia Haru. Tego, kim był i co przyszło po nim. Posłuchajcie jak zyskać wszystko jednocześnie wszystko tracąc.<br /> <br /> Klif<br /> Ten pomysł, ta idea, ten jego Sekai-no Owari, o którym, gdy raz się doń przyznał mówił bezustannie, to żyło w nim i tak naprawdę Haru nie miał takich planów na przyszłość jak my. Ja chciałem iść na nanotechnologię, Świr, nasz perkusista, na akustykę, a Żydu, psychotyczny wokal, oczywiście na ekonomię. Haru natomiast, gdy tylko skompletował zespół absolutnie zapomniał o nauce. Jestem gitarzystą, będę sławnym gitarzystą, mówił i to była akurat jedna z bardziej zrozumiałych jego wypowiedzi. Często mówił wierszem, białym, ale wierszem, lub dziwnie intonował i dzielił wypowiedź niezależnie od interpunkcji. W chwilach natchnienia bredził zupełnie, co na początku nas przerażało, ale potem zdążyliśmy się przyzwyczaić.<br /> Poznaliśmy się wszyscy w liceum. Jakimś cudem trafiliśmy do jednej klasy. Pierwszego dnia nikt nie rzucał się w oczy. Natomiast drugiego jeden z uczniów miał fioletowe włosy. Były długie gdzieś do ramion, pocieniowane, proste i nastroszone. Chłopak był średniego wzrostu, miał brązowe tęczówki z szarą obwódką. Od razu, nawet nie ze względu na włosy, rzucał się w oczy. Czuło się jego wyższość. To, co widniało na jego twarzy nie było jakąś prymitywną pogardą. O nie, to było głębokie przekonanie, że jest od nas wszystkich lepszy. To był właśnie Haru. <br /> Tak jak wszyscy inni zawierali znajomości, tak on od razu stanął na boku i czuło się, że nawet do głowy by mu nie przyszło podejść do kogoś i się przedstawić. Usiadł na parapecie z książką w ręce – pamiętam jak dziś – to był „Narcyz i Złotousty” Hessego, bo i później wyrzekał na nią strasznie, że choć dobrze napisana, to chwali ten styl życia, jakiego on, Haru, szczerze nienawidzi.<br /> Czując dystans, jaki wokół siebie wytworzył nikt nie zagadywał go i pozawalano mu w samotności siadać w ostatniej ławce pod oknem. Ja z kolei zawarłem kilka znajomości, ale wszystkie były powierzchowne, a do osób, które naprawdę mnie zainteresowały, owego tajemniczego chłopaka z książką i fioletowymi włosami, z którym nikt jeszcze nie rozmawiał, wysokiego, kościstego kolesia, który sam kazał do siebie mówić Żydu i smukłego i wiecznie maniacko uśmiechniętego Świra nie odważyłem się podejść. Podejrzewałem, że pierwszy by mnie nawet nie zauważył, drugi przepędził ostrym słowem, a trzeci wybił kilka zębów, bo czuło się od niego z trudem powstrzymywaną siłę.<br /> Któregoś dnia jednak zauważyłem, że fioletowy coś zawzięcie pisze. W pierwszych dniach w nowej szkole zawsze odrabia się zadania domowe – dopiero później poznaje się nauczycieli na tyle, by móc pozwolić sobie na okresowe, lub zupełne odpuszczenie zaddomów. Tknięty nagłym niepokojem – znam swoje szczęście – pytają mnie tylko wtedy, gdy nic, ale to absolutnie nic nie umiem, podszedłem do niego i wykrztusiłem:<br /> - E… Sorry, ale było coś-<br /> - Czekajczekajczekajczekajchwilachwilachwila – przerwał mi natychmiast i wrócił do gorączkowego pisania. Po chwili skończył i spojrzał na mnie nieco nieobecnym wzrokiem. – Co?<br /> - E… No pisałeś coś i-<br /> - Wiersz. <br /> - A-aha – wyznanie było nieco dziwne – nieczęsto spotyka się świeżo upieczonego licealistę pisującego na przerwach wiersze.<br /> - Choć właściwie wyszedł mi jakiś tekst. Ale chciałeś coś…? <br /> - To znaczy…myślałem, że odrabiasz jakiś zadanie, o którym nic nie wiem i…Tak w ogóle, to jestem Klif – wyciągnąłem do niego rękę.<br /> - Haru – uścisnął ją.<br /> Tak właśnie poznałem Haru. Klasa od tamtej pory patrzyła na mnie z niejakim podziwem – byłem pierwszym, i przez dłuższy czas jedynym, który odważył się podejść do dziwaka.<br /> Później, jako, że ławki były trzy- i czteroosobowe dosiadł się do nas Żydu. Jak zapewniał Żydem nie jest, a przezwisko zyskał już w gimcu, jako że wszystko rozpatrywał pod kątem biznesu. Swój najnowszy biznes planował na zasadzie „ile trzeba będzie stracić, żeby móc zarobić”. Nie zastanawiał się więc, co będzie robił, ale ile zainwestuje i ile zyska. Prowadził nieustannie skomplikowane obliczenia, w których uwzględniał kursy walut, indeksy giełdowe i inne czynniki. Potrafił w pamięci potęgować trzycyfrowe liczby, ale zagadnienie funkcji stanowiło dlań problem nierozwiązywalny.<br /> Żydu poznał nas ze Świrem i tak zawiązała się paczka, która wkrótce przerodziła się w kapelę, w ten wymarzony przez Haru Sekai-no Owari. Niekwestionowanym szefem tejże grupy był Haru. Zapatrzeni byliśmy weń jak w obrazek. Tak silnie oddziaływał na ludzi, że zostałby doskonałym guru jakiejś sekty.<br /> Haru miał problemy z nauką. Wszystko, co nie było muzyką albo dobrą książką nudziło go śmiertelnie. Nie wiedział, co to zapał i ambicja. A mimo to był piekielnie zawistny. Gdy tylko któryś z nas dostał lepszą ocenę patrzył na nas tak nienawistnie, że w pierwszych chwilach baliśmy się go. Żydu określił to mianem „Spojrzenia HnŻ” (Spojrzenie Hitlerowiec na Żyda). Każdego, kto odważył się być lepszym od niego szczerze nienawidził.<br /> Poza tym Haru był najbardziej humorzastym stworzeniem na świecie. Miewał ataki furii, wtedy był zdolny nas wszystkich pozabijać, a nienawistne mu przedmioty (podręczniki rzecz jasna, jedyne książki, jakie był w stanie zniszczyć) fruwały po całym pokoju, drzwiami trzaskał tak silnie, że nie raz baliśmy się, że wyrwie je razem z futryną, a blachy naszego garażu były surrealistycznie wręcz powyginanie. Równie często wpadł w histerię bądź depresję.<br /> Czasami z kolei potrafił zachowywać się zupełnie jak dziecko i uporczywym „ja chcę” wymuszać na nas spełnianie najabsurdalniejszych nawet próśb. Najczęstszą było „kup mi lizaka”, jako że Haru był od lizaków wręcz uzależniony. Nie raz, nie dwa dostałem po mordzie za to, że lizak był nie taki, choć on oczywiście nie sprecyzował, o jaki mu chodzi. Musiałem dojść do tego metodą prób i błędów, a kobieta w pobliskim spożywczaku dziwnie na mnie patrzyła, kiedy kilka razy wracałem z coraz bardziej obolałą miną, rozcierając coraz większy siniak na twarzy.<br /> Zresztą z Haru było tak ze wszystkim – nigdy nie mówił, o co chodzi, a my mieliśmy się domyślać. Nasze niepowodzenia kwitował scenami wściekłości. A mimo to uwielbialiśmy go bezgranicznie i bez słowa skargi znosiliśmy wszystkie jego humory.<br /> Gdy założył Sekai-no Owari wiedzieliśmy, że jeżeli ktoś stanie się sławny to zespół i on. Musieliśmy, nie bez goryczy, przyznać, że zawsze pozostaniemy „tym, co śpiewa”, „jakmutam na basie” i „tym-no-wiedziałem perkusistą”. Ale w końcu my graliśmy dla rozrywki, a dla niego to było całe życie. Zaniedbywał szkołę, więc nie miał już innego wyjścia, jak zostać sławnym muzykiem. Nie było popołudnia, kiedy on nie miał czasu na próbę, podczas gdy my kuliśmy zagryzając wargi i dopingując się herbatkami z niemal śmiertelnymi dawkami kofeiny, które polecił nam wiecznie śpiący Haru – on jak nie grał, to czytał, a jak nie czytał, to spał.<br /> Jakoś tak na początku formowania się kapeli Żydu zapytał, jak my znajdziemy czas, przecież non stop musimy kuć (jak górnicy – porównania, skróty i nazwy wymyślane przez Żyda biły wszelkie rekordy hardkorowości). Wtedy Haru odpowiedział:<br /> - Tym się właśnie ode mnie różnicie. Bo życie, to są dwie drabiny – jedna to wiedza, nauka, życie, szczęście, a druga to Sztuka. Te drabiny stoją blisko siebie, choć prowadzą w dwóch różnych kierunkach. Wy nie weszliście jeszcze zbyt wysoko tak, że możecie stać na obu jednocześnie. Ja wspinałem się szybciej i musiałem wybrać. Zostałem artystą.<br /> Dokładnie tak było. On artysta, my rzemieślnicy. Podczas, gdy my graliśmy lub śpiewaliśmy, gdy my wydobywaliśmy dźwięk za pomocą rąk, palców, strun głosowych u Haru wszystko wychodziło prosto z duszy, ciało nie miało nic do gadania. <br /> Niektóre nasze teksty pisał Żydu. Siadał wtedy na kanapie, albo rozwalał się w fotelu, szczególnie upodobał sobie ten w moim pokoju, który jest właściwie wielką poduszką i akurat nadaje się do tego, by się w nim rozwalić, i z notesem w ręce, przygryzając długopis szukał odpowiednich słów, rymów i rytmu. Haru natomiast w nagłej chwili natchnienia, najczęściej podczas słuchania muzyki, dopadał najbliższego skrawka papieru i pisał. Teksty Żyda są bardziej przemyślane, ale za to, to, co tworzył Haru było prawdziwą Sztuką.<br /> Z każdym dniem nasze uwielbienie dla Haru rosło. Szczególnie po tym, jak założył Sekai-no Owari. Wcześniej było różnie. Mimo, iż każdy, kto z nim rozmawiał musiał uznać go za inteligentnego – może dlatego, że przeczytał masę książek i na prawo i lewo rzucał oryginalnymi tytułami oraz cytował Monthy Pythona w oryginale nie gorzej od niejednego Brytyjczyka (na tym jednak kończyły się jego umiejętności lingwistyczne, poza akcentem nie był wstanie nic sobie przyswoić) – jego oceny pozostawiały wiele do życzenia. Jechał na trójach i dwójach lepsze stopnie miał tylko z tych przedmiotów, do których z wysiłkiem coś wykuł, albo przysiadł i zrobił ściągę. Nie przyzwyczajony do nauki, gdyż w gimcu wszystko przychodziło mu z nonszalancką łatwością, sprawdziany pisał z marszu, a do podręczników w ogóle nie zaglądał, w liceum, wśród kujonów i z pod kujonów ułożonym programem nie miał szans. Było z nim wtedy bardzo źle, gdyż matka chyba uparła się doprowadzić go do samobójstwa i, Żydu ze Świrem świadkami, że była tego bliska. Ileż razy wypłakiwał mi się w ramię, ileż razy udowadniał mi, że jest idiotą, tak, jak ona jemu udowadniała. Bo, mimo iż miał ją za miernotę, to nie potrafił się od niej wyzwolić, taki mu swój autorytet wpoiła, te blizny na ramieniu dowodem.<br /> Szczęściem miał tę gitarę, na którą też pieniądze znalazł nie wiem, jak, bo o kieszonkowym nie miał co marzyć, a do pracy to on się wybitnie nie nadawał, a potem założył Sekai-no Owari, by wieszczyć koniec świata i zmienił się zupełnie – kiedy matka zaczynała pyszczyć przychodził do mnie, dzwoniliśmy po Żyda i Świra i unikając kanarów jechaliśmy Poza Świat.<br /> Wynajmowaliśmy go razem, to znaczy: ja, Żydu i Świr, bo Haru był zbyt biedny. Widzelismy jak mu z tym źle, bo był człowiekiem wprost stworzonym do życia w niezobowiązującym luksusie. Miał też w sobie coś z kobiety – wręcz uwielbiał wszelkie drobne prezenty i upominki, a najłatwiej był zdobyć jego przychylność prawiąc mu komplemeny. Kiedy niejako „wprowadziliśmy” się do naszego garażu, to znaczy przywieźliśmy sprzęt oraz zaiwanioną z piwnicy w moim bloku szafkę, ułożyliśmy na niej nowy blok w kratkę a w niej zeszyty w pięciolinie, na które poszło niemal całe moje kieszonkowe, Haru stanął w otwartych drzwiach, tyłem do nas i wskazując przed siebie wygłosił:<br /> - To jest świat. Świat, który przysięgaliśmy zniszczyć. To miejsce niniejszym wyrywam z tego świata, którego koniec jest tak bliskim – odwrócił się do nas. – Witajcie Poza Światem.<br /> Od tamtej pory, z każda chwilą był dla nas coraz ważniejszy – potrafił wyrzec się dla swej Sztuki niemal wszystkiego. Ile dla mnie znaczy przekonałem się przypadkiem, kiedy ktoś kiedyś niepochlebnie się o nim wypowiedział, a ja dałem mu w ryj. Ja! Najspokojniejszy facet na świecie!<br /> Nie darmo przecież nazywają mnie Klifem. Przezwisko wzięło się oczywiście od Clifa Burtona. „Klifem” nazwał mnie kiedyś ojciec i tak już zostało. Zresztą – gram na basie, a Clif to mój absolutny idol. W moim pokoju wszystkie ściany są oblepione plakatami basisty Metallicy. Nie wiem, czy wiecie, jak Burton wyglądał – to był taki wysoki facet, lekko zgarbiony, o smutnym łagodnym uśmiechu. Mój kumpel, Monika, powiedziała, że Clif nie był przystojny, ale za to musiał być niesamowicie sympatyczny (albo non stop zjarany, ale to już złośliwy komentarz Haru). I ja też, według niej taki jestem. Nie ulega wątpliwości, że mam podobny uśmiech. Jestem również bardzo spokojny i trzeba się bardzo postarać, żeby mnie zdenerwować. A gdy tylko tamten koleś powiedział złe słowo na Haru rzuciłem się na niego z pięściami.<br /> Miał na nas tak wielki wpływ i tak silny autorytet, że podejrzewam, że gdyby kazał mi zabić młodszą siostrę zrobiłbym to bez wahania, że o wyrzutach sumienia nie wspomnę. Gdyby kazał kraść kradłbym, gdyby kazał gwałcić, gwałciłbym. Pewnie gdyby kazał mi spalić wszystkie plakaty z Clifem zrobiłbym to. Na szczęście jemu wystarczała świadomość, że może to zrobić. Światu chciał udowodnić, że jest świetnym gitarzystą. Dla niego nie istniało jakieś granie u wujka na imieninach, czy u cioci na ślubie. On miał jasno wyznaczone cele, konkretne stadiony, konkretne zespoły jako suporty. On chciał być sławny, on wierzył, że sławny będzie, on nie przyjmował do wiadomości, że może nikt nie zwróci na nas uwagi – przecież on był wielki, przecież on był najlepszy, przecież żył tylko jeden człowiek lepiej grający na gitarze niż on, jego idol.<br /> Wszystko co robił Haru, za wyjątkiem niezachwianej wiary w sukces, miało charakter napadowy. Miewał napady złości i agresji, dobrego humoru i depresji, zgryźliwosci i chamstwa. Ekscentryzm w wyglądzie też objawiał się u niego od czasu do czasu. Wkrótce po tym, jak go poznałem, zmył fiolet i ukazał czuprynę brązową. Nie był to jednak taki bury, nijaki brąz jak ten, którym obdarzyła natura mnie. Jego włosy w słońcu mieniły się złotem i miały taki charakterystyczny matowy połysk. Czasami nachodziło go też jakieś szaleństwo co do ubioru. Wrzucał wtedy na dno szafy wszystkie w miarę porządne ubrania i wyciągał swoje „najlepsze ciuchy”. Były to przeważnie stare, wytarte do białości jeansy i zdecydowanie pamiętające lepsze czasy czarne t-shirty. Gdy tylko zakładał to na siebie widać było, jak się odradza, jak nabiera sił, bywał wtedy pełen energii, grał szaleńcze solówki tak długo dopóki ze zmęczenia nie padał na ziemię i nie musieliśmy go cucić herbatkami. Wtedy był zdolny do najbardziej szalonych czynów i nic ani nikt nie mógł go powstrzymać. Kradł jabłka ze straganów, dla samego faktu kradzieży, pomagał staruszkom przejść przez jezdnię i kawałkiem gwoździa rysował karoserie dresowozów. Jakimś cudem nigdy nikt go na tym nie złapał. Wtedy nagle stawał się fanem adrenaliny i był w stanie napyskować każdemu, tracił wtedy resztki szacunku dla „porządnych ludzi” i ofukując moherowe berety i gospodynie domowe oddawał żulom ostatnie pieniądze.<br /> Pamiętam, że na początku wszystkie teksty, jakie nam przynosił (zdecydowanie nie było to wszystko, co pisał, większość lądowała na necie, a my jak chcieliśmy, mogliśmy ja znaleźć, ale on sam nic nam na oczy nie pokazywał) dotyczyły nienawiści, wojny i zabijania w imię ideałów. O ideałach też było dużo, jeszcze więcej niż zazwyczaj nam mówił. Kiedyś Żydu zapytał go, czemu nie napisze jakiegoś lovesonga, to też mogłoby wyjść ciekawie. Haru odpowiedział mu na to, że nie pisze o rzeczach, na których się nie zna. Przyjęliśmy to wyjaśnienie, bo niewiele było rzeczy, o których Haru mówił gorzej niż o miłości. Jeśli był nie w humorze, to bzdurzące coś o miłości czternastolatki mogły dostać niezły opieprz.<br /> Aż któregoś dnia przyniósł coś, co skłoniło nas do wnikliwej obserwacji, na którą z dziewczyn Haru patrzy najczęściej. Zapierał się oczywiście, że to nie tak i że to jakaś książka skłoniła go do napisania takiej rzeczy, ale kumple z kapeli to nie idioci i w przeciągu tygodnia wytropiliśmy, o kogo chodzi. Otóż, jak podejrzewał Świr obiekt musiał być czynnikiem nowym i bez problemów wykryliśmy, że magnetycznie na spojrzenie Haru działa nowa, którą przenieśli z innego miasta, a która trafiła do naszej klasy (biedaczka, gorzej już chyba być nie mogło). Znaliśmy już wtedy Haru na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że on nic nie zrobi i „w swego serca skrytości, będzie cierpiał z miłości” wyżywając się na nas oczywiście. Jako, że żaden z nas nie jest masochistą postanowiliśmy działać.<br /> Okazja nadarzyła się dość szybko, gdyż za gadanie kobieta od matmy przesadziła mnie o rzeczonej dziewczyny (w liceum, aa… dno). Na imię miała Arleta, co, moim zdaniem doskonale pasowało do Hadriana (tak, to jest pełne imię Haru… nie komentujcie…). Gdy tylko obok niej usiadłem podsunęła mi kartkę<br /> Ależ wy tępaki jesteście, nie lepiej pisać, zamiast gadać? ;P<br /> Mądrala się znalazła ;) – odpisałem.<br /> Korespondowaliśmy tak całą lekcję, tematu Haru taktownie nie poruszając.<br /> Następnego dnia ona powiedziała cześć mnie, ja powiedziałem cześć jej, ona powiedziała cześć Haru, a on coś odburknął, bo niczego tak się nie wstydził, jak tego, że ktoś może wiedzieć, co on czuje.<br /> - No dalej, uśmiechnij się, przywitaj się ładnie z koleżanką… - szturchnąłem go.<br /> Pokazał zęby, wciąż z miną śmiertelnie ponurą.<br /> - Murek trochę dzisiaj nie w humorze – pogłaskałem go po głowie. Nie znosił, kiedy to robiłem, nie znosił też tego, że byłem od niego wyższy i ogólnie większy.<br /> - Zostaw mnie w spokoju! – Warknął.<br /> - No, już, już dobrze, wiemy, że cię natchnienie opuściło, nie-<br /> - Nic mnie nie opuściło! Czep się tramwaja!<br /> Arleta roześmiała się wariacko:<br /> - Nie myśleliście kiedyś o założeniu kabaretu? – Zapytała<br /> Ledwo powstrzymałem Haru, bo byłby jej wydrapał oczy.<br /> - Wszystko, co robi Haru jest śmiertelnie poważne – oznajmiłem.<br /> - Dajcie mi nóż, to ci pokażę, jak bardzo śmiertelnie! – Miotał się w moim uścisku.<br /> - Murek…<br /> - Jeszcze raz nazwiesz mnie Murkiem, to ci urwę– spojrzał na dziewczynę i dokończył zupełnie innym tonem – głowę.<br /> Arleta wciąż się śmiała:<br /> - Murek? To od Wału Hadriana, tak?<br /> - Tak – burknął Haru. – I NIE ZNOSZĘ, KIEDY KTOŚ TAK DO MNIE MÓWI!!! – Wrzasnął. On to tak miał – jak nie wiedział, co powiedzieć, to chociaż wrzasnął.<br /> Uspokoił się na tyle, że mogłem go puścić.<br /> - A ciebie to i tak zamorduję – warknął w moją stronę.<br /> - A gdzie wtedy znajdziesz drugiego takiego basistę jak ja?<br /> - A kto powiedział, że będę chciał drugiego takiego dziada jak ty?<br /> - Macie jakąś kapelę? – Zainteresowała się Arleta.<br /> - Tak. Sekai-no Owari. – Gdy tylko rozmowa schodziła na Sekai Haru aż rósł w oczach.<br /> - Koniec Świata?<br /> - Znasz japoński?! – W jego oczach zalśniło coś takiego, jak wtedy, kiedy prawiło mu się komplementy.<br /> - Trochę… - uśmiechnęła się skromnie.<br /> - Tylko się nie śliń – rzuciłem do Haru. Dostałem łokciem w brzuch.<br /> - ZAMKNIJ SIĘ!!!!<br /> - Ale cię dzisiaj wzięło na te wrzaski…<br /> Oczy Haru zwęziły się do wielości małych szparek. Właśnie wytknąłem mu, że nie wie, co powiedzieć. Przyznałem się, że wiem, co on ma do Arlety.<br /> - Połamię ci gitarę – syknął wściekle.<br /> - A jaką gracie muzykę?<br /> - Metal, taki trochę j-rockujący.<br /> - Brzmi świetnie.<br /> - Nie, dziecino, to brzmi genialnie, a to z jednego powodu…- Haru był w swoim żywiole. Uśmiechnął się z wyższością.<br /> - To znaczy?<br /> - To ja tam gram na elektryku.<br /> - Można się było domyślić – uśmiechnęła się.<br /> - Czego? – Haru był jak zwykle podejrzliwy.<br /> - Że to ty tam jesteś gwiazdą.<br /> Och, ta dziewczyna wiedziała, jak trafić do jego serca! Wystarczyłoby, że ktoś, na kogo nigdy nie zwróciłby uwagi, powtarzałby mu miłe rzeczy kilka razy dziennie, a stałby się jego ulubieńcem.<br /> Jednak Haru wciąż nie robił nic, żeby jakoś Arletę poderwać, czy chociaż się z nią zaprzyjaźnić. Kiedy podchodziła do nas na przerwach, owszem mówił najwięcej, ale to dlatego, że był gadatliwy. Czasami gadał z sensem, a czasami totalnie bredził, ale ona i tak zawsze go wysłuchiwała i nawet wtrącała coś do jego wypowiedzi. Za każdym razem, kiedy widziałem ich razem porażało mnie wręcz, jako oni do siebie pasowali. Podobnie akcentowali słowa, podobnie budowali zdania, czytali te same książki, oglądali te same filmy, słuchali tej samej muzyki. Wkrótce zaczęli rozumieć się w pół słowa, a mimo to Haru nie zrobił nic, żeby się do niej zbliżyć. Wciąż traktował ją jak koleżankę kumpla.<br /> Ta jego chorobliwa powściągliwość, ten strach przed przyznaniem się do uczuć sprawiały, że po prostu nie potrafił nic z siebie wykrztusić, gdy rozmowa schodziła na takie tematy. Czasami, po próbie gadaliśmy z chłopakami o uczuciach, dziewczynie Świra (a to dopiero były historie, był przy niej jak granat przy bombie atomowej, tak gwałtowanej, silnej i niezależnej kobiety, to nigdy nie widziałem, ten wiecznie nabuzowany Świr, wydawał się nam przy niej łagodny jak gołąbek, a nigdy się nie hamował), czy przysłuchiwaliśmy się narzekaniom Żyda na matkę, która nie akceptowała tego, że kiedy do niego ktoś dzwonił zawsze pytał się „czy jest Żydu?”, Haru wtedy wychodził lub zajmował się swoimi sprawami, a zagadnięty coś odburkiwał.<br /> Było wczesnowiosenne popołudnie. Za oknem ulewa wygoniła z ulicy niemal wszystkich przechodniów, ostatni przykrywając głowy czymkolwiek spieszyli do domów. Nagle w ciszę deszczowego popołudnia wdarł się ostry dźwięk dzwonka do drzwi.<br /> Nie zwróciłem na niego uwagi, gdyż Świr i Żydu zawsze zapowiadają się telefonicznie, a Haru miał własne klucze (o czym moi rodziciele nic nie wiedzą). Po chwili jednak siostra zapukała do drzwi i nie czekając na pozwolenie zajrzała. Uśmiechnęła się dziwnie i jeszcze dziwniejszym głosem powiedziała:<br /> - Masz gościa.<br /> - No to weź go wpuść – wzruszyłem ramionami.<br /> Do pokoju weszła nieco ociekająca Arleta. Z trudem powstrzymałem szczękę od opadnięcia.<br /> - Wiesz… przechodziłam obok, a tak się rozpadało, że pomyślałam, że może chwilkę u ciebie zaczekam, aż przestanie tak mocno padać… mam nadzieję, że nie przeszkadzam – rozejrzała się po pokoju, jakby szukała półnagiej dziewczyny. Nikogo takiego nie znalazła, więc chyba się uspokoiła.<br /> - Co…? Nie, nie, skąd.<br /> Boże, myślałem, jeśli ta dziewczyna pomyślała, że ja coś do niej… Haru mnie zamorduje! Z zimną krwią!<br /> - Proszę siadaj gdzieś – machnąłem ręką.<br /> Wybrała oczywiście fotel, a raczej poduchę, bo to nawet kształtu fotelowego nie ma.<br /> - Ładny masz pokój. I jaki porządek! U mnie, to wszystko albo leży na biurku, albo na tapczanie, w zależności. I to naprawdę są stosy wszelakiego dobra i jeszcze większej ilości śmieci – uśmiechnęła się. – A na krześle, to mam naprawdę tony ubrań, bo nigdy nie chce mi się niczego chować do szafy. Nie wiem, kto wymyślił, że kobiety są porządniejsze od facetów, bo wszyscy moi znajomi – faceci mają w pokojach niesamowity prządek.<br /> - To na pewno nie byłaś u Haru. <br /> - Nie…<br /> - Ten człowiek, to chodzący bałagan, chaos i destrukcja. W porządku to on utrzymuje tylko książki, nie mylić z podręcznikami, i swoje najtajniejsze zapiski. Tylko dzięki temu, że od czasu do czasu matka zetrze tam kurze, albo pozamiata do jego pokoju da się w ogóle wejść.<br /> - Demonizujesz. <br /> - Nie demonizuję, tak jest! Nawiedź go kiedyś to się przekonasz, pod warunkiem, że będzie w dobrym humorze i cię w ogóle przepuści przez drzwi…<br /> - Przesadzasz… - Rozejrzała się po ścianach. – Hmm… Clif Burton… Klasyka.<br /> Usłyszałem wściekły zgrzyt klucza w zamku. W taki sposób mógł wchodzić tylko jeden człowiek. Spojrzałem na siedzącą w fotelu Arletę i zrobiło mi się słabo. On mnie zamorduje!!!<br /> Słychać buło szuranie butów, szczęk kluczy, powtórnie zamykany zamek i do pokoju wszedł Haru. W ręce trzymał goździk. Czerwony.<br /> - Zobacz, co znalazłem – Zaczął bez powitania. Znalazł, aha. To znaczy może i znalazł, ale jak go znałem równie dobrze mógł go ukraść.– Wziąłem go, bo krople tak niesamowicie na nim wyglądają, nie sadzisz? Wysmarowałem nawet opis, jak dopracuję, to ci pokażę, słuchaj, mógłbyś znaleźć jakiś wazon, co? Nie mogę go przecież tak non stop trzymać w ręce. Cholera, przemokłem, bo, wybiegłem z chaty i wziąłem tylko tą lekką kurtkę, no a szit oczywiście nie wie, co to znaczy nieprzemakalność. Potrzymaj no tego kwiata, nie tak, uważaj, to delikatne jest – wciąż mówiąc ściągnął faktycznie przemoczony podkoszulek. Strącił przy tym większość z kropel, które miał na włosach i brodzie, którą zapuszczał nikt nie wiedział dlaczego i on pewnie też nie. Prawdopodobnie najzwyczajniej nie chciało mu się golić. <br /> Oddałem mu kwiat i poszedłem do salonu po jakiś wazon. A potem przypomniałem sobie o Arlecie. Haru swoim zwyczajem ściągnął na siebie całą uwagę. Zamorduje mnie!<br /> Gdy wróciłem niosąc dość ciężki wazon z rżniętego szkła zastałem go stojącego nieruchomo przed fotelem. Z nagą piersią, trzymał goździka na wysokości serca i bez słowa wpatrywał się w Arletę. Biedna dziewczyna nie miała pojęcia, co powiedzieć. Ja zresztą też. Haru pewnie właśnie zastanawiał się, jak zabić nas oboje.<br /> - Ekhem… Mam zadzwonić po Świra i Żyda?<br /> Spojrzał na mnie:<br /> - Przecież masz gościa.<br /> - No… hmm… tak… nie patrz tak na mnie!<br /> Bez słowa podszedł do mnie i zabrał mi z ręki wazon. Włożył do niego goździk i odstawił na niski stolik ze szklanym blatem. Potem poszedł do kąta, gdzie stały moje gitary – klasyk, bas i elektryk. Złapał ta ostatnią i podłączył do wzmacniacza.<br /> Zagrał coś nowego. Wściekła solówkę, najwyraźniej jego najnowsze dzieło. Po trochu był wściekły, ale po trosze się popisywał. To nawet lepiej. Pod koniec jednak zagrał tak wariackie przejście, że zapytałem:<br /> - Znów cię wzięło? – Ale już wiedziałem. Kiedy wyszedłem z pokoju zauważyłem, że ma żółto-różowe sznurowadła.<br /> - Tak. I dlatego wyszedłem. Bo bym ją, kurwę, zamordował. Po prostu. Wziąłbym nóż i po prostu wbił jej w brzuch. Wiesz, ten do filetowania. Może nareszcie długie srebrne ostrze przecięłoby więzy i błysk na stali rozproszył mgłę. Bo to przecież nie może się inaczej skończyć, jak śmiercią. Albo ja, albo oni i szczerze mówiąc, dziś mam taki nastrój, że wolę, żeby to ich szlag trafił, a żebym ja żył wiecznie. W końcu mam przed sobą wielki cel – zdegradować Metallicę do roli suportu.<br /> - Zupełnie ci się odmieniło – mruknąłem – ostatni raz widziałem go z tydzień temu, bo był chory i nie pojawiał się w budzie, a wolał, żebyśmy do niego nie przychodzili, i wtedy był na etapie bliskim samobójstwa. A tu proszę.<br /> - O co wam dzisiaj poszło? – Zapytałem.<br /> - Kazała mi się ogolić.<br /> - I ty zrobiłeś jej awanturę?<br /> - Jak na nią nie wrzaśniesz, to nic do niej nie dotrze! Dopieprzyła się, a nawet nie miała żadnych argumentów! Ogol się i ogol, a ja się jej pytam, dlaczego, to ona mi tylko to swoje „bo ja ci każę!”. Niech się głupia kurwa odpierdoli, to nie moja wina, że jej się małżeństwo nie udało… I jeszcze mi powie „jestem twoją matką, masz mnie słuchać”!<br /> - Jeśli jest twoją matką, to na pewno robi to dla twojego dobra…<br /> - Tak?! A ty byś zrobiła coś takiego swojemu dziecku? – Pokazał jej te dwie blizny na ramieniu. Są długie i poszarpane. Zrobiła mu to, kiedy miał z sześć lat, więc rozciągnęły się przez te wszystkie lata. Uderzyła go jakimś plastikowym świństwem tak mocno, że aż skóra popękała. Na głowie też miał jeszcze jedną bliznę, tak samo ją zdobył. To nie był zresztą jedyny raz, kiedy go pobiła, choć ten jeden raz do krwi.<br /> Ta jego matka… cóż z łatwością odkryła, czego Haru się boi. Albo może nawet sama ten strach w nim wzbudziła. Haru panicznie bał się bólu. Fizycznego. Wystarczyłoby mu zagrozić torturami a od razu by wydał wszystkich. I ona doskonale to wykorzystywała. Był niemal dorosłym facetem, a wciąż miała nad nim niesamowitą władzę, dlatego uciekał do mnie, czy w ogóle gdziekolwiek, byle dalej od niej. Bał się jej i nienawidził, ale miał powody. Dlaczego ona nienawidziła jego nie wiedziałem. Ale nie było wątpliwości, że odgrywała sobie na nim wszystkie życiowe niepowodzenia.<br /> - Może to jest jakiś sport, co? Doprowadzanie syna do samobójstwa?! A potem jeszcze bonus – udawanie autentycznego żalu?!<br /> - Uspokój się Haru – mruknąłem.<br /> - BO?!<br /> - Bo Arleta i tak nie rozumie, o czym mówisz. I nie chcesz, żeby zrozumiała.<br /> Wzruszył ramionami. I usiadł w kącie, tam gdzie wcześniej. Podciągnął kolana pod brodę i jęknął cicho. Był blady, już wiedziałem, o co chodzi. Te jego cholerne bóle brzucha. Prawdopodobnie miały podłoże nerwowe, ale nikomu jak na razie nie udało się tego stwierdzić.<br /> Zajrzała moja siostra. Widząc kulącego się pod ścianą i trzymającego za brzuch Haru zapytała:<br /> - O, cześć Haru. Pocięliście się nożami?<br /> - Cześć Justyna. A co wyglądam na takiego, co biega z nożem? – Burknął spod ściany Haru.<br /> - Żebyś wiedział.<br /> - No to już wiesz, co mi kupić na urodziny. Masz coś przeciwbólowego?<br /> - Aha, czekaj, zaraz ci przyniosę.<br /> Moja starsza o cztery lata siostra, Justyna, jest absolutnie zafascynowana Haru. Nie wiem, co ona takiego widzi, w każdym razie na pewno zupełnie co innego niż my, bo prawie nic o nim nie wie i wysoce wątpliwe, by podobał jej się w nim poeta. Raczej ten wściekły, pozbawiony autorytetów buntownik. On oczywiście nie zauważył, że Justyna do niego wzdycha, zresztą mogłaby mu to wyznać prosto w twarz, a on by jej nie uwierzył.<br /> Wróciła po sekundzie niosąc tabletki i szklankę soku.<br /> - Słuchaj, jest taka sprawa – zaczął popijając tabletki sokiem.<br /> - Mianowicie?<br /> - Byłabyś wstanie zrobić ze mnie coś takiego? – Pokazał jej jakiś rysunek.<br /> Justyna jest fryzjerką.<br /> - Ale, że tak tutaj dłużej, a z tej strony krócej? – Dopytywała się studiując rysunek, który nie bardzo mogłem dostrzec.<br /> - Tak.<br /> - Ale zarostem, to sam się zajmiesz…<br /> - Nie ma sprawy.<br /> - Na kiedy?<br /> - No… Na teraz?<br /> - Ech… jak wy mnie wszyscy wykorzystujecie… No, ale dobra, chodź…<br /> Wrócił po jakiejś półgodzinie. Wszedł do pokoju, wyprostowany (nieco się garbi) z lekkim uśmieszkiem wyższości. Wyglądał niesamowicie. Arlecie opadła szczęka i zdołała jedynie wyjąkać:<br /> - Z-z-zaj-jebiśc-cie…!<br /> Z brody zarastającej praktycznie całą twarz zostawił tylko niesamowicie wyprofilowaną bródkę. Leciutko podkręcone wąsiki podkreślały jego z natury uniesione kąciki ust. Swoją drogą, co dziwne zarost miał blond. Włosy przycięte miał w niezwykły sposób – miejscami dłuższe, miejscami krótsze, ale nie miało to żadnego związku z cieniowaniem. Wyglądał niesamowicie, dokładnie tak, jak powinna wyglądać gwiazda rocka.<br /> Ta zmiana fryzury podziałała na niego bardzo dobrze. Wkrótce po tym nagraliśmy wreszcie piosenki, które wysłaliśmy do Sony. Z każdym dniem grało nam się coraz lepiej a niezachwiana wiara Haru w to, że nie odpowiadają tylko dlatego, że pieją z zachwytu na naszymi dokonaniami udzieliła się reszcie zespołu. Był środek wiosny. Na drzewach zieleniły się młode listki, słońce przygrzewało, byliśmy coraz bliżej matury, ale nikogo z nas to nie obchodziło. Liczyło się tylko to, że czekaliśmy na telefon, w którym miły kobiecy glos poinformuje nas, że jesteśmy wielcy. Haru nie myślał już o tym, żeby się zabić, nie planował zamordowania matki – chodził w tych swoich butach (nie glanach, był zbyt wielki i wspaniały by nosić takie same buty jak inni ludzie, więc gdzieś wygrzebał sobie jakieś podobne, ale jednak inne), nieustannie zmieniał kolory sznurowadeł z każdym dniem na bardziej intensywne odblaskowe.<br /> Żyliśmy jak we śnie, to był zdecydowanie najszczęśliwszy okres mojego życia. Aż do tamtego dnia, w którym wszystko się zaczęło i skończyło.<br /> Mieliśmy nowy tekst, ułożyliśmy też muzykę i chcieliśmy zobaczyć, jak nam to wyjdzie razem z perkusją, więc pojechaliśmy Poza Świat. Przyprowadziłem Arletę, bo Haru wciąż nawet nie starał się jej poderwać. Grało nam się świetnie. W ogóle cały tamten dzień, to było pasmo szczęśliwych wydarzeń. Kończyliśmy właśnie „Trwanie”, a właściwie Świr kończył, bo ostatnie takty tego utworu to solówka na bębnach, gdy zadzwonił telefon.<br /> Jako dzwonek ustawione było „Eye of the Tiger” – moja komórka. Znaczy – z nazwy moja, bo tak właściwie to zaanektował ją Haru i uznawaliśmy ją za „Końcoświatową” (zgadnijcie, kto wymyślił nazwę…). Haru odebrał. Z każda chwilą jego uśmiech nabierał wyższości, ale stawał się też szerszy.<br /> Nie mieliśmy pojęcia, kto dzwoni i o co może chodzić. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że na przykład Haru zdechł kot (wprawdzie Haru nie miał kota, ale on miał takie zachwiane poczucie wartości, że pewnie by się ze śmierci zwierzaka ucieszył). Od czasu do czasu potakiwał, mruczał jakieś „aha” i „yhym”. Na koniec podyktował mój adres i się rozłączył.<br /> Potoczył po nas spojrzeniem, wciąż szczerzył się idiotycznie.<br /> - E… co? – Zapytał Świr.<br /> Na to Haru rzucił się na Arletę pocałował ją, odtańczył jakiś dziki taniec radości – on! najbardziej powściągliwy człowiek, jakiego udało mi się kiedykolwiek spotkać.<br /> - Mamy to! – Krzyknął i już wiedzieliśmy.<br /> - Wydadzą nas? – Upewnił się Żydu.<br /> - TAK!!!! – Wrzasnął. – Są tak cholernie zdecydowani, że chcą się od razu z nami spotkać i powiedzieli, że przyjadą jutro, podałem im adres Klifa. Jest, jest, jest, udało się, hahaha, aaaa, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie…! – Potem spojrzał na zegarek i zaklął, ale też radośnie – mam jeszcze kurs! Jak zaraz nie pójdę, to się spóźnię. To ja spadam, do jutra, o trzeciej u Klifa, Arleta, kocham cię, żegnam, do jutra – i wybiegł łapiąc plecak, swoją nieodłączna kostkę.<br /> Arleta potoczyła po nas nieprzytomnym spojrzeniem:<br /> - Czy on właśnie… przed chwilą… on…<br /> - Rany, ale mu to czasu zajęło… z pół roku co najmniej…- ziewnął Świr. <br /> - Co pół roku…? – Arleta straciła wątek.<br /> - No przecież on się w tobie zakochał, jak tylko cię zobaczył – wytłumaczył Żydu.<br /> - Co?!<br /> - No.<br /> - I wszyscy wiedzieliście i nikt mi nie powiedział?!<br /> - A co ci mieliśmy mówić? Co my jesteśmy? Nie wystarcza ci, że cię za sobą targaliśmy, poznawaliśmy, zmuszaliśmy go do rozmowy z tobą?<br /> <br /> Aria<br /> Szedł ulicą. Szybkim raźnym krokiem. Po trosze dlatego, że był szczęśliwy, a po trosze, dlatego, że się śpieszył. Pogwizdywał sobie jakąś solówkę. Aż miło było na niego popatrzeć, taki był szczęśliwy. To szczęście promieniowało z niego w takich ilościach, że ludzie, których mijał od razu czuli się lepiej.<br /> Świat wydawał mu się taki piękny, że po powrocie do domu spodziewał się uśmiechniętej matki czekającej na niego z obiadem. Obiad składał się z zupy pomidorowej z ryżem, takiej, jaką uwielbiał i drugiego dania – pulpetów w sosie koperkowym. A do tego był jeszcze deser. Zastanawiał się właśnie nad tym, jaki, gdy wszystko się skończyło. <br /> Choć właściwie również zaczęło. <br /> Ale dla Sekai-no Owari kolejność była odwrotna. Coś zaczęło się od telefonu z wytwórni a skończyło pod tą rozpędzoną ciężarówką. <br /> Dla mnie zaczęło się właśnie wtedy. <br /> Pod kołami ogromnej ciężarówki.<br /> <br /> Żydu<br /> Byłem w szpitalu. Ten krwawy strzep nawet nie przypominał Haru. Nie wiem, jakim cudem to jeszcze żyło. Nie było żadnej nadziei. Nikt nawet tego nie sugerował.<br /> Haru żył. Teoretycznie. Ale jasnym było, że nigdy nie odzyska przytomności, że będzie rośliną, a właściwie gnijącym zombie.<br /> Cały czas zadawaliśmy sobie dwa pytania „Dlaczego on?” i „Dlaczego teraz?” Przecież zaczynało nam się układać, mieliśmy ogromną szansę.<br /> Musieliśmy się pogodzić z tym, że Sekai-no Owari przestał istnieć. Że możemy wydać to, co nagraliśmy do tej pory, ku jego pamięci, Sony się zgodziło, ale, że to już koniec.<br /> Tylko co potem? Nasze życie nie ma sensu. Owszem możemy zdać maturę, iść na studia, tylko po co? To życie będzie puste. Nie potrafimy już żyć bez Haru.<br /> Mieliśmy różne plany na przyszłość, ale zawsze była w nich uwzględniony Haru. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że znajomość z nim definiuje całe nasze przyszłe życie, a przynajmniej, że my tak to podświadomie ustaliliśmy.<br /> Potem był pogrzeb. Niedobrze mi się robiło, jak patrzyłem na jego matkę pogrążoną we łzach i nieutuloną w smutku. Pieprzona hipokrytka. Jęczała tam, jak bardzo go kochała i tak dalej. W końcu nie wytrzymałem:<br /> - Tak go pani kochała?! To dziwne, ale najwyraźniej nie dawała mu pani tego odczuć! I w ogóle wydaje mi się, że bicie kogoś do krwi to nie jest dobry sposób na okazanie miłości, mnie przynajmniej nigdy nie przyszedłby do głowy! Tyle razy niemal doprowadziła go pani do samobójstwa, a teraz pieprzy coś o miłości?! Nobla za hipokryzję! – Jak ja wtedy nienawidziłem tej baby!<br /> Zebraliśmy się wszyscy i tylko Klif rzucił na trumnę czerwonego goździka.<br /> To był koniec.<br /> <b><br /> Raj</b><br /> Aria<br /> To był początek.<br /> <br /> Haru<br /> Stałem po drugiej stronie ulicy. Na pasach wydarzył się jakiś wypadek. Ktoś wpadł pod ciężarówkę. Biedak, na pewno nie przeżył. Cóż to ja miałem zrobić? Ach tak, iść do… dokąd…? Rany, co mi się stało…? Nawet nie pamiętałem, tego wypadku, a przecież to było tylko kilka metrów dalej. <br /> Wszedłem na jezdnię, a potem nagle stałem już po drugiej stronie. Dziwne. Pogrzebałem w kieszeniach. Klucze. Jakieś inne. Wydały mi się jakieś inne. Wyciągnąłem je więc i uniosłem na wysokość oczu. Były inne, nie wiem, od czego się różnią, ale tak. W ogóle, ubranie, które miałem na sobie też się różniło. Przede wszystkim wyglądało na o wiele droższe i lepszej jakości.<br /> Klucze też wyglądały, jak do jakiegoś drogiego apartamentu. Nie wiem, czemu wydało mi się dziwne. Przecież ja uwielbiam bogactwo.<br /> Oprócz kluczy w kieszeni znalazłem wizytówkę:</div><br /> <br /> <p class="tekst" style="text-align: center; text-indent: 0cm; line-height: normal;" align="center"><b><span style="font-size: 12pt; font-family: "Century","serif";">kl. Hadrian Nabokow</span></b><br /> <span style="font-size: 10pt;">Usuwanie, uśmiercanie i eliminacja<br /> wytworów ludzkiego umysłu</span><span style="font-size: 12pt; font-family: "Century","serif";"><o:p></o:p></span></p><p class="tekst" style="text-align: right; text-indent: 0cm; line-height: normal;" align="right"><span style="font-size: 9pt;">ul. Kirgiska 8/7<o:p></o:p></span></p> <p class="MsoNormal" style="text-align: right;" align="right"><span style="font-size: 9pt;">tel/fax *** *** ** **</span></p> <br /> <br /> <div align="justify">Imię i nazwisko było niewątpliwie moje. Co do całej reszty nie miałem pewności. Głupie schizy. <br /> Przy Kirgiskiej stały tylko nowe budynki Atanera. Proste i wystawne jednocześnie. Z łatwością znalazłem wejście numer 8, mieszkanie z prostą siódemką na drzwiach znajdowało się na pierwszym piętrze, na końcu długiego ciemnego korytarza.<br /> W mieszkaniu było jasno i przestronnie. Ktokolwiek je urządzał postawił na prostotę. Ściany pomalowane były na bardzo jasny kolor, bel delikatnie wpadająca w żółć, więc wnętrza były ciepłe. Na pierwszy rzut oka zdołałem się zorientować, że są tu, co najmniej, cztery pokoje, jadalnia z kuchnią i łazienka.<br /> Zdjąłem skórzaną kurtkę (czy ona wcześniej nie była skóropodobna…?) i wszedłem do pierwszego z nich.<br /> <br /> Aria<br /> Gdy wszedłem stał nieruchomo i wpatrywał się w gitarę. Wszystko sobie przypomniał. Mój błąd. Ale bez tej gitary byłby smutny. No i mógłby zgubić swoją Osobowość. A tego bardzo niechciałem. Wprawdzie Osobowość nie była mu do niczego potrzebna, ale z osobami jej pozbawionymi bardzo źle mi się współpracowało – miałem serdecznie dość bezwolnych kukieł.<br /> Spojrzał na mnie przez ramię. Zlustrował dokładnie. Najpierw skojarzyłem mu się z klerykiem gramatonu, potem z jakąś postacią z mangi, ale on też nie pamiętał imienia. Utkwił wzrok w moich biodrach. Zastanawiał się, jak to możliwe, że są takie wąskie. No a takich długich nóg to nawet u Czerwonej Soni nie widział.<br /> - Jestem wyższy – uśmiechnąłem się.<br /> Ale jemu wciąż nie wychodziły z głowy te biodra. Myślał, że człowiek o tak wąskich biodrach musi mieć nogi jak patyki, albo wiecznie stać w rozkroku.<br /> - Wcale nie są takie wąskie. Wydaje ci się, bo nogi są bardzo długie – znów się uśmiechnąłem.<br /> Nareszcie przeniósł spojrzenie na twarz. Z początku automatycznie przyjął mnie za mężczyznę. Ale teraz się zawahał. Mam męskie nogi, męskie biodra, męski tors, męskie ramiona i właściwie męską twarz. Wyglądam jak mężczyzna, myślę jak mężczyzna i, przeważnie, zachowuję się jak mężczyzna. Ale nim nie jestem. Dla równowagi dodam, że nie jestem też kobietą. Właściwie nie mam płci. Każdy, kto jest klerykiem wystarczająco długo traci płeć. A raczej zacierają się granice i można być albo kobietą, albo mężczyną, znałem też kilka przypadków obu jednocześnie. Kiedy ktoś nie jest, ani żywy ani martwy, a klerycy tacy właśnie są, nie obwiązują go żadne ograniczenia. To bardzo pomaga w pracy.<br /> Ale w związku z tym twarz mi wyładniała. Skóra stała się gładsza i zarost przestał przez nią prześwitywać (duży plus, wcześniej nawet ogolony wyglądałem na zarośniętego… koszmar). Rysy mi się wyłagodziły. Wydelikatniały dłonie. Jedyne, z czego nie jestem zadowolony, to to, że uśmiech mi strasznie skobieciał, a właściwie to nawet skociał, taki jakiś cały się zrobił miękki i kociaczkowaty. Słodziutki taki.<br /> - Super wyglądasz – powiedziałem. – Może nos masz trochę za długi, ale on też jakoś dobrze się prezentuje. Ciekawa fryzura. Podejrzewał, że włosy ci zjaśnieją, żeby lepiej współgrać z zarostem. Fajny pomysł z tym kolczykiem.<br /> W lewym uchu miał zwykły kolczyk – okrąg, a do niego miał przyczepione kółka od kluczy, które tworzyły łańcuch.<br /> - A co do zarostu – kontynuowałem – czy nie myślałeś o tym, żeby sobie coś zapuścić wzdłuż szczęki? – Przesunąłem palcami po jego twarzy.<br /> - Kim jesteś? – Zapytał.<br /> - Och, nie przedstawiłem się? Przepraszam – uśmiechnąłem się. – Jestem Aria.<br /> - Mój oficer prowadzący? – Zakpił.<br /> - Ktoś w tym rodzaju. Moim zadaniem jest przygotowanie cię do żmierci-<br /> - Do czego?!<br /> - Żmierci. To taka nasza gwara, przyzwyczaisz się. Ujmę to inaczej – mam ci pomóc się przystosować.<br /> - No to dalej.<br /> - Jeszcze nie teraz. Na razie musisz się ukształtować. Jeśli nie chcesz stracić Osobowości, to, radzę ci ze szczerego serca, dużo graj na gitarze i myśl o przyjaciołach. Starałem się urządzić to mieszkanie tak, żeby było ci wygodnie – zerknąłem na wielką poduchę mającą pełnić rolę fotela – ale jeśli będziesz chciał coś zmienić, to proszę bardzo. Tu masz karty – podałem mu dwie srebrną i złotą – PIN jest dowolny, zasoby nieograniczone, przynajmniej nikomu jeszcze nie udało się przesadzić z ilością wydanych pieniędzy. Tu masz gotówkę na drobne wydatki, jakbyś potrzebował, bo niestety w okolicy nie ma bankomatu. W piekarni na dole mają pyszne bułki. Ciepłe są o 6, 9, 16 i 18. Co do ubrań – wiem, jaki mniej więcej masz styl, ale wolałem, żebyś to sam sobie skompletował garderobę. Podejrzewam, że wszystko, czego będziesz potrzebował dostaniesz tutaj – na odwrocie wizytówki szybko napisałem adres.<br /> Nawet na niego nie spojrzał. Ja interesowałem go bardziej. Jednak z moich wizytówek dawno już zniknęło imię i nazwisko, zostało samo Aria.<br /> - Co ma oznaczać to „usuwanie, uśmiercanie i eliminacja wytworów ludzkiego umysłu”?<br /> - Wiem, że to brzmi głupio. Sam wyszydziłem to do tego stopnia, że moją opiekunkę, Katję, doprowadziłem do łez. Ale więcej nie mogę ci powiedzieć. Przy pomyślnych wiatrach, dopiero za kilka dni.<br /> - Ale to głupie! – Oburzył się.<br /> - Wiem. Na razie ciesz się beztroskim żywotem. Potem zaczniesz dostawać zlecenia i przestanie być tak wesoło. Zresztą i tak masz szczęście – przerwało ci rdzeń kręgowy i zniszczyło ośrodki bólu w mózgu.<br /> - Co?<br /> - Potem zrozumiesz. W każdym razie ja nie miałem tyle szczęścia. Zamiast beztrosko hasać po świecie i wydawać cudze pieniądze leżałem na tapczanie i zwijałem się z bólu.<br /> - Czy ty jesteś normalny? – Zapytał cofając się o krok.<br /> - W pewnym szczególnym układzie odniesienia. Ach! Obojętnie, co by się działo, nie próbuj popełnić samobójstwa, nie uda ci się, a za karę zamkną ci kredyt. Hmm…Co tu jeszcze…Ach! Jak chcesz, to mogę być kobietą – miałem szczerą nadzieję, że powie nie, bo Aria-kobieta na pewno by się w nim zakochała, a potem, kiedy wróciłbym do męskiego fenotypu coś z tego uczucia pozostałoby mi w głowie i zrobiłoby się fee…<br /> Skrzywił się. A więc nie chce. To dobrze.<br /> - Jak będziesz chciał się z kimś przespać, to go sobie po prostu przygadaj, bo za prostytutki też mrożą kredyt. Podobno. Ach! Możesz pisać po ścianach, albo rysować, czy co tam chcesz, przemalować też możesz. Generalnie, rób, co chcesz, tylko nie spal. Reszta zależy od ciebie. Jeśli czegoś nie będziesz mógł dostać w sklepie – zgłoś mnie. No to chyba na razie wszystko. Wpadnę jeszcze jutro, czy pojutrze – cmoknąłem go w czubek nosa i wyszedłem z łopotem czarnego płaszcza.<br /> <br /> Haru<br /> Skoro miałem tam zamieszkać, postanowiłem rozejrzeć się po nowym domu. Oś mieszkania stanowił korytarz, dość szeroki i jasny. O niego odchodziły w wszystkich kierunkach drzwi. Pierwsze z lewej prowadziły do znanej mi już sypialni, która urządzona była niemal identycznie jak pokój Klifa. Jasne ściany, po prawej przy ścianie jednoosobowy tapczan, w kącie gitara i wzmacniacz. Nieco bardziej po lewej poducho-fotel. Za nim okno i drzwi na balkon, który, jak zauważyłem, był dokładnie takiej szerokości, żeby rozłożyć na nim materac i wiosną leżeć i czytać książki. Po lewej, dokładnie tak jak u Klifa stał największy cud techniki w dziedzinie odtwarzania muzyki.<br /> Drzwi umiejscowione naprzeciwko prowadziły do garderoby, obecnie prawie całkiem pustej.<br /> Te po prawej prowadziły do salonu – pokój był duży i umownie przedzielony na dwie części. Zaraz przy wejściu stały kolejne dwie poduchy, stolik ze szklanym blatem i sofa. Przystawiona do niej tyłem stała druga identyczna, obie były czarne z czerwonymi napisami w kanji. Były tam różne słowa, ale między innymi odkryłem też napis „Sekai-no Owari”, co ucieszyło mnie niezmiernie i sprawiło, że naprawdę poczułem się jak w domu. Ten drugi tapczan skierowany był na zajmujący ponad połowę ściany ekran. Rzutnik podłączony był do stojącego po prawej komputera. Całą ścianę po lewej zajmowały regały z książkami, po prawej – okna.<br /> Naprzeciwko znajdowała się biblioteka, co wprawiło mnie w stan bliski euforii. Niby nie było tego dużo, ale sam fakt posiadania własnej biblioteki… mówcie mi Kien.<br /> Następne drzwi – dwa łuki połączone kolumną prowadziły do kuchnio-jadalni. Część kuchenna znajdowała się po prawej i tworzyły ją ustawione w prostokąt szafki, kuchenka i lodówka. Jadalnię stanowił natomiast stół, niemal identyczny z tym, który stał w dużym pokoju w domu moich rodziców. Również czarny, również rozkładany, tylko, że nowszy, kanty nóg nie były powycierane, ale po raz kolejny poczułem się w tym, zdałoby się kompletnie obcym, mieszkaniu swojsko.<br /> Nie ma co ukrywać, że jestem niesamowicie sentymentalny i fakt, że na przykład ktoś mógłby wyrzucić mój stary regał, byłby dla mnie gorszą wiadomością niż czyjakolwiek śmierć. To obrzydliwe przywiązanie do przedmiotów odziedziczyłem po matce, dla której zawsze ważniejsze było to, że nie poplamię ściany niż to, że się skaleczyłem. Jednak różnię się od niej tą zasadniczą kwestią, że robi mi się niedobrze na samą myśl, że mógłbym kogoś skrzywdzić. Każdemu bym nieba przychylił, o ile miałbym oczywiście takie możliwości (wiem, gdzie się moja władza kończy, a raczej, gdzie nie zaczyna)<br /> Lodówka była standardowo pusta, podobnie jak mój żołądek. Nie pozostało mi więc nic innego, jak wziąć gotówkę, którą zostawił mi Aria i udać się na zakupy. Uznałem, że pieniądze mimo wszystko nie są moje, więc wydanie ich na cokolwiek będzie świetną zabawą.<br /> Wrzuciwszy klucze do kieszeni zjechałem z mojego pierwszego piętra na parter windą – no bo czemu niby nie? Niby może mam się jeszcze męczyć łażeniem po schodach?<br /> Z niewielkiej piekarni dobiegł mnie aromat świeżych bułek. Zakupiłem natychmiast sześć, czy siedem jeszcze gorących i wstąpiłem do warzywniaka. To był jeden z największych błędów mojego życia. Oczywiście z początku nic nie zapowiadało, że spędzę w nim najbliższą godzinę. Ot, dwie osoby przede mną, starsza ekspedientka. Wszystko powinno iść gładko. Ale nie. Kiedy wreszcie „dwie urocze starsze panie”, które zdążyły już przemienić się w „dwie stare heksy „, opuściły sklep i już miałem nadzieję zostać obsłużonym, sklepikarka, nazywana przez tamte dwie Krysią WYSZŁA SOBIE NAJZWYCZAJNIEJ PRZED SKLEP, ŻEBY NAKARMIĆ PTAKI!!! Budda by się wkurzył!<br /> Po dobrych dziesięciu minutach wróciła. Wnerwiony byłem nieziemsko, bo mi przez jej głupotę bułki stygły, ale jako więzień konwenansów niczym swojego nastroju nie demonstrowałem – skoro powiedziałem jej uprzejmie „dzień dobry” nie byłem wstanie na nią nawrzeszczeć. A nuż zrobiłoby się jej smutno?<br /> Jednak staruszki wypytujące się, czy filety rybne są naprawdę dobrze zmrożone (przecież takim filetem, to można zabić!!!) i karmienie ptaków, to nie był jeszcze koniec. Nasz dialog wyglądał mniej więcej tak:<br /> - Poproszę dziesięć jajek.<br /> - Jakich? Dużych, czy małych?<br /> - Dużych.<br /> - Ach, dobrze, że pan mówi, zupełnie zapomniałam, a sobie też miałam do domu odłożyć! Chwileczkę – wybiegła na zaplecze i nie wracała, przysięgam, przez dobre dziesięć minut.<br /> Kiedy położyłem jej przed nosem kilka pomidorów bezceremonialnie zapytała:<br /> - Po ile te pomidory?<br /> Podobnie postępowała z każdą, dosłownie z każdą rzeczą, jaką chciałem kupić.<br /> Kiedy pół godziny później wychodziłem ze sklepu powziąłem mocne postanowienie, że więcej tam nie pójdę. A potem zauważyłem, że to jedyny sklep w okolicy.<br /> <br /> Aria<br /> Postanowiłem go odwiedzić. No, bo czemu nie? Może pomogę mu się urządzić, czy coś w tym stylu, myślałem.<br /> Wszedłem oczywiście bez pukania, siedział na fotelu i tak, jak mu radziłem grał na gitarze. A właściwie brzdąkał. Nawet fajnie mu to wychodziło. Wokół niego wznosił się stos papierków po cukierkach i tym podobnego dobra.<br /> - Chłopcze, czy ty wiesz, że taka ilość węglowodanów jest wstanie zabić? A przynajmniej zrobić z ciebie uroczą kuleczkę a la Mushashimaru, czy inny Kotoryu?<br /> Spojrzał na mnie leniwie i oznajmił z wyższością:<br /> - Zawsze jem takie ilości słodyczy, jeśli tylko mam do nich dostęp. Muszę stale uzupełniać poziom cukru we krwi, tak? A poza tym nie chciało mi się robić śniadania – wzruszył ramionami.<br /> - No tak, można się było domyślić – pokręciłem z dezaprobatą głową. – Zęby sobie zjesz.<br /> - No to mówi się trudno. Jestem wstanie je poświęcić.<br /> - Jesteś potworem – wpadłem, bo tak sobie właśnie pomyślałem, że będziesz się żywił słodyczami, a to jeszcze nikomu na dobre nie wyszło. Ugotuję ci obiad, co? Przecież na czekoladzie długo nie pociągniesz.<br /> - Jeśli się tak napraszasz – wstał wzruszywszy ramionami.<br /> - Jesteś tak bezczelny, że aż uroczy. Co sobie życzysz?<br /> - Hmm… zupę pomidorowa, ale z pomidorów!, i pulpety w sosie koperkowym…!<br /> - No nie, twoja bezczelność nie zna granic! No, ale chodź, pomożesz mi, bo nie masz, co liczyć na to, że sam wszystko ugotuję, a ty tylko wielkopańsko przyjdziesz skonsumować!<br /> - E tam, człowieku! Najpierw narobisz nadziei, a potem się okazuje, że ja też muszę coś robić! W życiu liczy się oszczędzanie dżuli!<br /> - Jezusie, ty jesteś bardziej leniwy niż przypuszczałem!<br /> - Wiesz, swego czasu prawie się wykończyłem z głodu, bo mi się nie chciało iść zrobić czegoś do jedzenia…<br /> - Ty nie jesteś normalny…!<br /> - Jasne, że nie – jestem artystą. To co? Idziemy do tej kuchni?<br /> - Jasne.<br /> Niby rozmawiał ze mną zupełnie swobodnie, ale wyczuwało się jakiś nieprzebyty dystans. Nawet nie chodziło o to, że patrzył na mnie z góry (przy moim wzroście byłby to nielada wyczyn), ale startowaliśmy z dwóch zupełnie innych miejsc.<br /> Cóż on był artystą i jako taki stał wysoko ponad moją zwyczajnością, tak przynajmniej musiało to wyglądać z jego strony.<br /> <br /> Haru<br /> Przecierałem pomidory. To jedna z naprawdę niewielu rzeczy, jakie potrafię. Aria wyjmował torebki z kubków pełnych herbaty. Z mojego dwie. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem:<br /> - Czy ty wiesz, że od mocnej herbaty człowiek się robi choleryczny?<br /> - Ja z natury jestem nieziemsko choleryczny – odparłem. – Dwie czubate.<br /> - Człowieku, opanuj się, zjesz zęby. I ty naprawdę jesteś wstanie wypić taką siekierę?<br /> - Bez problemu. Przecież te ekspresówki to zwietrzały szit.<br /> Odpowiedziało mi przerażone spojrzenie. Jak ja uwielbiam, kiedy ludzie tak na mnie patrzą, choćby z powodu herbaty.<br /> - Daj mi lepiej resztę pomidorów, zamiast się we mnie wlampiać.<br /> - Jesteś potworem. Jak się logujesz na necie? „Człowiek, który jest w stanie wypić herbatę, w której łyżka staje”?<br /> - Nie, ale to dobre jest, walnę sobie w sygnaturce!<br /> - Nie, ty nie jesteś normalny!<br /> - Ktoś ci w ogóle takie bzdury sugerował?<br /> - No fakt, nie. Ale ci powiem, że naprawdę byś się nadawał na gwiazdę rocka.<br /> - Ta? A to niby dlaczego? Jestem zdrowo pieprznięty?<br /> - To też, ale masz, ci powiem, niesamowity image.<br /> I on mi to mówi – koleś z długimi idealnie prostymi czarnymi włosami, alabastrową cerą, wysoki, szczupły, co się nosi na czarno i ma absolutnie zajebisty płaszcz. Mhm. Fakt, ja wyglądam przy nim niesamowicie… hmm… jakby to określić… zwyczajnie? Badziewnie? Wieśniacko? Czy on do cholery nie mógł być kurduplem, najlepiej przy kości, rudoblond, w okularach –15? Jak ja mam się dowartościować w takiej sytuacji? To okrutne!<br /> - Ja? To ty byś się nadawał na szefa jakiegoś gangu!<br /> - To byłby bardzo pokojowy gang – uśmiechnął się łagodnie, jak to on.<br /> - Ta? A co ty taki pokojowy człowiek jesteś?<br /> - Oczywiście. No spójrz na mnie, kogo widzisz?<br /> - Satanistę, albo death-metalowca.<br /> - E tam, muchy bym nie skrzywdził-<br /> I wtedy nagle, jak grom z jasnego nieba spłynął na mnie pomysł etiudy! Wszystko zaczyna się tak:<br /> Widok na ulicę. Po obu stronach kilkupiętrowe budynki z czerwonej cegły. Sama ulica jest zdawałoby się opustoszała, cała brudna i szara. Przy murach domów biegnie ułożony z połamanych płytek chodnik oddzielony od jezdni pasem suchej ziemi – widać dawniej w tym miejscu były jakieś rabatki. Teraz jednak dzielnica sprawia wrażenie co najmniej podejrzane, to jedno z tych miejsc, gdzie nie idzie się po zmroku i właściwie w dzień też strach.<br /> Pora dnia nie jest określona, po prostu jest szaro.<br /> Na ulicę zajeżdża banda rockersów na harleyach. Wszyscy w rozmiarze trzy na dwa, ubrani na czarno. Zdecydowanie nie wyglądają sympatycznie. Za nimi podjeżdża jakiś półciężarowy samochód. Zsiadają z motorów (czarny lakier i chrom, tony chromu) i z auta wyciągają łopaty i kilofy.<br /> Następne ujecie pokazuje kobietę, która wygląda przez okno i zaczyna histerycznie krzyczeć.<br /> Potem już wszystko kręcone z poziomu gruntu, tak, że widać tylko buty.<br /> Rockersi kopią jakiś dół, nie widać, co dokładnie. Po skończonej pracy wsiadają na motory (wciąż widać tylko stopy) i odjeżdżają.<br /> Ostatnie ujecie to perspektywa ulicy. W świetle zachodzącego słońca można dostrzec, że miejsce niedawnych skrawków suchej ziemi zajmują urocze grządki bratków.<br /> The End.<br /> Gdy mu to wszystko opowiedziałem niemal konał ze śmiechu:<br /> - Słuchaj, ale to się da nakręcić! Znajdziemy tylko trochę luda z harleyami, kamerę, odpowiednią ulicę i gotowe!<br /> - Jasne! A badziewnością pobijemy nawet „Wiedźmina”! – Rozochociłem się.<br /> - Oj, nie da rady – w kategorii badziewu Sapek jest poza naszymi możliwościami…<br /> - No tak… Ty, kurwa, bo tu coś się pali!<br /> <br /> Aria<br /> Poszedłem do szpitala. Niby nie musiałem tego robić, tak, jak nie musiałem się z Haru zaprzyjaźniać, jednakowoż śmierć do dość ważne wydarzenie, chciałem też zobaczyć, jakich miał znajomych – w ten sposób też można się czegoś dowiedzieć. No i oczywiście, kto siedział przy jego łóżku świadczyło też o jego stosunkach z otoczeniem, zwłaszcza najbliższym. Przyszedłem tak jakoś niezręcznie, że nie było nikogo poza mną. Choć może to i dobrze, mogłem się przygotować.<br /> Jezu, za co tego chłopaka to spotkało? Może i wydawał się czasami chamem, ale na pewno nie prostakiem, wolał nic nie mówić, niż gadać głupoty. Kiedy patrzyło się w te jego brązowe oczy z szarymi obwódkami (czemuż mi to aż tak w pamięci utkwiło?) czuło się, że jest się tylko nic niewartym robakiem, to pogardliwe spojrzenie w jednej chwili ustalało hierarchię. Ale wcale nie było to zniechęcające, wręcz przeciwnie, pociągała ta mgiełka szlacheckiej dumy i świadomości własnej wartości. <br /> Na dodatek, z tych strzępków myśli, jakie udało mi się wychwycić ten chłopak nie wiedział w gruncie rzeczy, co to egoizm, przez każdą niemal sekundę naszej rozmowy zastanawiał się, jak mnie nie urazić! W połączeniu z aparycją, z tymi wiecznie w pogardzie skrzywionymi wargami zdawało się to niemożliwe, a jednak! Tłumaczył tę rozbieżność stale w jego sercu tkwiący przeraźliwy strach przed przyznaniem się do własnych uczuć, czy opinii, najgorszą w jego mniemaniu katastrofą byłoby przyznanie się do tego, że się jest zakochanym – doprawdy niesamowity mi się trafił wychowanek.<br /> Mimo całej jego złości, nienawiści do świata, który najchętniej by zniszczył na pewno nikogo w życiu nie skrzywdził. Dlaczego więc pod kołami wielkiej ciężarówki zmienił się w ten krwawy strzęp? Czyż nie tacy jak on właśnie najbardziej zasługują na życie? <br /> Uchyliły się drzwi do sali i weszła szczupła dziewczyna. Zaczerwienione oczy jasno świadczyły, że płakała i to długo. Po tym, z jakimi kobietami się zadaje też można łatwo człowieka, przynajmniej wstępnie, scharakteryzować – wiadomo blondsolar – macho itd. Arleta, bo domyśliłem się, że to ona nie była jakoś powalająco ładna, czy, nie daj Boże, piękna. Raczej zwyczajna i niebrzydka. Ubrana zapewne w co bądź, ale jakiś blondsolar na pewno nie miałby w swojej garderobie t-shirtu Harleya Davidsona i spodni moro.<br /> Spostrzegła mnie niemal natychmiast – cóż nietrudno zauważyć bladego jak śmierć dwumetrowca w czarnym wdzianku. Spojrzała na mnie niepewnie. Zawahała się, jakby nie wiedziała, co zrobić. W końcu popatrując na mnie podejrzliwie odezwała się dość miłym, ale zachrypniętym głosem:<br /> - Przepraszam bardzo, ale kim pan jest?<br /> - Arek. Przyjaciel Haru. <br /> - Nigdy o panu nie mówił…- Miałem wrażenie, że ona zaraz rzuci się do ucieczki – czy ja faktycznie wyglądam na satanistę?!<br /> - Odpuść sobie to „pan”, nie zasłużyłem na nie. Za to on o tobie mówił bez przerwy – jesteś Arleta, prawda?<br /> - Tak – bąknęła mierząc mnie dokładnie. Jej myśli, te na mój temat, były dość proste do odczytania i w przeciwieństwie do całej reszty dość jasne i jednoznaczne.<br /> Była zdziwiona. Cóż, nieczęsto odwiedzając umierającego chłopaka spotykasz u niego nieziemsko przystojnego, na oko dwudziestodwuletniego faceta w czarnym płaszczu, który na dodatek twierdzi, że jest tego chłopaka przyjacielem.<br /> - Poznaliśmy się przez neta, na którymś tam forum, wiesz te nasze literackie marzenia. Tak jakoś od słowa do słowa… Mówił często o swoim zespole. „Koniec Świata”, tak? Boże, wciąż nie mogę zrozumieć, jak mogło dojść do czegoś takiego. On był taki szczęśliwy ostatnio…<br /> - T-tak… - szepnęła.<br /> - Jezu, dlaczego tylu skurwysynów żyje sobie szczęśliwie, a jedynego człowieka, który nie chciał krzywdzić innych spotyka coś takiego…Wiesz, ktoś zamieścił informacje na forum i dlatego przyjechałem…<br /> - To ja…- pociągnęła nosem.<br /> Boże, aż miałem ochotę ją przytulić i pocieszyć. Ile ona może mieć lat? Osiemnaście? Przecież to dziecko, dlaczego ją spotyka coś takiego?<br /> Objąłem ją ramieniem. <br /> - To niesprawiedliwe… - wychlipiała.<br /> - Wiem…To właśnie tacy ludzie, jak on powinni żyć, ale co na to poradzimy? Możemy tylko się cieszyć, że nie cierpi.<br /> Spojrzała mi w oczy, które ponoć studniom bezdennym są podobne.<br /> - A skąd ty to-<br /> - Lekarze mówili. Ma zniszczone ośrodki bólu w mózgu. Jejka, nie płacz, on na pewno by tego nie chciał, już dobrze… - pogładziłem ją po policzku.<br /> Rozmawiałem z nią jeszcze długo. Niesamowita dziewczyna, pasująca do Haru, jak nikt inny. Z każda jej łzą robiłem się coraz bardziej wściekły – jak ktoś mógł dopuścić, żeby ta dziewczyna płakała?!<br /> <br /> Haru<br /> Stanąwszy wobec dylematu pustej szafy zostałem zmuszony do wybrania się na zakupy. Przekonanie siebie, że pieniądze nie są moje nie zajęło mi zbyt wiele czasu, więc spokojnie mogłem wyruszyć na łowy. Oczywista pierwszym celem, jaki przyszedł mi do głowy był sklep Levis’a. Potem jednak przypomniałem sobie o adresie, który dał mi Aria – czemu by go nie sprawdzić?<br /> Wprawdzie ten przybytek znajdował się na jakimś totalnym zadupiu, co to ja nawet nie wiem, gdzie ono jest, ale – pieniądze nie były moje, więc bez problemu mogłem je wydać na taryfę.<br /> Z szerokim uśmiechem, w świetle wiosennego słońca pobiegłem na postój taksówek i bez pardonu wsiadłem do najbardziej odjechanej BMWicy. Co najciekawsze za kierownicą siedziała kobieta. Jedyna nadzieja, że to nie jakaś popieprzona feministka – ale nie miała aparatu na zębach i była wstanie poprawnie wypowiedzieć kaloryfer, więc chyba nie.<br /> Widząc mój uśmiech (skierowany oczywiście w przestrzeń, do któregoś ze światów alternatywnych, w którym jestem podpakowanym przystojniakiem, a nie kolesiem wzrostu siedzącego psa – 175 ceemów… beznadzieja…) również się uśmiechnęła i niesamowicie uprzejmie zapytała, gdzie mnie zawieźć. Podąłem jej wizytówkę, na której Aria zapisał adres tajemniczego sklepu, który, jak znam życie kompletnie mnie rozczaruje.<br /> Taryfiarka była kobietą po czterdziestce, jedną z tych, co to za dużo palą i mają zachrypnięty niski głos. Uwielbiam je, tworzą niepowtarzalny klimat, który kojarzy mi się z najzwyczajniejszym życiem. Szczera, nieco poorana zmarszczkami twarz, szara skóra i wiecznie przyklejony do wargi papieros. Klimat. Niesamowity nastrój, kojarzący mi się z dzieciństwem. Wtedy ojciec miał własną firmę, całkiem nieźle zarabiał – może nie były to jakoś specjalnie duże pieniądze, ale wtedy bez problemu mogłem do niego pójść i poprosić o kilka złotych na jakiś drobiazg w rodzaju lizaka. Później miałem szczęście, jeśli tylko na mnie nawrzeszczał. W każdym razie on tę firmę prowadził z pewną kobietą – dokładnie taką. Niedawno ona umarła, nie mam pojęcia na co – chyba na raka albo na serce, ale nie zdziwiłbym się, gdyby na marskość. Ale to chyba był rak płuc. Ta kobieta – Dana… taak… nie pamiętam dokładnie jej twarzy, ale to było coś w tym stylu. Nie chodzi o to, że ją lubiłem, bo zawsze była mi obojętna, ale kojarzy mi się z dzieciństwem. Szczęśliwym mniej lub bardziej, ale i tak lepszym od wszystkiego, co przyszło potem.<br /> Co dziwne całkiem swobodnie mi się z taryfiarką rozmawiało – w moim przypadku niesamowite, bo jak kogoś nie znam, to ledwo usta otworzę i zachowuję się jak ostatni mruk.<br /> Kiedy zajechaliśmy na miejsce poprosiłem ją by na mnie zaczekała:<br /> - Zapłacę każde pieniądze – a gdzie ja inaczej znajdę na tym zadupiu taryfę? A nawet jeśli to jakiegoś rozpadającego się poloneza.<br /> Uśmiechnęła się krzywo i wysiadła z samochodu. Tak jak myślałem zapaliła papierosa. Na dodatek to nie był jakiś tam papieros. To był „Mocny” – czyż jest bardziej klimatyczna marka? Chyba tylko Davidoff, ale to zupełnie inna sfera.<br /> Do sklepu schodziło się po schodach – najwyraźniej mieścił się w jakiejś piwnicy. Pchnąłem ciężkie stalowe drzwi, na których jakiś maniak wymalował logo Leningrad Cowboys. Dlaczego maniak? Bo się podpisał „Dziad z Majonezem (Hellmann’s)”. Swoją drogą Hellmann’s to jedyny majonez, na myśl o którym nie zbiera mi się na wymioty…<br /> W nozdrza uderzył mi zapach kadzidełka, całkiem przyjemny, choć wolę zapach wiosny. Wszystkie ściany w pomieszczeniach pomalowane były na czarno, chociaż nie, jedna, z tyłu i trochę na uboczu była żółta w czerwone serduszka. Od razu polubiłem to miejsce. Opierając nogi o ladę jakaś dziewczyna darła się razem z głośnikami wyśpiewując Whisky In The Jar, oryginalną wersję. Uwielbiam irlandzkie rytmy, choć akurat jej wykonanie było dość straszne – gdybym ja wziął się za śpiewanie wyszłoby coś podobnego.<br /> - Ekhem! – Postarałem się zwrócić na siebie uwagę.<br /> Dziewczyna, gdy tylko mnie dostrzegła zamilkła, pokraśniała i burknęła:<br /> - Nie nauczyli cię w domu pukać?<br /> - Do bunkra to chyba granatem, co? Szkoda mi było Leningrad Cowboys.<br /> Roześmiała się i przeskoczyła przez ladę. Podając mi rękę przedstawiła mi się jako Masakra.<br /> - Haru – Miała dość mocny uścisk.<br /> - Haru? To coś oznacza?<br /> - Zdrobnienie od Hadrian.<br /> - Fajne imię.<br /> - A Masakra? Od czego to?<br /> - Jestem straszną bałaganiarą, a jak mam schiz to potrafię wymyślać najróżniejsze rzeczy, które potem włóczą się po świecie i inspirują fantastów.<br /> - Ciekawie… Hm… Aria mnie tu przysłał…<br /> - A to ty! Już tu o tobie słyszeliśmy.<br /> - To znaczy?!<br /> - Że poeta i gitarzysta – wzruszyła ramionami. – Nareszcie ktoś interesujący. Wybieraj co chcesz, jakby co to krzycz.<br /> I wyszła na zaplecze zostawiając mnie samego. Ruszyłem więc buszować pomiędzy regałami i wieszakami pełnymi wszelkiego metalowego dobra.<br /> <br /> Aria<br /> - Bo widzisz, ludzie są parzyści – siedziałem na jego łóżku wciśnięty w kąt. Przed chwilą wróciłem z jego pogrzebu, więc zdecydowanie był gotów.<br /> - To znaczy? – Zapytał.<br /> - Po prostu jest ciebie dwóch. Jeden z was to ten, jakim ty sam się widzisz, a drugi to ten, jakim widzą cię inni. Żaden z was nie istnieje fizycznie – fizycznie jesteś ty, jako pojedyncza jednostka-klucz. Tych dwóch właściwych ciebie istnieje tylko jako informacje. A informacje można przecież zapisać, prawda?<br /> - Brzmi logicznie. I co, udało się to komuś?<br /> - Właśnie do tego zmierzam – tak.<br /> - Tak?!<br /> - Aha. Nazywamy go Szefem, albo Tym-Z-Góry, czasami też Doktorkiem.<br /> - Ale co, to ma do rzeczy? Znaczy – cała ta dwoistość i zapisywanie informacji?<br /> - Ty i ja jesteśmy takimi właśnie zapisanymi informacjami.<br /> - CO?!<br /> - Oj, bez przerwy mi przerywasz! Szef chciał zacząć od zapisania siebie, ale bał się, że jak coś pójdzie nie tak – a ryzyko było duże – to nie będzie wstanie odwrócić skutków porażki. Musiał więc eksperymentować na innych. Jednak początkowo nic się nie udawało.<br /> - Ile było trupów? – Zapytał z przekąsem.<br /> - Właśnie nie było i w tym tkwił problem. Do tego na czym polega błąd doszedł przypadkiem – obiekt eksperymentu dostał zawału i – to było to.<br /> - Eee… to znaczy?<br /> - W momencie zapisywania danych człowiek musi umierać.<br /> - Że jak?!<br /> - Posłuchaj do końca! Kiedy z dwóch robi się jedno, trudno być w dwóch miejscach naraz. Dane, które zapisał Szef są natury raczej egzystencjalnej, więc… hmm…nie da się ich zapisać na dyskietce, rozumiesz, co mam na myśli?<br /> - Potrzeba innego nośnika? Podobnego do tego, w którym do tej pory dane były rozproszone?<br /> - Dokładnie. No i wtedy samoistnie powstało to – zamachałem rękoma starając się dać do zrozumienia wszystko.<br /> - „To”, to znaczy?<br /> - Ten świat. Choć raczej wymiar. I właściwie nie: powstało, prawdopodobnie to jeden z tych kilkunastu wymiarów, w których człowiek nie może żyć, więc ich nie dostrzega. Przenika się z „realnym światem”, czyli trzema wymiarami przestrzeni i czasem. Istniejemy tu, więc możemy bez problemu chodzić po tamtym świecie, ale oni do naszego przejść nie mogą. Jeżeli istniejemy tu to znaczy jednakowoż, że „w realu” nikt nas nie skojarzy z osobami, którymi byliśmy. Na przykład… mógłbym pójść do swojej dziewczyny, zakładając, że jeszcze by żyła, i ona by mnie nie poznała. Pamiętałaby Arka, pamiętałaby jak umarł, dokładnie wiedziała jak wyglądał. Ale nie przeszłoby jej przez myśl, że mogę wyglądać jak on, rozumiesz?<br /> - Aha…<br /> - A ty i ja jesteśmy informacjami. Osobowością i Wyobrażeniem. Dlatego możemy dowolnie kształtować swój wygląd, choć oczywiście zawsze jesteśmy nieco ograniczeni Wyobrażeniem, więc czego byśmy nie robili będziemy do siebie trochę podobni.<br /> - Ale powiedziałeś mi „jeśli nie chcesz stracić Osobowości”, o co chodziło?<br /> - Wyobrażenie jest trwalsze niż Osobowość – Osobowość to dzieło jednej osoby, a raczej przez jedną osobę jest utrzymywane. To tak, jakbyś miał plik tylko na twardym dysku. Z Wyobrażeniem jest tak, jakby miało tysiące kopii. Osobowość łatwo stracić. Z Wyobrażeniem to praktycznie niemożliwe.<br /> - A co się dzieje z kimś, kto straci Osobowość? Może funkcjonować dalej?<br /> - Tak, ale jak coś na kształt bezwolnej kukły. Będzie jeść, spać, wypełniać zadania, ale poza tym będzie siedział bezmyślnie. Nie zaprzyjaźni się z nikim, większość w ogóle się nie odzywa, nawet zagadnięta, rozumiesz?<br /> - Tak.<br /> - Przez to, że zostaliśmy zapisani nie umarliśmy. Ale nie jesteśmy też żywi, rozumiesz?<br /> - E…ale jak…?<br /> - Nie masz ciała.<br /> - E…mam.<br /> - To znaczy tu masz, ale w rzeczywistości nie. To co tu nazywasz ciałem jest kształtowane przez Osobowość i Wyobrażenie, a nie na odwrót. Rozumiesz? Ten stan zwykliśmy nazywać żmiercią. Leth. Pojąłeś?<br /> - Tak.<br /> - Na pewno?<br /> - Tak – pokiwał głową.<br /> - Teoretycznie jest to świat powszechnej szczęśliwości, no nie? Pieniądze, również informacja, są praktycznie nieograniczone, nie możemy umrzeć, itd. Problem w tym, że razem z ludźmi przedostały się tu również wytwory ich umysłów. Jako informacje. A informacje są tu cielesne. Na dodatek stąd można bez problemu przejść do rzeczywistości.<br /> - Czyli jeśliby przepisać Lovecrafta…<br /> - To świat zalaliby żaboludzie, Chtuhlu, Yog-Sothoth i cała reszta. Z resztą wystarczyło kilku jego fanów i mieliśmy od cholery roboty.<br /> - „My” to znaczy?<br /> - No, klerycy. To kl przed twoim nazwiskiem na wizytówce to właśnie „kleryk”. Nie pytaj mnie, dlaczego nie ksiądz proboszcz na przykład, bo nie chcesz widzieć. Chcesz? No dobra. Pierwszy kleryk był wytworem umysłu Doktorka – wiesz on jest fanem „Equilibrium”, kojarzysz film? No właśnie. I tak powstał czokapik, kleryk znaczy. Oczywista, z początku nie mieliśmy takiej nazwy – dopiero te kilka lat temu, jak się film pojawił, to nas tak nazwał. Klerycy zajmują się likwidacją wszystkich potworów, jakie stworzą przepisane umysły… właściwie to nie zawsze są potwory…Moim pierwszym zadaniem było rozwalić Czarodziejkę z Księżyca-<br /> - CO?!<br /> Roześmiałem się:<br /> - Żartuję. To taki nasz zwyczaj, że każdemu nowemu zasuwamy takim tekstem. Ale mieliśmy naprawdę problem, jak przepisaliśmy taką jedną hardkorową fankę j-rocka. Wszędzie snuli się tacy różowowłosi faceci z żółtymi gitarami w czerwone serduszka-<br /> - Serio?! Mieliście tu hide ?! Został wam jakiś?!<br /> - O Boże!, ty też z tych?!<br /> - Przecież to mój największy idol!!!<br /> - O mein Gott! A co do twojego pytania – nie wydaje mi się.<br /> - Szkoda…<br /> - Chociaż to nie było jeszcze takie hardkorowe…<br /> - Nie?<br /> - Skąd. Mamy tu kolesia, który zalał nas schizofrenicznymi wizjami bogów greckich i psychopatkę przez którą od czasu do czasu pojawiają się tacy mali, wredni kolesie. Na dodatek wspólnie tworzą wizje chłopów z mazur, kobiet sado-maso i dziadów z majonezem. Swoją drogą on jest rusofilem, ona ma ksywkę Masakra, a jej chłopak, który swoją drogą uważa się za archanioła, to Chaos. Urocze czyż nie?<br /> Haru zwijał się ze śmiechu, gdy usłyszałem pukanie do drzwi.<br /> - Otwarte – krzyknąłem.<br /> Po sekundzie do pokoju wpadł Sonet. A właściwie wpadła, bo tym razem to była ona. Szczerze mówiąc nie znoszę go. Ma koszmarnie rozchwianą psyche, a to dlatego, że w głębi duszy zawsze był chamem i prostakiem, a wszyscy uważali go za aniołka i w ogóle urocze stworzenie. Właściwie w ogóle by mi to nie przeszkadzało, gdyby nie to, że Sonet zapałał do mnie czymś na kształt miłości. A raczej – Wyobrażenie mnie pokochało, a Osobowość znienawidziła.<br /> Sonet stanęła teraz przede mną i biorąc się pod boki zapytała:<br /> - I jak ci się teraz podobam?<br /> - W ogóle. Bo jesteś facet.<br /> - Nie jestem.<br /> - Babą też nie jesteś.<br /> - Ty też nie jesteś facet.<br /> - Więc dlaczego się do mnie przyczepiłeś? W końcu jesteś gejem.<br /> - Phi. Poderwę cię i już.<br /> - Proszę, próbuj dalej.<br /> - Nie omieszkam – Teraz Sonet spojrzała na Haru. – To ten nowy?<br /> - Tak – odparłem, choć czułem, że z Soneta zaraz wyjdzie Osobowość i przestanie być miło.<br /> - Jemu też odstrzelisz łeb? <br /> Sonet, niech cię szlag!!!<br /> - Co? - Zdziwił się Haru.<br /> - A to ty chłopczyku nic nie wiesz? Nie pochwalił ci się? – Zapytała i nie czekając na odpowiedź kontynuowała – ostatnim, czterem, czy pięciu wychowankom odstrzeliłeś główki, czyż nie? – Zwróciła się do mnie.<br /> - Było ich ośmiu. - I co innego miałem powiedzieć? Załatwiłem ich i co? To nie byli ludzie, tylko bezwolne kukły.<br /> - Naprawdę nie wiem, jakim cudem przydzielili ci następnego! Ciesz się kochasiu żmiercią, bo już niewiele ci jej zostało.<br /> - Nie wymażę go – warknąłem.<br /> - Nie…? Ojejka, a dlaczegóż to?<br /> - Bo go polubiłem.<br /> - A na mnie to wyrzeka, że gej!<br /> - Nie w tym sensie!!!<br /> - Więc cię kochasiu zabije – puściła do Haru oko.<br /> Zadzwonił jej telefon. Mruknęła, że zaraz będzie i wybiegła bez pożegnania.<br /> Haru dziwnie na mnie patrzył. Nie dziwiłem mu się. Właśnie dowiedział się, że ktoś, komu zaufał jemu podobnym „poodstrzeliwał główki”. Widziałem, że głębiej wcisnął się w poducho-fotel.<br /> - O co w tym chodzi? – Zapytał lekko drżącym głosem.<br /> Westchnąłem.<br /> - Miałem nadzieję, że się nie dowiesz.<br /> - Że co?! Że odstrzeliwujesz ludziom głowy?!<br /> - To były kukły.<br /> - To znaczy?! – Powoli zaczynał popadać w histerię.<br /> - Tacy, którym wymazało Osobowość. Wkurzali mnie.<br /> - I to jest powód?!<br /> - Równie dobry jak każdy inny, jeśli chcesz znać moje zdanie – burknąłem – jak tu takiemu wytłumaczyć, że to były kukły? Że byłem przy nich zupełnie sam?<br /> Patrzył na mnie ze strachem w oczach. Brązowych z szarymi obwódkami. Bez słowa wyszedłem. Pierdolony Sonet!<br /> <br /> Haru<br /> Po kilku dnach wrócił. Nie wiem po ilu, bo kiedy człowiek nie ma żadnych zobowiązań, to dni tygodnia rozpoznaje się po tym, że w weekend sklep spożywczy na dole jest zamknięty, a w niedzielę korowody staruszek ciągną do i z kościoła. Dni upływają na słodkim nicnierobieniu, traceniu czasu w najpiękniejszy z możliwych sposobów – ze świadomością, że ani jutro, ani po jutrze, ani może już nigdy nie trzeba będzie nic robić. Owo nicnierobienie zamyka się w półleżeniu na poducho-fotelu i czytaniu książek. Cały dzień, z przerwami tylko na zaparzenie mocnej herbaty (podobno piję taka siekierę, że nawet Katja wysiada, nie wiem, nie miałem jeszcze okazji jej poznać) i poszukanie nowej paczki ciastek czy tabliczki czekolady.<br /> Na obiad zupka chińska (produkowana w Radomju rzecz jasna i w ogóle nie smakuje, jak chińska – knorr mocny czosnek sieje spustoszenie w moim organizmie już od kilku dni) i gołąbki ze słoika (takie sobie, szczerze mówiąc) i podczas jedzenia oczywiście książka. Aria zapewnił mi wspaniałą bibliotekę, a i ja sam zaraz drugiego, czy trzeciego dnia potężnie ja zasiliłem.<br /> Drzwi na balkon otwarte, bo ostatnio coś ciężko mi się oddycha. Rześkie powietrze pachnie deszczem, wilgotną ziemią i po prostu wiosną. I wtedy usłyszałem dzwonek. Właściwie to był pierwszy raz, kiedy ktoś dzwonił do drzwi – Aria, był jedyna osobą, która mnie odwiedzała, a on ma klucze.<br /> Zdziwiony odłożyłem książkę, „Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland” Murakamiego, świetna, muszę kupić więcej tego gościa, i ruszyłem otworzyć drzwi.<br /> Aria stał ciężko oparty o ścianę. Zazwyczaj idealnie czarny płaszcz był teraz szary od brudu. Te proste włosy, o które tak zawsze dbał były tłuste, pozlepiane w strąki. Normalnie gładko ogolona twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Zalatywało od niego wódką i papierosami, ale najwyraźniej nie był pijany.<br /> - Haru… ja przepraszam, ja… naprawdę nie chciałem… to nie było tak jak myślisz… ja ze strachu j-ja po prostu nie mogę być sam…<br /> - A z nimi byłeś sam?<br /> - T-tak, zupełnie sam, a ja się tak bardzo boję, proszę Haru, nie zostawiaj mnie, przebaczysz mi kiedyś? Haru…<br /> Prawie płakał założyłem więc, że mówi prawdę.<br /> - Wejdź, przecież jak ty wyglądasz – mruknąłem. Nie udało mi się dodać nic więcej, bo on po prostu się na mnie rzucił! Objął mnie tak mocno, że pierwszą moją myślą było, że mnie udusi. Drogi alkohol, drogie papierosy, tym właśnie pachniał. No i nie kąpał się chyba od tygodnia.<br /> Szczerze mówiąc nigdy nie byłem tak blisko drugiego człowieka. Dziwne uczucie. Owe wypłakiwanie się w rękaw Klifa polegało przecież na tym, że ja siedząc w kącie pociągałem nosem i prowadziłem ponury dialog sam ze sobą, a on na przeciwko słuchał. To znaczy nie wiem, czy słuchał, ale przynajmniej takie sprawiał wrażenie.<br /> - Dziękuję ci Haru, dziękuję – szeptał Aria. – To wszystko przez moje przejście, wszystko ci wyjaśnię…<br /> - Dobra! Tylko może mnie puść, bo uduszony do niczego ci się nie przydam – wycharczałem.<br /> - A!, tak, tak, już! – Odskoczył. Jakiś się taki nerwowy zrobił. Zresztą faktycznie wyglądał jak ktoś, kto bardzo się bał. Teraz już nie, ale wcześniej, przez jakiś dłuższy czas bał się śmiertelnie. Sprawiał wrażenie starszego, a właściwie podstarzałego.<br /> Wpuściłem go do przedpokoju. Uśmiechnął się z wdzięcznością. Dziwnie wyglądał ten jego delikatny uśmiech w otoczeniu czarnej brody.<br /> Zerknął w lustro:<br /> - Ale tak szczerze, to jak wyglądam?<br /> - Jak baba z zarostem – wzruszyłem ramionami.<br /> - Więc chyba się tego pozbędę, co?<br /> - E… czemu, to nawet nie tyle wygląda źle, co dziwacznie…<br /> - A to takiś ty! Chcesz mnie oszpecić, żeby samemu wyglądać lepiej! – Starał się roześmiać, ale niezbyt mu to wyszło. Rzucił płaszcz w kąt i zniknął w łazience.<br /> Kroiła się „długa poważna rozmowa”. Nie znoszę takich rozmów. Nie znoszę ludzi, którzy patrzą mi w oczy. A podejrzewałem, że Aria właśnie to będzie robił. Czym więc zająć mu spojrzenie?<br /> - Napijesz się herbaty? – Spróbowałem przekrzyczeć szum prysznica.<br /> - Tak!<br /> Postawiłem czajnik na gazie i usiadłem na krześle. Specjalnie kupiłem czajnik z gwizdkiem, a elektryczny przeniosłem do pokoju. Mam pamięć jak sito, więc gdybym nastawił wodę w kuchni, a musiał wyjść do pokoju na bank bym o tym zapomniał. A ostry gwizdek wyrywał mnie z zamyślenia, choć i to często po minucie-dwóch.<br /> <br /> Aria<br /> W łazience Haru wiszą trzy szlafroki, wszystkie z miękkiej froty. On natychmiast zaanektował zielony. Mnie pozostał błękitny – w beżu wyglądam paskudnie.<br /> Wyszedłem spod prysznica, pozbierałem porozrzucane po całej łazience ubrania i wrzuciłem je do pralki. Umyty i ogolony znów przypominałem siebie.<br /> Teraz trzeba znaleźć sobie jakieś ubranie. Gmeranie w garderobie Haru byłoby co najmniej bezcelowe, więc zależy cos sobie „wyczarować”. Jednym z ogromnych plusów żmierci są właśnie te pozorne czary.<br /> Po prawdzie jest to tylko przenoszenie danych, podobne do przenoszenia pliku z folderu na pulpit. Ale wygląda jak czary – złożone w kostkę ubranie pojawiło się na szafce zdawałoby się z nikąd.<br /> Raz jeszcze zerknąłem w lustro. Przez te wszystkie lata, które minęły od mojego przepisania bardzo się zmieniłem. Pamiętałem przecież dobrze swóją „prawdziwą” twarz. Była zdecydowanie mniej idealna, a rysy były bardzo ostre, drapieżne, może było w nich nawet coś gwałtownego. A teraz? Wszystko wyłagodniało, zatraciło cechy charakterystyczne dla płci. Czy to naprawdę jestem ja? Jasne, że nie. Jestem Aria. Tamten nazywał się Arek.<br /> Potrząsnąłem głową. Koniec tych bezcelowych dywagacji! Weź się w garść i porozmawiaj z nim, masz mu dużo do wyjaśniania.<br /> Siedział w kuchni i medytował nad kubkiem herbaty. Zapomniałem, że obiecał robić też jedną dla mnie. I tak będzie zmuszony ją wypić, bo takiej siekiery, że ołów wypiera, to nie tknę, jeszcze by mi żołądek przeżarła.<br /> - E… Haru…? – Zacząłem nieśmiało.<br /> Spojrzał na mnie bez słowa i wskazał miejsce na przeciwko siebie. Cholera, jak zacząć? Czułem się jak, dawno temu, kiedy jeszcze żyłem, na lekcji matematyki. Mieliśmy świetna nauczycielkę. Tylko wszyscy czuliśmy się przy niej jak małe dzieci. Zabawnie to wyglądało – praktycznie wszyscy byliśmy od jej wyżsi, a ona traktowała nas z góry. To spojrzenie Haru miało w sobie to jej „długo mam jeszcze czekać?”<br /> - No bo widzisz, Haru…- zająłem miejsce, które mi wskazał. – To wszystko wiąże się z moim przejściem i…<br /> Uniósł brew. Chyba najzwyczajniej go irytowałem. Tylko czym?<br /> - Przestań to robić! – Warknął wreszcie.<br /> - A-ale co?<br /> - Nie patrz mi w oczy, wiesz, że tego nie znoszę!<br /> - Co? A tak, przepraszam…<br /> Westchnął ostentacyjnie.<br /> - No więc…- zacząłem po raz kolejny. - Przepisanie trochę trwa. Dlatego praktycznie każdy przepisaniec ma za sobą długą śmierć. A co za tym idzie długie męczarnie. Ty miałeś szczęście - rozwaliło ci ośrodki bólu, zresztą już ci wspominałem. Meritum: są wśród nas tacy, którzy zginęli od trucizny, cholera wie jakiej - wąż ich ugryzł, albo coś takiego. Są tacy, którzy konali na sepsę, ktoś rozerwany na strzępy przez minę, ale z jakichś sadystycznych pobudek utrzymywany przy życiu jeszcze przez cały tydzień - do wyboru.<br /> - Ja… - podjąłem po chwili - ja… wpadłem pod pociąg. Nawet nie mam pojęcia jak. Szedłem sobie z dziewczyną za rękę, a w następnej chwili leżałem na kawałku materaca w jakimś obcym, pustym pokoju. Początkowo nie kojarzyło mi się z niczym. Teraz jest wspomnieniem koszmaru. Wiesz, dlaczego? Dlaczego mi się z niczym nie kojarzyło? Bo jedyne, co czułem to ból. A nawet nie ból. To było cos potężniejszego, wszechogarniającego, BÓL. Rozumiesz? Nie byłem wstanie nawet się ruszyć, leżałem tam długo, bardzo długo. Zwinięty w kłębek, tak naprawdę kłębkiem bólu byłem. Na początku krzyczałem. Choć właściwie to nie był nawet krzyk. Wrzask, już nawet nie ludzki, o nie, to było coś niesamowicie zwierzęcego, prymitywne, z samego jądra mojego istnienia. Czasami bolało trochę mniej i wtedy byłem wstanie coś zobaczyć. Ale przed sobą miałem tylko pustą ścianę. Zupełnie pustą, idealnie białą i gładką ścianę. Później nie mogłem już nawet krzyczeć. Poza bólem towarzyszyła mi samotność, w bolesny sposób symbolizowana przez tą pustą białą ścianę.<br /> Zakrztusiłem się łzami i herbatą. Była tak mocna, że prawie nie dało się jej pić. Zresztą, co za różnica, kiedy mu o tym opowiadałem, prawie znów czułem to wszystko. Ten ból. I towarzyszący mi przez ostatni tydzień strach przed jego powrotem.<br /> - Katja, która teoretycznie powinna być przy mnie nie była wstanie znieść moich wrzasków. Wiesz ile to trwało? No zgadnij? Dwa miesiące. Równe, bite dwa miesiące konałem właściwie chyba nawet bardziej z bólu niż z odniesionych ran.<br /> Pił herbatę. Bez słowa, patrzył gdzieś ponad moją głową. Czemu się dziwię, powinienem się już przecież przyzwyczaić, że on nigdy nie patrzy mi w oczy.<br /> - Od tamtej pory ja się śmiertelnie boję samotności, rozumiesz? Samotność kojarzy mi się z bólem, a ból to coś, czego się śmiertelnie boję, pojąłeś?<br /> Przymknął powieki. To miało oznaczać chyba potwierdzenie. A potem się odezwał:<br /> - A oni? Te „kukły”? Dlaczego ich zabiłeś?<br /> - Bo przy nich byłem sam. Gdyby żyli musiałbym być z nimi. A z nimi byłem SAM. Ja nie potrafię być sam. Samotny przestaję w jakikolwiek sposób myśleć racjonalnie. Mam wtedy tylko jeden priorytet - zrobić coś z tą samotnością. I wtedy dążę do najprostszych rozwiązań. Mnemosyne jest zawsze najbliżej mnie.<br /> - Mnemosyne?<br /> Teraz jego oczy błądziły gdzieś po mojej twarzy.<br /> - Mój rewolwer - wyciągnąłem go z kabury. Złoty o długiej lufie. Sam go stworzyłem, to nie było nawet takie trudne - bądź co bądź wszelkie błędne ustawienia korygowały się automatycznie w sytuacji zagrożenia, aż w końcu powstał moja własna broń kleryka. Bożek pamięci.<br /> Chyba chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył - do kuchni wpadła Katja.<br /> <br /> Haru<br /> Do kuchni wbiegła jakaś dziewczyna. Uśmiechnęła się do nas i wyciągnęła zza jeansowej kurteczki żółwia. Najzwyklejszego w świecie żółwia.<br /> - Iii! Pinochet! - Rzucił się ku niemu Aria.<br /> - Teraz to „Pinochet”! A jak siedziałeś w „Kansas”, to, kto się nim zajmował? Ty jesteś tak tragicznie nieodpowiedzialny, że to ludzkie pojęcie przechodzi!<br /> - Jeść mu dałaś? - Zapytał Aria gładząc Augusta po skorupie. Kwestia dobrego samopoczucia żółwia zajęła chyba wszystkie jego myśli, bo natychmiast zniknęły z oczu łzy, a cały nastrój prysł, jak złudzenia Mandaryny w Sopocie.<br /> - Jasne, że mu dałam jeść! Jak tylko się dowiedziałam, że znowu pijesz w „Kansas”, to natychmiast poszłam do ciebie, żeby zobaczyć, jak tam twój inwentarz, ty to byś nigdy nie pomyślał, żeby zrobić coś takiego dla mnie!<br /> - Ty nie masz zwierząt… - Oglądał żółwia zupełnie nie zwracając na nią uwagi.<br /> Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko:<br /> - A więc to ty jesteś ten cały Haru?<br /> Skinąłem głową.<br /> - Ja jestem Katja! Rany, nawet sobie nie wyobrażasz ilu ja się niezwykłych rzeczy o tobie nasłuchałam!<br /> - Od Arii?<br /> - Co? Nie, gdzie tam, on tylko coś tam napomknął - od Masakry i Frantica! Bo wiesz, Frantic, to jak tam sobie siedzi w tej knajpie to różne ploty słyszy, nie? A Masakra to jest tobą zachwycona! Żebyś ty widział jej oczy, kiedy o tobie mówi! Biedny Chaos prawie sobie bródkę z zazdrości wyrwał! Ale nie rób sobie nadziei, bo Masakra to się, co pięć minut kim innym zachwyca. I to w bardziej muzycznym sensie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli – najpierw przez dłuższy czas nie dało się z nią o niczym poza X-Japan porozmawiać, potem coś ją tak wzięło maniacko na Metallicę i tylko o S&M opowiadała. A teraz - nagłe olśnienie - Hadrian Nabokow. To w ogóle prawda, że ten zespół, to twój? I że ten gitarzysta i tekściarz, to ty? Wszyscy klerycy ostatnio tylko o tym! Wchodzisz gdziekolwiek, chociażby do Masakry i od razu wszyscy się rzucają do pytań - a to prawda, co mówią, a to naprawdę on, a z tym Sekai-no Owari, to nie ściema, a jak, a gdzie, a kto, a czy ktoś w ogóle coś wie i w ogóle – stałeś się sławniejszy od Soneta, a to jest osiągnięcie, bo on to co chwila coś wywinie i całe „Kansas” aż się trzęsie od plotek. Słuchaj, jeśli to naprawdę ty, to może pokazalibyśmy się razem kilka razy na mieście, co? Proszę! Postawię ci piwo, albo co tam chcesz, w ogóle wszystko sfinansuję, ale wtedy Masakrze oko zbieleje! Ha, ha! Mówię ci, to jest doskonała perspektywa! Zrobimy furorę! Albo przynajmniej podpisz mi się gdzieś, wszystkie laski padną z zazdrości! Ach, cóż za wspaniała wizja! A tak w ogóle to to prawda, że piszesz wiersze? Rany, to niesamowite, zawsze chciałam poznać jakiegoś poetę! I jeszcze do tego grasz na gitarze! I jesteś taki sławny, to musi być wspaniałe być tak wyjątkowym! Rany i jeszcze jak ty zajebiście wyglądasz! Ta bródka jest powalająca, super! I ta fryzura! Niesamowity jesteś, kurde, poprostu ideał faceta, z takim się gdzieś pokazać! I wszyscy by na nas patrzyli! Ach, super! Już się nie mogę doczekać, aż gdzieś się razem wybierzemy! Nie sądzisz Aria, że to wspaniały pomysł? A te oczy! AAA! Super! Ni mniej ni więcej, tylko zarąbiste! Ja też takie chcę - to z natury masz takie? Dlaczego ja tak nie mogę? Zresztą, nie wiem, czy słyszałeś, ale Masakra, to sobie podobno przez jakiś czas zrobiła źrenice w kształcie logo X-Japan! To jest dopiero fanatyzm! Ja osobiście nie widziałam, ale co nieco się słyszało, w końcu często bywam w „Kansas”, a tam zawsze znajdzie się ktoś, kto wie coś nowego! A poza tym, to podobno…<br /> Gadała tak jeszcze dobre półgodziny. Bez przerwy, nawet na zaczerpnięcie powietrza. W życiu, ani po nim nie spotkałem kogoś tak gadatliwego. W świetle tego, co mówił mi przed chwilą Aria przestałem się dziwić, dlaczego on ją tak lubi. Przy niej człowiek nie może czuć się sam. Bo, mimo iż mówiła bez przerwy, to cały czas na mnie patrzyła, gestykulowała, czułem, że mówi bezpośrednio do mnie. Na swój sposób było to nawet miłe, no i wyrażała się o mnie w samych superlatywach… Ale przecież nie zamieniła ze mną nigdy ani słowa i w swych sądach opierała się na opiniach ludzi, którzy też nigdy nawet na oczy mnie nie widzieli.<br /> <br /> Aria<br /> Siedział w sypialni i coś tam grał na gitarze. Całkiem fajnie mu to wychodziło. Wyglądał na szczęśliwego, zresztą cóż mu się dziwić – przez ostatnie dwa tygodnie mógł tylko siedzieć i czytać książki. Teraz będę musiał mu jakoś zakomunikować, że niestety, ale koniec radosnego LB (Leżenie Bykiem).<br /> - Ekhem! – Zasygnalizowałem swoją obecność. Spojrzał na mnie spod oka.<br /> - Koniec lenistwa! – Zakomunikowałem siadając na tapczanie. Spojrzał na mnie jak na wariata. Zdążyłem już się przekonać, że jest z tych, którym słowa „lenistwo” i „koniec” nie przejdą przez gardło w jednym zdaniu. – No tak! Nie patrz tak na mnie – musimy się wziąć o pracy, dałem ci wystarczająco dużo czasu na przystosowanie! Teraz mam obowiązek pokazać ci na czym polega robota kleryka itd.<br /> - Praca?! Jaka praca?! Jaka robota? Mnie nikt nic nie mówił, ja niczego nie podpisywałem!<br /> - Ach! To o tym też ci nie wspominałem?<br /> - O czym?!<br /> - No…, że jak cię zrobili klerykiem, to nie masz żadnego wyjścia? No po prostu, nie ma czegoś takiego jak możliwość zwolnienia się, czy coś – to jest cena, jaka płacisz za to, że pozwolono ci dalej żyć – ale oczywiście masz wyjście – mogą cię wymazać…Naprawdę ci o tym nie mówiłem? Przysiągłbym, że…Zresztą nie ważne…<br /> - Nie? – Jakby trochę oklapł.<br /> - O rany, czym ty się tak przejmujesz? Naprawdę nie mamy dużo pracy. Na początku tej całej szopki, to mieliśmy nieźle zapełniony kalendarz. Ale teraz praktycznie nikogo nie przepisują – z rzadka, wiesz, jak robią jakiś eksperyment, albo umiera ktoś, komu Doktorek życzył długiego życia – ty na przykład. No, ale jak przepisują jakąś większą grupę osób, to mamy naprawdę kupę roboty – mówiłem ci, czym się zajmujemy tak?<br /> - No te… wytwory ludzkiego umysłu, czy coś…<br /> - Dokładnie. Ale cyrk mieliśmy, jak zdybali cały autokar parapsychologów – nic tylko się powiesić. W każdym razie – cynki o tym, że zauważyli jakąś paskudę dostajemy od centrali – telefonicznie, tak jest najłatwiej. Zadanie kleryka to wymazać danego stwora.<br /> - I tu się zaczynają schody…<br /> - Och, wcale nie… Tutaj dochodzimy do kwestii czysto technicznych – żeby kogoś de facto zabić potrzebujesz broni, czyż nie?<br /> - Logika ciska o glebę, tak to było złośliwe, kontynuuj.<br /> - I właściwe całe „szkolenie” opiera się na tym, że tworzysz sobie broń…<br /> - Tworzę? Tak? Śrubokręt, kilka metalowych części…<br /> - Bez kpin ok?<br /> - Zastanowię się.<br /> - Bez takich wielkopańskich zagrywek, co? A teraz patrz. To jest Mnemosyne – wyciągnąłem mojego Colta. To znaczy taki z niego Colt, jak ze mnie feministka, ale przypomina nieco Colta Anacondę Stainlessa 8”. Ma to bydlę 35 centymetrów długości (sama lufa ponad 20) i waży półtora kilo. Cudeńko.<br /> Przyjrzał mu się krytycznie i z miną niewiniątka zapytał:<br /> - Ty masz jakieś kompleksy?<br /> - Nie, nie mam kompleksów. Po prostu zmory, lovecraftowe wizje i cała reszta tej zgrai nabierają szacunku, gdy widzą, że się trzyma w ręce coś takiego. A teraz konkrety – wolisz broń palną, czy białą?<br /> - A skąd ja mogę wiedzieć? Ja byłem gitarzystą, a nie żołdakiem. I nie patrz tak na mnie, nie znam się na broni – to znaczy może trochę na miecykach, bo się w RPGi grało, ale nic poza tym.<br /> - O rany, no, ale jakbyś miał kogoś zabić, to co byś wybrał – miecz czy spluwę?<br /> - No chyba rzecz jasna, że spluwę, co ty sobie myślisz? Najlepiej karabinek snajperski – lubię czystą robotę, żadnych kontaktów.<br /> - Pistolet, czy rewolwer?<br /> - Żadnych rewolwerów, co to ja, Clint Eastwood jestem? Ósmy nie tak wspaniały?<br /> Rzuciłem mu Pistolet. Pistolet nie jest żadnym konkretnym modelem, jest po prostu standardowym Wyobrażeniem pistoletu. Z rewolwerem jest trochę inaczej – wygląda prawie jak Magnum Brudnego Hary’ego. W każdym razie pistolet w moich rękach jest czarny. Gdy tylko Haru go dotknął zrobił się srebrny – jego standard. Najwyraźniej mu Pistolet nie podpasował, bo zmierzył go krytycznie i skrzywił się powątpiewająco.<br /> - Nie, nie, spokojnie, nikt ci nie będzie kazał z tego strzelać! – Uspokoiłem go.<br /> - Czyś ty zupełnie już ocipiał? Po kiego mi dajesz jakiś śmiszny pistolecik, jeśli i tak nie będę z niego strzelał? A co, limit załatwionych paskud zapewne muszę mieć wypełniony, co? Mam je grzecznie prosić, żeby się autoanihilowały, czy też może skopać im tyłki wykorzystując moje niezwykłe zdolności w zakresie wschodnich sztuk walki, w czym dorównuję Chuckowi Norrisowi?<br /> Za takie teksty czasami go nie znosiłem. Potrafił przyczepić się do jednego niezręcznego sformułowania i drążyć jego temat dopóki nie zrównał mnie z ziemią. Jak miał złośliwy nastrój, to czułem się przy nim jak żółw na autostradzie – (prze)jechany.<br /> - Rany! Ty to się zawsze musisz przyczepić! Chodziło mi, że twój pistolet nie będzie tak wyglądać, to był taki skrót myślowy…!<br /> - Powiedźmy, że ci wierzę, kontynuuj.<br /> - Od razu ci mówię – nie przejmuj się, jeśli ci to zajmie dużo czasu – stworzenie sobie czegoś, od czego może zależeć twoje istnienie zazwyczaj trochę trwa. Musisz pojąć kilka podstawowych spraw. Jak czegoś nie zrozumiesz, albo wyda ci się bez sensu – mów, postaram ci się wszystko wyjaśnić. Zaczniemy od teorii.<br /> <br /> Haru<br /> Usiadł wygodniej. O ile to możliwe na pozbawionym oparcia jednoosobowym tapczanie, który w ¾ zasypany jest stosami ubrań i książek. W każdym razie rozparł się i półleżąc przyglądał mi uważnie. Jakby było na co patrzeć. Osiemnastolatek w luźnym T-shircie z powalającym napisem „BORYNA JEŹDZIŁ HARLEY’EM” (i stosownym obrazkiem…mam chorą wyobraźnię…) i przyciasnawych jeansach. Bo ja mam taki mały schiz, że albo tak luźne, że niemal spadające, albo obcisłe. W każdym razie – nigdy nie widziałem nic ciekawego w ozdobionej jasnym zarostem pociągłej twarzy, w tym nosie za dużym, plus jedyny, że prostym. Szukał wzrokiem moich oczu, czy on się nigdy nie nauczy, że tego nie znoszę? Podobno zapadają w pamięć – bo brązowe z szarymi obwódkami, założę się, że połowa ludzkości takie ma, tylko, że akurat nigdy nikomu do głowy nie przyszedł ciekawszy komplement, takie jest Wyobrażenie o komplementach przeze mnie słyszanych i na takie jestem teraz skazany. Ja to zawsze miałem szczęście. I na dodatek włosy mi zjaśniały – zostałem blondynem!!! Ja nie chcę!!!<br /> - Nie słuchasz mnie! – Zirytował się Aria.<br /> - A coś mówiłeś?<br /> - Wyobraź sobie!<br /> - No dobra, dobra, nie denerwuj się, złość piękności szkodzi…<br /> - Więc zaczynam od początku. Tylko słuchaj tym razem! Zacznijmy od tego, że rzeczona „paskuda”, jej podstawowy byt istnieje tutaj, czyli jako informacja. To wszystko, co istnieje fizycznie jest…hmm…czymś pośrednim pomiędzy skrótem a kopią zapasową, bo ja wiem, czy można by to nazwać aplikacją?… Nie jest to oryginał, znaczy jest, ale dla nas, z punktu widzenia jakiegokolwiek żywego Franka jest to coś fizycznego, a więc…<br /> - Dobra nie męcz się, zrozumiałem. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Teoria formy, powieści scince-fiction, rozumiem, znaczy – pojmuję. Mów dalej.<br /> - Jeśli nasz Franek wierzy, że… dajmy na to: to, co stoi w drzwiach to Cthulhu, no to mówi się przykro, ale go tenże Cthulhu może zeźreć. I tu pojawiamy się my – załatwiamy rzeczonego Cthulhu i po sprawie. Z tym, że jest on informacją, więc „zabijamy” go w stosowny sposób. Do tego potrzebujemy odpowiedniej broni i to takiej, jaką będzie nam najłatwiej się posługiwać.<br /> <br /> Aria<br /> - Ta broń, to nie może być przedmiot. Ta broń ma duszę…I z ta duszą musisz się zespolić… To nie jest przedmiot. To jest integralna część ciebie, jak twoje ciało, jak twoje myśli. Musisz się w nią zagłębić i ukształtować…<br /> Nie skończyłem nawet mówić, gdy zamknął oczy i zacisnął dłoń na kolbie Pistoletu. Szczęka mu drżała, podobnie jak powieki. Mówił coś, ale bardzo cicho, chyba wierszem. Na jego twarzy odmalowała się absolutna ekstaza.<br /> Broń zaczęła kształtować się niemal natychmiast – wydłużyła się lufa, całość nabrała jakiejś szlachetności i zaczęła przypominać coś pośredniego pomiędzy Automagiem V i Hardballerem Longslidem, jednak rękojeść stała się węższa i trochę dłuższa. Nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś poradził sobie z tym tak szybko!<br /> Zanim mój Mnemosyne przybrał taką postać, jaką ma teraz upłynęło z pół roku! A ten tutaj w przeciągu piętnastu minut uzyskał całkowicie ukształtowaną broń.<br /> Ja zaszokowany snułem idiotyczne rozważania, a on tymczasem oglądał swe dzieło. Przyglądał mu się krytycznie i nawet od czasu do czasu coś POPRAWIŁ! Najzwyczajniej w świecie, jakby w tym nie było nic nadzwyczajnego dokonywał rzeczy praktycznie nie możliwych!<br /> - No! Tymczasowo może być, potem jeszcze nad nią popracuję – stwierdził.<br /> - Nią…? – Nic więcej nie byłem w stanie z siebie wykrztusić.<br /> - No, Euterpe, tak ją nazwałem, nie podoba ci się?<br /> <br /> Haru<br /> Siedzę w toalecie jakiejś restauracji i palę papierosa. Przed chwilą zwymiotowałem cały obiad. Czuje się jak coś przeżutego i wyplutego, czyli ni mniej nie więcej obrzydliwie. Z tym papierosem to też ściema. Ja go wcale nie palę. Ja się nim w ogóle nie zaciągam. Nie, żebym chciał, czy nie chciał. Poprostu się nie da. Jak to ładnie Aria określił „nie ma algorytmu uzależnień”<br /> Można się uchlać. Ale zjarać, naćpać itd. nie. To znaczy zwykły przepisaniec może, ale kleryk nie.<br /> Siedzę pod ścianą. Jest zupełnie pusta, drogie kremowe kafelki. Na przeciwko mnie spośród ich morza wynurza się ogromna tafla lustra. Więc palę papierosa i patrzę na siebie. Kretyńskie wąsy, idiotyczna bródka. Wszystko blond, włosy też. Kiedyś były brązowe i to jedno wyróżniało mnie z tłumu - jasny zarost ciemne włosy. Pod tym względem nie byłem zwyczajny. A teraz nawet to szlag trafił.<br /> Pociągła twarz, prosty nos. Powieki ciężkie niczym oddech opadają do połowy zakrywając intensywnie brązowe oczy. Z szarymi obwódkami. To też rzecz, która mnie wyróżnia. Szukałem, ale nie znalazłem nikogo o takich oczach. <br /> W ustach smak wymiocin i wody z kranu. Smakuje lepiej niż woda „Żywiec” za trzy pięćdziesiąt. Cóż na to poradzę, że znów mnie dopadło? Czy to jest jakaś pieprzona bulimia? I ten ból w piersi, czy to serce mi nawala? Ale tutaj nie powinno mnie to już nękać, prawda? Zresztą… może ktoś sobie przypomniał o tych moich wszystkich schizach… <br /> Zaraz i tak mnie stąd wywalą, pomyślą, że pewnie nie mam czym zapłacić rachunku i przyślą tu Ochroniarza Bola, czy kogoś w te mańkę.<br /> Uchyliły się drzwi - zamiast jednak rzeczonego Bola, w nowiutkim, odświętnym ochroniarskim dresie do restauracyjnego kibla wsunęła się doskonale mi znana wysoka postać. Wszędzie bym rozpoznał te dwa metry wzrostu, te długie nijako brązowe włosy i promieniujący wręcz spokój. Klif zauważył mnie - trudno byłoby inaczej odbijałem się w lustrze - i spojrzał na mnie. Przez chwile miałem irracjonalną nadzieję, że mnie pozna, że szeroko otwierając oczy, z tym swoim melancholijnym uśmiechem wydusi „Haru?”. Nic takiego oczywiście się nie stało - najmniejszy nawet symptom nie zwiastował, że mogłem mu się z kimkolwiek skojarzyć.<br /> Tym czasem on już zajął swoje miejsce w moim życiu, wrócił na nie z tego dziwnego zapomnienia, które spłynęło na mnie po przepisaniu. Najważniejszy człowiek mojego życia, o wiele ważniejszy od Arlety, czy Arii. Przyjaciela ma się tylko jednego. Pamiętałem doskonale, co mówił Aria, że on mnie w żaden sposób nie połączy z kimś, kogo znał, ale w tamtym momencie nic mnie to nie obchodziło. Ten człowiek nie raz uratował mi życie.<br /> Zobaczył moją udręczoną minę, usłyszał ciężki oddech, widział, jak od czasu do czasu krzywiąc się przykładam dłoń do serca, więc ukucnął przy mnie i z troską zapytał:<br /> - Jesteś na coś chory? Mogę ci jakoś pomóc? - W tym momencie musiał chyba sobie mnie przypomnieć, bo paroksyzm bólu zgiął mnie niemal w pół.<br /> - Nie… nie możesz… - Wydyszałem.<br /> - Ale, nie wiem, napewno? A może poprostu nie masz kasy na rachunek, co? Mogę za ciebie zapłacić, jeśli oczywiście nie zamówiłeś całej karty…<br /> Cały Klif. Zawsze i wszędzie gotowy pomóc obcym ludziom. Ja też pewnie bym pomagał, bo mam obrzydliwie miękkie serce, tylko napewno nie tak ostentacyjnie pomoc oferując.<br /> - Mam pieniądze, mam ich mnóstwo, właściwie ja mogę zapłacić za ciebie. Wiesz, kiedyś byłem bez grosza i myślałem, że z pieniędzmi będzie mi łatwiej. Napewno nie, że dadzą mi szczęcie itd., ale że ułatwią mi życie… i wiesz co? Gówno prawda. Mam pieniądze, mogę sobie wszystko kupić, z tym, że teraz nie potrafię już nic napisać, nie sprawia mi to żadnej przyjemności…<br /> - Piszesz coś? - Zainteresował się Klif.<br /> - Pisałem.<br /> - Ale co?<br /> - Wiersze, teksty, różnie…<br /> - Miałem kiedyś przyjaciela - spojrzał w przestrzeń. - On… też pisał. Mieliśmy zespół, choć właściwie to on go miał, my byliśmy tylko koniecznym dodatkiem, ale… nie przeszkadzało to nam. Był prawdziwym artystą, nie to co my, a potem… potem on umarł.. i…<br /> Dziwnie było słuchać o sobie. W szczególności, że mówiącemu załamywał się głos. Nigdy nie przypuszczałem, że mógłbym dla kogoś tyle znaczyć, przecież… przecież ja to tylko ja, prawda? Beznadziejny typek z toną kompleksów i miernym talentem. Do tego podły egoista, który najchętniej zwaliłby swoje problemy na innych, których i tak traktuje, jak swoją służbę, choć po prawdzie nigdy tego nie chce „tylko tak jakoś wychodzi”. Przecież doskonale sobie zdaję sprawę, jaki jestem humorzasty i okrutny, jak wykorzystuję innych, choć potem tego żałuję i mam wyrzuty sumienia.<br /> A teraz ktoś, kto tyle dla mnie znaczył mówił o mnie, jak o jakimś co najmniej bogu, jakimś niedościgłym mistrzu i wzorze, do którego on i chłopaki chcieli dążyć. Mimo, że siedziałem obok i chciwie słuchałem każdego słowa nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę o mnie.<br /> - Wiesz… ja też miałem przyjaciela… - mruknąłem. - On… uratował mi życie. Nie raz. Choć wcale nie musiał tego robić i właściwie, gdyby pozwolił mi się zabić, to miałby o wiele mniej kłopotów. On… kiedy było ze mną naprawdę źle, on powiedział, coś takiego, co na zawsze wbiło mi się w pamięć, coś, czego nigdy nie zapomnę i co przypominałem sobie zawsze, kiedy było ze mną źle… On powiedział, coś takiego, że „Pomyśl sobie, że ona siedzi tam gdzieś, zupełnie sama i nienawidzi siebie za swoje przegrane życie. A ty jesteś tu, ze mną, pijemy >>Dębowe<<, choć piwa nie lubisz i jesteśmy od niej o niebo lepsi. Bo pomyśl - czy ona kiedykolwiek napisała jakiś wiersz? No pomyśl - to przecież nie możliwe, a nawet głupie. A ty napisałeś ich mnóstwo i wszystkie są wspaniałe. Więc czym się przejmować?”<br /> Naprawdę tak powiedział, słowo w słowo. Mnie nigdy nie udało się powiedzieć niczego tak pięknego i prostego zarazem. Mnie zawsze wychodziło coś wzniosłego, albo totalnie chłopskiego. A na dodatek on to powiedział tak zwyczajnie, w toku rozmowy. Siedzieliśmy w parku i piliśmy piwo. Jakimś cudem udało mu się wydostać mnie na powietrze. Właściwie właśnie szedłem do niego i spotkaliśmy się po drodze. Wstąpiliśmy do Rodix'a, połączenia „Alkoholi świata” ze „Wszystkim za 4,50”, i poszliśmy do parku. Siedząc na ławce, ja oczywiście w cieniu wyżalałem mu się, jak to miałem w zwyczaju, z tym, że tym razem było ze mną naprawdę źle - akurat był ostatni dzień długiego weekendu, a ja po każdym dłuższym kontakcie z rodziną szukałem żyletki. A Klif znalazł tak proste słowa, żeby mnie pocieszyć. Gdyby nie moja chorobliwa powściągliwość, to rzuciłbym mu się na szyję (i oblał obu piwskiem). Poza tym to tylko Klifowi i wiecznemu brakowi gotówki zawdzięczam to, że się nie rozpiłem, bo tylko mocno wstawiony zapominałem o problemach i nie raz, nie dwa miałem ochotę poprostu się urżnąć. Ale on wiedział, że przy moich uwarunkowaniach (dziadek zmarł na chorobę alkoholową, a i reszta rodzinki lubiła sobie podpić, choć tylko przy okazjach, tu trzeba im oddać sprawiedliwość, tylko śluby, pogrzeby, imieniny, komunie, sylwester) nie powinienem się przyzwyczajać do topienia smutków we flaszce. Zresztą – widział, że moje zamiłowanie do koniaku równało się niemal mojej miłości do muzyki.<br /> I tak sobie siedzieliśmy opowiadając o sobie nawzajem, choć on w ogóle nie skojarzył ani mnie, ani nawet cytowanych przeze mnie jego własnych słów. Na koniec dał mi swój telefon i odprowadził kawałek do domu, bo brzuch i serce nadal tak mnie bolały, że ledwo mogłem się wyprostować.<br /> <br /> Aria<br /> Kiedy wszedłem do mieszkania uderzyła mnie dziwna cisza. Zazwyczaj już na klatce schodowej słychać było nastawioną na ful muzykę, albo najnowszą kompozycję. Och, owszem - Haru mógł czytać, jednak nie zauważyłem go ani w sypialni, ani w salonie. W bibliotece też go nie było. Czasami czytał w kuchni, ale ona też była pusta.<br /> No tak! Olśniło mnie - mógł, jak to miał w zwyczaju, wylegiwać się w wannie (choć właściwie on tylko się wylegiwał…). Ze znanych tylko sobie przyczyn powymieniał wszystkie drzwi w mieszkaniu, na takie pozbawione szyb, w ogóle jakichkolwiek przezroczystości, więc nie widziałem światła. Teraz jednak dosłyszałem ciężki oddech, jakiś jęk i niewyraźne pytanie.<br /> Zapukałem do drzwi, usłyszałem słabe „Wejdź…”.<br /> Siedział w kącie i ciężko dyszał.<br /> - Co ty robisz?! - Zapytałem ostro, bo mnie denerwował tym swoim zachowaniem. Potrafił, z nudów chyba, doprowadzić się na przykład na skraj śmierci głodowej lub wpędzić się w depresję, tak, że chodził tylko po mieszkaniu i szukał żyletki. I oczywiście to wszystko to była wina całego świata, tylko nie jego, a moja to już ponad wszystko, bo „nic mnie nie obchodzi, co on czuje, co on myśli i mam wszystko w dupie i mam sobie iść, bo i tak mnie jego cierpienie nie rusza i je swoją obecnością profanuję” i tak w kółko, z tym, że gdybym naprawdę wyszedł, to on by się pochlastał z samej przekory, żeby mi udowodnić, jaki to jestem podły. Nie czuł się z tym dobrze, wielokrotnie mi to później tłumaczył. Zresztą - widać było, jak się później męczył, wyrzekał coś na matkę, że ona była taka sama i też tylko wzbudzała w ludziach poczucie winy za jej błędy, właściwie za wszystko, za to, że się żyje też.<br /> Ale tym razem chyba nie chodziło o jakieś fochy - uśmiechnął się słabo, skrzywił i zwymiotował. Uroczo, pomyślałem. Robiłem tu różne rzeczy. Ale nigdy, przenigdy nie udało mi się doprowadzić do takiego stanu. Chociaż… na samym początku…<br /> - Kurwa! Idioto! Mówiłem ci, żebyś się nie zadawał z żywymi tak?!<br /> Spojrzał na mnie bolesnym wzrokiem. Krzyczenie na niego nigdy nie dawało żadnych efektów - co najwyżej zamykał się w sobie i w ogóle nie odzywał przez kilka dni.<br /> Westchnąłem:<br /> - Wstawaj i doprowadź się do porządku. Będę na ciebie czekał w kuchni, tak? Porozmawiamy sobie poważnie. Herbatę ci zrobię, co?<br /> - Rób, co chcesz - wymamrotał, ale podniósł się z podłogi.<br /> Po chwili siedział nad kubkiem parującej herbaty. Już zdążył na mnie naburczeć, że za słaba. Specjalnie zaparzyłem „słabą” (dwie torebki… dla niego to „słaba”…), żeby zobaczyć jak źle z nim jest - opieprzył mnie, więc nie najgorzej.<br /> - Mówiłem ci coś tak? Że masz się nie zadawać z ludźmi, których znałeś, tak?<br /> - Ale to był tylko Klif…<br /> - „Tylko Klif”! I widzisz, jak się załatwiłeś?<br /> - Ale jak, że to od tego?<br /> Czasami słysząc te jego skróty myślowe miałem sobie ochotę strzelić w łeb.<br /> - Wyobraź sobie! - Prychnąłem - nazywamy to tutaj „prawdopodobnymi skutkami”.<br /> - „Prawdopodobnymi”?! No sorry, ale nigdy nie zdarzyło mi się po spotkaniu z kimś czuć się, jakby mnie coś przetrawiło i wyrzygało!<br /> - Prawdopodobnymi w tym sensie, że coś takiego zawsze mogłoby ci się przydarzyć.<br /> - Wątpię - skwitował cierpko.<br /> - Idioto! Zawsze miałeś skłonności do bulimii, no nie?<br /> - Jak byś jadał od czasu do czasu i miał permanentną depresję podsycaną lekami, to też byś miał skłonności!<br /> - Lekami? - Tego wątku nie znałem.<br /> - Tak. Wyobraź sobie, że szprycowali mnie końskimi dawkami jakiegoś radosnego świństwa, które ponoć miały mi pomóc na bóle brzucha i wyobraź sobie, że w przeciwwskazaniach było wielkimi literami, żeby w żadnym wypadku nie podawać osobom z depresją, bo się pogłębia i występują myśli samobójcze, a poza tym miałem wszystkie „objawy niepożądane”? I byłem na dobrej drodze do tego, żeby dołączyć do tych „kilku zejść”.<br /> - I co?<br /> - Co „co”? Przemieliło mnie, zanim zdążyłem - wzruszył ramionami. - Co z tymi „prawdopodobnymi”…?<br /> - A co ma być? Skoro miałeś skłonności-<br /> - A mógłbyś znaleźć jakieś inne słowo? Bo mi się „skłonności” dziwnie kojarzą?<br /> - Tobie się wszystko kojarzy - tym razem to ja prychnąłem - wyjaśnię ci to wszystko, tylko mi nie przerywaj, tak?<br /> - Jak chcesz.<br /> - O co się znowu obraziłeś?<br /> - O nic. Mów.<br /> - Twoja egzystencja tutaj opiera się na Osobowości i Wyobrażeniu, tak?<br /> - Tak.<br /> - Wystarczy, że z jednym z nich coś się stanie i dupa. Och, egzystował będziesz nadal, nawet jeśli stracisz Osobowość, mówiłem ci, no nie? Ale Wyobrażenia jest, nie ukrywajmy, więcej, co za tym idzie jest istotniejsze. Spotykając się z ludźmi, których znałeś, na których opiera się twoje Wyobrażenie w jakiś sposób w nie ingerujesz - oni cię nie poznają - a dlaczego? Pomyślałeś o tym choć przez chwilę?<br /> - Ja go wcale nie szukałem.<br /> - Ale rozmawiałeś z nim, no nie?<br /> - To mój najlepszy przyjaciel!<br /> - To BYŁ twój najlepszy przyjaciel. Umarłeś, dotarło do ciebie?<br /> - A co ty możesz o tym wiedzieć? On mi ratował życie! Chociaż wiedział, że nie dostanie nic w zamian! On doskonale zdawał siebie sprawię, że tylko biorę, że nigdy nic mu nie dam, że kupuję sobie ludzi, że dla mnie najprostszym sposobem na zyskanie przyjaciela są drogie prezenty, że będę go do końca szantażował, że jeśli zacznie zadawać się ze mną nie będzie miał czasu na nic innego, że będę od niego wymagał, że sam nic mu nie dam. Wierzył, że jestem jakimś cholernie dobrym człowiekiem, który nie może dać sobie rady z okrutnym światem. Skoczyłby w ogień, gdybym mu kazał, a wierz mi, że byłbym w stanie to zrobić, jeśli miałoby się to równać sukcesowi muzycznemu, czy chociażby nowej gitarze. Wiedział, że każdą osobę, jaka spotkam natychmiast wkładam do swojego wielkiego planu wyniesienia mnie na szczyty, że zadaję się tylko z tymi ludźmi, którzy mi się do czegoś przydadzą i widział w tym wszystkim coś wspaniałego. To, że ciągałem ich wszystkich na próby kiedy JA miałem czas i ochotę też mu nie przeszkadzało, to, że wykorzystywałem ich na każdym kroku uważał za coś bardzo fajnego. Jest moim jedynym przyjacielem-<br /> - Nie rozumiesz, że się w ten sposób wykończysz?!<br /> - Nic mnie to nie obchodzi! - Wyszedł trzaskając drzwiami.<br /> Najwyraźniej rozmową nic nie załatwię, pomyślałem. Trzeba sięgnąć po środki ostateczne. Ech… dlaczego oni wszyscy mnie do tego zmuszają?<br /> <br /> Klif<br /> Wróciłem do domu. To spotkanie w restauracji wciąż mnie intrygowało. Tamten koleś… Miałem wrażenie, jakbym go znał, już kiedyś gdzieś widział… Zdejmuję buty, rzucam w kąt kurtkę. Jakby tamten facet… czułem się przy nim, jakby życie znów miało sens.<br /> Zamyślony wchodzę do pokoju, w pierwszej chwili nie zauważam siedzącego w poducho-fotelu mężczyzny. Jest wysoki, widać to nawet, kiedy siedzi, ubrany na czarno. To nie jest tak, że jest sympatyczny, albo groźny. Nie, poprostu tam siedzi.<br /> - Cześć Klif. Jestem Aria - mówi.<br /> - Cześć. Co u diabła- zaczynam, ale on nie daje mi skończyć.<br /> - Przez ciebie on się źle czuje.<br /> - Co?!<br /> - Krzywdzisz go.<br /> - Kogo, o czym ty mówisz?<br /> - O tym, że twój czas dobiegł końca.<br /> Wyciąga pistolet. I z uśmiechem pociąga za spust.<br /> <br /> Haru<br /> Wracałem do domu z kolejnego zlecenia. Szczerze mówiąc łatwizna. Wystarczyły dwa strzały i po sprawie. Jednak czułem się okropnie. Ledwo mogłem oddychać. Zresztą miałem tak od kilku dni, ale wtedy to już było absolutne apogeum. Ktoś, kto nigdy się nie dusił nie jest wstanie zrozumieć, co wtedy czułem. Dysząc ciężko, zgięty niemal w pół wlokłem się już nie w kierunku domu, ale po prostu przed siebie ledwo w ogóle zauważając, gdzie jestem. <br /> Potknąłem się o jakąś nierówność chodnika, o którą przecież w naszym kraju nietrudno i byłbym upadł, gdyby nie jakiś szczun, który szedł przede mną. Wrzasnął coś na mnie, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co.<br /> Oparłem się ciężko o jakiś mur. Czułem, że jeszcze chwila i się po prostu przewrócę. Skupiłem się i rozejrzałem po okolicy. Było tuż po deszczu, promienie słońca odbijały się w kałużach i podświetlały świeże zielone liście. W takie dni świat wydaje się lepszy, czystszy i w ogóle wspanialszy niż jest w rzeczywistości. Aż się chce człowiekowi zagrać jakąś radosną solówkę, coś niesamowicie energetycznego. Aż się morda sama cieszy.<br /> Ale ja nie byłem w takim stanie… Gdzieś tu niedaleko mieszka Aria… Nie widziałem go od dobrych 10 dni, ciekawe, co u niego… Khe, he, jedyna nadzieja, że zastanę go w domu, bo jak nie, to wyląduję, w najlepszym wypadku, w szpitalu.<br /> Oderwałem się od muru i słaniając się poszedłem przed siebie.<br /> Najgorsze było wejście po schodach na to jego trzecie piętro. Gdy jakoś udało mi się wdrapać na samą górę bezwładnie oparłem się o chłodne drzwi. Nigdy wcześniej tu nie byłem. Jedyna nadzieja, że to właściwe mieszkanie – pomyślałem dusząc przycisk dzwonka.<br /> Przytomność odzyskałem, jak się później dowiedziałem, po czterech dniach. Leżałem na jakimś bliżej mi nie znanym tapczanie i bez słowa wpatrywałem się w sufit. Podobnie jak wszystkie ściany cały był zababrany jakimiś malowankami – tu zygzaki, tam kwiatki, ówdzie słoneczka, wszystko w kontrastowych barwach – jakby ktoś tu wpuścił obdarzonego nieskończoną wyobraźnią artystyczną czterolatka i dał mu gruby pędzel i kilka wiader farb. Wszystko to było wymalowane bez ładu i składu i musiało chyba powstawać stopniowo – jakby ktoś od czasu do czasu domalowywał kolejny gryzmoł.<br /> Czy to piekło? Jako osoba, której naprawdę ciężko jest się na czymkolwiek skupić, gdy coś ją rozprasza nie byłbym w stanie w tym pokoju nawet przebywać dłużej niż kilka minut.<br /> Skrzypnęły otwierane drzwi. Spojrzałem w tamta stronę. W wejściu stała średniego wzrostu kobieta, może dwudziestoletnia. Krótkie niesforme włosy skręcały się w drobne loczki, nadając jej pełnej twarzy cherubinkowatego uroku.<br /> - Nie poznajesz mnie? – Roześmiała się – to ja, Aria!<br /> - CO?!<br /> - Spokojnie, nie przemęczaj się! Musiał umrzeć, ktoś, na kim bardzo mocno opierało się twoje Wyobrażenie – przyznaj się nie miałeś zbyt wielu przyjaciół, co?<br /> - Z sześciu… - bąknąłem wciąż nie mogąc oderwać od niej wzroku. To miał być Aria?! Gdzie?! Jak?! W imię czego?! – I to nawet nie przyjaciół, a znajomych… Przyjaciela to miałem jednego… No może jeszcze kilka osób poznanych przez neta…<br /> - No właśnie. Jedyna nadzieja, że ten twój zespół zacznie gdzieś w wywiadach o tobie opowiadać, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas musisz się opierać na zwyczajniakach, później całość Wyobrażenia przejmują przepisańcy i nie ma praktycznie żadnego zagrożenia…<br /> Przysiadła na brzegu łóżka.<br /> - Wiesz… Z kobiecej perspektywy wyglądasz zupełnie inaczej – uśmiechnęła się słodko i założyła mi niesforne kosmyki za ucho.<br /> Strząsnąłem je, bo tego nie znoszę niemal na równi z patrzeniem w oczy.<br /> - Ty… ty też… - wybąkałem. To było dziwne. Niepokojące i bolesne, ale w gruncie rzeczy dość przyjemne.<br /> <br /> Aria<br /> - Już wiem, jakie jest źródło twoich problemów - powiedziałam. Siedziałam przy komputerze, Haru zagłębił się w fotel podciągając kolana pod brodę.<br /> - Tak? - Zainteresował się. Już dawno temu zauważyłem, że kiedy tylko mówi się o nim jego zainteresowanie całą sprawą wzrasta.<br /> - Tak. Nie chodziłeś do przedszkola, prawda?<br /> - Nie.<br /> - No właśnie. Ale widziałeś na pewno jakieś, prawda?<br /> - Jedno było koło mojego domu.<br /> - Wiesz, jakie tam panują zasady?<br /> - Silniejsi pomiatają słabszymi - warknął. Najwyraźniej mu się ta perspektywa nie podobała.<br /> - Właśnie. Ale kiedy silniejszy odchodzi, to słabszy zajmuje jego miejsce względem słabszych od siebie.<br /> - I co? Syf, jak nie wiem. Fabryka Małp, ot, co!<br /> - Ale widzisz - każdy ma okazję być uciskanym i uciskającym-<br /> - Ale to czerwono zabrzmiało!<br /> - Fakt. Ale co ty możesz o tym wiedzieć?<br /> - Nic. Stary kabaret i zrzędzenie starych. Przecież nie osądzam. Stwierdzam fakt. A w ogóle, to jak ty się nazywałaś, co? Bo ja to tylko słyszę: Aria i Aria, ale przed śmiercią, to jak?<br /> - Arkadiusz Iwanowic.<br /> - Żyd?<br /> - Chciałabym! Serb.<br /> - A jak pisane?<br /> - Przez „w”, znaczy w oryginale przez „v”, ale jak się ojciec do Polski sprowadził, to zmienił.<br /> - Ile ty masz lat, co?<br /> - Kobiety się o wiek nie pyta.<br /> Spojrzał na mnie krzywo.<br /> - No dobra - dwadzieścia trzy.<br /> - A jak liczysz?<br /> - W chwili śmierci.<br /> - A to takie buty! A data urodzenia?<br /> - 13 grudnia 1935.<br /> - CO?! Jesteś w wieku mojego dziadka?!<br /> - Nie jestem. Mam dwadzieścia trzy lata. Tyle miałam, kiedy mnie przepisali.<br /> - Ale chwila, przecież to by był 58, tak?<br /> - No.<br /> - I już wtedy przepisywali?! Przecież poziom ówczesnej wiedzy-<br /> - Był, jaki był, dlatego nie jestem do końca tym, kim byłam. Wiesz, takie drobne schizy. Zresztą to była faza eksperymentalna, dużo rzeczy działało wadliwie. Horror, powiadam ci. Ale, jakoś się udało. Wtedy uważali, że miałam szczęście, podobno Katji musieli zrekonstruować całe ciało i masę wyobrażenia wywołać sztucznie… Jak pomyślę, jak teraz wyglądają przejścia, to mnie śmiech ogarnia, jak sobie przypomnę, co było kiedyś! Ale wróćmy do tego przedszkola. Zrozumiałeś, co ci chciałam przekazać?<br /> - Może wróć do początku, bo mi ten trzydziesty piąty nie chce z głowy wyleźć…<br /> - Złośliwa świnia. W każdym razie wniosek jest taki, że osobniki, które żyły w gorszych warunkach są lepiej przystosowane.<br /> - No ja akurat-<br /> - Ty właśnie nie miałeś okazji być na górzeCo tak na mnie parzysz zboczeńcu?! Stuprocentowy facet ni mniej ni więcej - zbok jakich mało!<br /> - JA?! To tobie się coś skojarzyło!<br /> - Mnie? <br /> - No a czemuś się tak oburzyła?! Ja nic nie mówiłem!<br /> - Ale spojrzałeś!<br /> - Jak spojrzałem, cały czas na ciebie patrzę!<br /> - Zboczeniec! Skupiłbyś się na kwestii, a nie tylko seks ci w głowie!<br /> - MNIE?!<br /> - Zamknij się! Chodzi o to, że ty cały czas-<br /> - Byłem na dole, tak, rozumiem.<br /> - Wal się zboku!<br /> - Ale o co ci chodzi?!<br /> - Kończmy tę dyskusje, bo ona do niczego nie prowadzi.<br /> - Proszę bardzo. <br /> - No! Nie miałeś okazji rządzić, cały czas stałeś na pozycji rządzonego, czyż nie?<br /> - No tak.<br /> - Dlatego nie potrafisz zrozumieć, jak dla swoich celów można wykorzystywać innych. Nigdy tego nie robiłeś, jest to dla ciebie nienaturalne. Przynajmniej ja tak to widzę.<br /> - No cóż, racji ci odmówić nie można-<br /> Przerwał mu telefon. Jako dzwonek ustawił zdzierającego gardło japończyka. Co on tam wrzeszczy? Chyba „X! kanjite miro! X! sakende miro! X! subete nugisutero! X! kanjite miro! X! sakende miro! X! kokoro moyase!”. Boże, co oni temu człowiekowi zrobili? A właściwie: czym, bo co, to się raczej łatwo domyślić.<br /> - Muszę lecieć - mruknął, gdy skończył rozmawiać. - Kolejny fan Lovecrafta, ja to mam jakoś do kolesia szczęście.<br /> <br /> Haru<br /> Co ja robię? Co ja robię?<br /> Chodzę w kółko po pokoju i nie mogę się absolutnie na niczym skupić, nawet na chodzeniu.<br /> Co się ze mną dzieje?<br /> O Boże, Boże, Boże… Teraz siedzę przed kompem i się kiwam. Nawet nie wiem, co jest na ekranie. Ten cholerny niepokój. Nie chcę, nie chcę, nie chcę, mam dość!<br /> Aria.<br /> Myślę o Arii. Jezu, nawet z Arletą aż tak mnie nie wzięło. Co robić? Muszę, muszę, muszę, muszę być przy niej, tylko jak? <br /> Chociaż właściwie nie jest tak źle, może coś napiszę… Tylko co…<br /> Chcę być przy niej. Tylko ona pewnie nie chce być przy mnie, zresztą jaka by chciała zadawać się z takim beznadziejnym typem jak ja.<br /> Trzęsę się. Boże, ja się trzęsę. Niech mnie ktoś przytuli. Nie: ktoś. Aria.<br /> Drżąca ręka sięga po kubek z herbatą. Cholera, oblałem się. Czy to moja dłoń? Nie czuję jej, jak własnej. Wszystkie myśli skupione na jednym. Jednej. Tak intensywne, że ja nawet nie potrafię trafić w odpowiedni klawisz na klawiaturze, wiem, bo próbowałem.<br /> Szczekam zębami - o co w tym chodzi?<br /> Miłość - uczucie, które uskrzydla? Ktokolwiek to powiedział nie był zakochany. Wspomnienie miłości uskrzydla. Ona sama zdecydowanie nie. Czysta destrukcja, czyż nie? I ja naprawdę chciałem to znowu poczuć? Ja chyba naprawdę jestem jakimś pieprzonym masochistą.<br /> Boże, Haru, skup się na czymś!!!! Czymkolwiek, co nie jest tą kobietą. Nie wiem, kurwa, rozwiązuj zadania z matmy.<br /> Czyż nie to jest właśnie najstraszliwsze, że teraz nie masz nic, co by cię zobowiązywało do jakiegokolwiek skupienia?<br /> Podciągam kolana pod brodę, wciąż się kiwam.<br /> Chcę poczuć jej dłoń na swojej, czy to tak dużo?<br /> Dużo. Za dużo. Nie dla mnie.<br /> Jezu, co ja mam ze sobą zrobić?<br /> Dobrze wiem, że jest tylko jeden sposób, żeby mi przeszło. Być przy niej. Wtedy świat wydaje się prostszy, łatwiej się skupić, bo priorytet został w taki, czy inny sposób zaspokojony.<br /> Trzęsę się, trzęsę, czy ja mam do cholery gorączkę?<br /> <br /> <br /> Co robić? Jest ze mną tak źle, że chyba faktycznie muszę zacząć działać.<br /> <br /> <br /> Komputer. Internet. Powoli, nie spiesz się. Myśl logicznie. He he, zakochany facet, który myśli logicznie. Pusty śmiech ogarnia.<br /> Co my tu mamy…? „Rekonstrukcja”? Głupi tytuł dla filmu… Ale z opisu ciekawe. No i duńskie, a nie USAńskie. Chociaż, nie, tu jest coś lepszego - „Lalki”. Widziałem już ten film, ale jest wielki. Prawie tak wspaniały jak „Gohatto”, choć może to dziwnie brzmi w ustach faceta. Hetero faceta.<br /> Teraz znaleźć telefon. Jaki był jej numer? Nie pamiętam, nigdy nie pamiętam ważnych rzeczy, dlatego sprawiam wrażenie, jakby mi na niczym nie zależało. Ale cicho, tu jest wpisany w książkę telefoniczną.<br /> - Słucham? - Jej głos. Niepokój zniknął. Jak mi dobrze i błogo, nareszcie mogę zacząć normalnie myśleć.<br /> - No hej, Aria. Słuchaj, znalazłem fajny film w necie, nie wiem, czy znasz – „Lalki”…<br /> - No właśnie słyszałam dużo, ale nie miałam okazji obejrzeć<br /> - To słuchaj, może byśmy skoczyli do kina, co? Bo akurat grają, a to wiesz, rzadka sprawa, żeby dobre filmy w kinie były, co?<br /> - Jasne nie ma sprawy. O której?<br /> - No tu jest na siedemnastą… Doliczając dojazd… Przyjdę po ciebie o czwartej, ok? <br /> - Ok, nie ma sprawy. No to do zobaczenia, papa.<br /> Uff… No to teraz mam tylko w planach zrobienie z siebie totalnego idioty, czyż nie?<br /> Po pięciu minutach znowu się trzęsę. Gdzie tu logika?<br /> Logika dawno poszła spać tak śmiesznie, że aż nawet strach się bać<br /> Czy ja już kiedyś wspominałem, że kocham Lady Pank?<br /> <br /> Aria<br /> - Myślisz, że powinnam się w to pakować? – Zapytałam Katji.<br /> - A niby czemu nie? Koleś jest kapitalny!<br /> - No ale wiesz, ten stosunek – przełożony podwładny…<br /> - Bez pośpiechu! Do stosunków przejdziecie później! Na razie, to wyście się nawet nie całowali!<br /> - Katja!<br /> - No, co? Może o czymś nie wiem?!<br /> - Dobrze wiesz o co mi chodziło! No i ja nie mam pojęcia, czy on do mnie coś…<br /> - „Nie wiem, nie wiem” – przedżeźniła mnie. – A ilu facetów zaprasza dziewczynę do kina na film o miłości, jeśli ma je w dupie?<br /> - A skąd mam wiedzieć? On jest dziwny!!<br /> - A co to ma do rzeczy? Ślinisz się na samą myśl o nim!<br /> - Wcale nie!!!<br /> - Nie, no skądże-<br /> Przerwał jej dzwonek do drzwi. Zachichotała idiotycznie – widziała przez ściany.<br /> <br /> Haru<br /> Rozważmy taką, dajmy na to, Metallicę (jest to sposób na zajęcie myśli). Oczywista - nie chronlogicznie, tylko na zasadzie luźnych skojarzeń.<br /> Geniusz, czy szit?<br /> Geniusz, odpowiedź jest chyba jasna. Ileż to oni albumów wydali? Bodaj dziesięć studyjnych (o ile się nie mylę, przynajmniej tyle mam na półce). Początki mieli straszne. „Kill'em'all” ma taki związek z tym co robili później, jak „St.Anger” ze wszystkim, co zrobili wcześniej. <br /> „St.Anger” jest albumem, który skłonił mnie do trwania w przeświadczeniu, że tą całą Metallica, to się zachwycają nie wiadomo czemu, bo to szit jakich mało. Nikogo chyba nie zdziwi, że teraz właśnie słucham „St.Anger” i jest to mój ulubiony album… cóż, jestem dziwny. <br /> Covery z „Garadge.inc” są boskie. „Astrnomy” i „Lovermana” mógłbym słuchać na okrągło<br /> Na 'Tallicę nawrócił mnie jeden kawałek. Jaki? Chyba oczywiste - najlepszy chyba w całej historii metalu - „Master of Puppets”. I najlepsze jego wykonanie - to z S&M. Metallica ani wcześniej, ani później nie brzmiała tak doskonale jak wtedy (może to złośliwe, ale podejrzewam, że to dlatego, że byli TRZEŹWI, co zazwyczaj na koncertach im się nie zdarza).<br /> Najlepszy album? „Black” alias „Metallica”. Choć, kiedy to ja go ostatnio słuchałem? Chyba w zeszłym roku. Carved upon my stone My body lie, but still I roam. I najpiękniejszy lovesong - „Nothing Else Matters”… Gdybym potrafił stworzyć coś choć w połowie tak wspaniałego, może wtedy AriaSTOP! Miałeś o niej nie myśleć! Zajmij się Metallicą!<br /> „Master of Puppets” - kolejny album - i dwa najwspanialsze kawałki - „Welcome Home (Sanitorium)”, czyż nie tak wygląda moje życie? Genialny tekst, który porusza mnie do głębi, który moje życie definiuje, umiejscawia strach. No i oczywiście tytułowy „Master…” - piosenka o narkotykach. Ale czyż nie odnosząca się również do poezji? Do sztuki? Czy nie tak to ze mną było? Wystarczyło napisać jeden wiersz, żeby spadać w tę otchłań uzależnienia. Owszem wyrzucenie czegoś z siebie w formie wiersza sprawia, że czuję się lepiej. Ale, kiedy czuję się dobrze, nie potrafię pisać. A chcę, muszę, pożądam, to jest jak narkotykowy głód. I koło się zamyka. Taste me you will see more is all you need you're dedicated to how I'm killing you. <br /> Z kolei „Kill'em'all” skłoniło mnie do wniosku, że biednego Hetfielda ktoś podczas nagrania wykastrował tępą łyżeczką. Teksty? Hmm… Nigdy nie napisali już czegoś tak…. jakby to określić… cóż, chyba wszystkie, z „Metal Militia” na czele, znajdują się w czołówce najgłupszych metalowych tekstów wszechczasów (i to nie są moje słowa!). Muzycznie i wokalnie to jest poprostu straszne. I za to kocham tę płytę. Nie brzmi jak Metallica, nie brzmi jak nic co znam (no może poza miejscami, w których James próbuje się stać Robertem Plantem - horror). „Kill…” jest jedyne w swoim rodzaju, ostre, trashowe, krwawe, szczerzy do mnie zęby ociekające krwią. Uwielbiam ten niepowtarzalny styl.<br /> Z głośników płynie (choć właściwie zgrzyta) „My World”. Czyż nie tak właśnie wygląda moje życie, czyż nie tym jest ten mój cholerny niepokój? To mój świat! Wynoście się! Dalej, wynocha!!!! Boli mnie brzuch. Znowu. To mój świat. Czuję, że ktoś się dobiera do mojej głowy, tak jak w tej piosence. Każdego dnia ktoś inny, chcą ze mnie zrobić kogoś innego, przecież ja to widzę, może ktoś inny nie zwróciłby na to uwagi, ale ja przywiązuję niesamowitą wagę do przedmiotów, do najmniejszych szczegółów.<br /> Ale przecież jest prosty sposób, żeby się ich pozbyć, prawda? <br /> Euterpe… Pomożesz, mi prawda?<br /> O tak.<br /> Powoli unoszę broń do skroni. Cóż, zabić mnie to nie zabije, bo już jestem martwy, ale mam nadzieję, że przynajmniej ich przepędzi. Chcieliście ze mnie zrobić zakochanego idiotę? Nie wydało! Miłość to uczucie przynależne tym wszystkim obrzydliwie zwyczajnym ludziom, ja taki nie jestem! Nigdy nie będę!<br /> Zimny krążek lufy przy skroni, kocham ten chłód. Uważajcie skurwysyny, oto nadchodzę Moja głowa będzie moim domem.<br /> <br /> Aria<br /> Wbiegłam do pokoju w ostatniej chwili - ten idiota chciał sobie strzelić w łeb! Z Euterpe! To by go definitywnie wymazało. Szarpęłam jego rękę - strzelił w sufit, przycisnęłam go do ściany:<br /> - Co ty robisz idioto?!<br /> - Te sukinsyny próbowały ją posiąść Próbowali uczynić mnie kimś innym.<br /> <br /> Haru<br /> Pierwszy raz jestem chyba tak blisko Arii. Nie udało mi się od tego uwolnić, więc co? Mam zatonąć? Do tej pory miałem tylko sztukę.<br /> - Aria… - Dlaczego te słowa z moich ust? Przecież, ja nic nie chciałem powiedzieć, dlaczego moja ręka dotyka jej policzka? Dlaczego czuję jej wargi na moich? Dlaczego…?<br /> <br /> <b>Który stał się piekłem</b><br /> Haru<br /> Koszmarny sen. Wszystko mi się przypomniało.<br /> Dlaczego oni to sobie robią? Bez przerwy tylko na siebie wrzeszczą. Chryste, jak oni się nienawidzą. Dlaczego więc są małżeństwem? Chyba nie bierze się ślubu z kimś, kogo się nienawidzi, prawda? Dlaczego oni wciąż krzyczą? Skąd tyle agresji? Dlaczego oni wciąż się krzywdzą? Jak można być tak zwyrodniałym, żeby kazać komuś cierpieć? Nie miałbym oporów, żeby kogoś zabić, ale krzywdzić? Zadawać ból? Wrzeszczeć na siebie, obrażać? I po co to? Dlaczego oni przy wrogach są ulegli, dlaczego za przegrane życie odgrywają się na sobie nawzajem i na mnie? Co ja im zawiniłem?<br /> Krzyczą, krzyczą, krzyczą, to boli, tak strasznie boli, przecież oni to widzą, dlaczego im to sprawia przyjemność? Dlaczego cieszą się z mojego cierpienia? Dlaczego moje łzy sprawiają im radość? Ona tak szaleńczo chce, żebym się zabił, dlaczego? To ma być matka? Czy matkom nie powinno zależeć na tym, by ich dzieci były szczęśliwe?<br /> Dlaczego ona mści się na mnie? Przecież nie ja odpowiadam za moje istnienie, to jedyna rzecz, jakiej nie zawiniłem i może właśnie to tak ich frustruje? Dlaczego oni traktują mnie, jakby mi zależało na ich biedzie, jakbym to ja był ich wrogiem najzacieklejszym? Za co? Za co? Gdybym tylko mógł, uciekłbym już dawno, gdyby nie Klif skoczyłbym z mostu.<br /> Chryste, jak ja się ich boję. Jakim ja jestem pieprzonym tchórzem. Wystarczy na mnie krzyknąć. Ja się nawet nie bronię. Od razu uciekam. Całe moje życie to nieustająca ucieczka. Ktoś na mnie wrzaśnie, a ja już mam łzy w oczach, kładę uszy po sobie i uciekam, jeśli nie fizycznie, to przynajmniej duchowo.<br /> Może od tego ciągłego strachu, od tej ucieczki bezustannej ja już zupełnie zwariowałem? Może cały ten świat, Aria, to wszystko, to tylko wytwór mojej wyobraźni? Może tak naprawdę wcale nie umarłem, tylko siedzę w wariatkowie i gadam do siebie? Może nareszcie udało mi się uciec? I tylko sny, nagłe przebłyski świadomości, przywołują wspomnienia?<br /> E, tam, bzdura. Gdyby to był wytwór mojej wyobraźni nie zabrakłoby tu Sekai. Cóż to za wieczność, bez Klifa, Świra i Żyda? A Arleta? Boże, ja już nawet nie pamiętam, jak ona wygląda. Zresztą przestała mnie całkiem interesować, gdy tylko uzyskałem pewność, że ona też mnie kocha. I co miałbym z nią chodzić za rączkę? Gdzie tu sens? Gdzie niepewność? Gdzie strach, gdzie cierpienie? Gdzie naprawdę silne doznania? Moja poezja by tego nie wytrzymała. Bo jest słaba, tak jak ja, bo żywi się moim cierpieniem i niepewnością.<br /> Cóż z tego, że nienawidzę tych uczuć, kiedy nie znam innych? Kiedy nie potrafię być szczęśliwy, kiedy szczęście mnie zabija?<br /> Zresztą cóżby to była za miłość, moja i Arlety? Skończylibyśmy jako małżeństwo nienawidząc siebie i swoich dzieci. Proste, pełne ładu, choć nie normalności życie. Absolutne dno. Bo już niżej od zadawania innym cierpienia upaść nie można.<br /> Niepewność, niepewność, niepewność. To z niej wynika poezja, muzyka, sztuka każda. Porządek zabija, porządek to siła niszczycielska. Zabija indywidualność, niesie śmierć. Każdy artyzm rodzi się z chaosu. W najlepszym razie wśród ładu byłbym tępym rzemieślnikiem. A ja jestem Artystą i ład mnie zabija.<br /> Nie ma gorszej rzeczy nad pokój, ład i harmonię. To pewna śmierć, dla takich, jak ja. Niepokój, chaos, oto mój raj. Oto przestrzeń, w której mogę tworzyć.<br /> Jeśli Bóg istnieje, to dziękuje mu za ten sen. Dał mi siłę.<br /> Zawsze robiłem wszystko, by nie krzywdzić innych, by nie zadawać cierpienia. Moja matkę bolało to, że nie chciałem się zabić. I jej ból, był moim bólem. Nie chcę, by ludzie cierpieli. Ale ja cierpieć muszę. Bo z cierpienia rodzi się Sztuka. A Sztuka to jedyny sens istnienia.<br /> Taak… dziękuje ci Boże… Zabrałeś mi szczęście i spokój. Dałeś mi ból. A ból jest ojcem poezji. Reszta… rzemieślnictwo, robota dla chłopa. Nie Artysty.<br /> Miłość, miłość, miłość! Co to jest? Nuda! Absolutnie nic z niej nie wynika! Miłość? Kwiatki, ptaszki, słonko świeci… i co?! I nic. Bo miłość jest celem. Absolutem. Ale absolut tylko wtedy ważny, gdy nieosiągalny. Owszem, to jest przyjemne. Ale zabija sztukę. Człowiek szczęśliwy nie tworzy – bo po co? Sztuka jest drogą do szczęścia. Drogą usłaną różami. A róże mają kolce.<br /> Sztuka to dążenie do zmiany. A do czego chciałby dążyć, ktoś, kto ma u boku ukochaną osobę, pieniędzy pod dostatkiem, nic mu nie dolega? Jest szczęśliwy, osiągnął już wszystko.<br /> Sztuka wynika ze wszystkiego, co złe. Sztuka to wszystko, co negatywne. Bo pocóż malować piękną kobietę, jeśli się ją ma u boku? Pocóż pisać wiersz o tym, że jest się szczęśliwym? Pocóż opisywać idealny świat, skoro w nim się żyje? Przecież to widać, każdy może to dostrzec.<br /> Mój ból, moje cierpienie nie za pośrednictwem wiersza, czy muzyki dostrzegł tylko Klif. Szczęście jest jak słońce, promienieje tak, że nie sposób go nie dostrzec, gdy jesteśmy szczęśliwi mamy ochotę wykrzyczeć to całemu światu i najczęściej to robimy. Prawdziwe cierpienie jest ciche, milczy, nie mówi wprost. Jego nie da się wykrzyczeć, zbyt jest, jako duszy przynależne, święte by tak je sprofanować. Aby się wyrazić potrzebuje subtelniejszych metod. Potrzebuję Sztuki i ja mu ją daję. Pozwalam płynąć rzece doznań, pozwalam by kierowała dłońmi, najcenniejszym, co mam.<br /> <br /> Aria<br /> Opowiedział mi o swoich przemyśleniach. I to ciągłe pytanie: „dlaczego ludzie zadają innym ból?!”. Szczerze mówiąc argumentował jak dziecko – naprawdę tego nie rozumiał, brzmiało to miejscami jak wypowiedź sześciolatka, który nie rozumie „świata dorosłych”. Biedaczek – zupełnie nie może zaakceptować, że świat jest taki jaki jest i choćby płakał nad tym dzień w dzień nic tego nie zmieni. Po raz kolejny wynikła kwestia przedszkola.<br /> - Co z tego, że tak jest? To nie jest normalne, dlaczego ludzie tak się zachowują? – Dopytywał się uparcie.<br /> - Haru… pewne rzeczy naprawdę musisz zaakceptować takimi, jakimi są. Czepiasz się, że trawa jest zielona?<br /> - To, że trawa jest zielona nie sprawia nikomu bólu, więc jest mi to obojętne!<br /> - Nienawidzisz tego świata, prawda? Dlaczego więc za wszelką cenę, starasz się go „uzdrowić”? To bezsens, syzyfowa praca, a na dodatek nic z tego nie będziesz miał-<br /> - Bo to naprawdę jest takie ważne?! Żebym „coś z tego miał”?! A może mnie po prostu chodzi o to, żeby nikt nie musiał cierpieć tak jak ja?! Nie wpadłaś na to?! Chodzi o NORMALNOŚĆ, a nie jakieś idiotyczne korzyści!<br /> - Chciałbyś takiego świata „powszechnej szczęśliwości”?<br /> - Nie. Zawsze są biedni i są bogaci, szczęśliwi i smutni. Niech tylko nie krzywdzą się nawzajem.<br /> - „I przykazanie nowe daję wam, żebyście się wzajemnie miłowali”?<br /> - Żebyś wiedziała.<br /> - Przecież ty nie wierzysz w Boga.<br /> - Nie. Ale to nie jest tak, że neguję jego istnienie. Po prostu nie jestem wstanie Uwierzyć. Ale czasami „wiem”, że on chyba tam jest. To skomplikowane. Ale wierzyć nie wierzę, ja w nic nie jestem wstanie uwierzyć. Natomiast jestem wstanie szanować chrześcijaństwo, właściwie Jezusa.<br /> - A więc w niego wierzysz?<br /> - Nie w to, że był/jest bogiem, ale w to, że był dobrym człowiekiem. <br /> - Ale istniał? W to wierzysz?<br /> - Nie: wierzę. Wiem. Na zasadzie wiedzy historycznej – wiem, że istniał Aleksander Macedoński, Juliusz Cezar, Totmes III i cała reszta, na takiej zasadzie.<br /> - I był dobry?<br /> - Oczywiście. Potem różni ludzie wykorzystali jego przesłanie do naprawdę strasznych rzeczy i w jego imię dokonywali potwornych rzeźi, ale czy z większością religii tak nie jest? Dajmy za przykład taki Koran, który został potwornie wypaczony…A co do Jezusa – chodziło mu przecież o to, żeby ludzie byli dla siebie dobrzy i w tym nie widzę absolutnie niczego złego, to jest filozofia jak najbardziej Dobra.<br /> - Jesteś pacyfistą?<br /> - W skali mikro.<br /> - To znaczy?<br /> - Nie jestem przeciwny wojnom pomiędzy państwami, temu nikt nie zapobiegnie, zwykły szary człowiek nie jest wstanie, choćby nie wiem, jaką ilością pacyfek się obwiesił. Duże zgromadzenie, potężny protest może zmienić losy jednej wojny, ale nie ich wyrzeczeniu się. Natomiast, jeżeli pojedyncze jednostki przestaną się okładać pięściami, jeżeli każdy pojedynczy człowiek zrozumie, że to do niczego nie prowadzi – wtedy idea wojen wygaśnie niejako śmiercią naturalną. Tylko, że widziałaś, co spotkało Jezusa, jednego z naprawdę niewielu Dobrych ludzi w historii. To chyba niemożliwe, żebyśmy tacy byli z natury. Coś musi nas takimi czynić.<br /> - Cywilizacja?<br /> - Bardzo możliwe – to, że nie musimy polować, nie musimy walczyć o swój byt ze zwierzętami, że nasze terytorium ograniczające się do tych 40m2 jest chronione niejako z urzędu… hmm… nie zatracamy instynktu, tylko możliwość jego hmm… realizacji. Wszystkie inne zwierzęta tak naprawdę nie wiedzą, co to okrucieństwo, żadne z ich działań nie prowadzą do bezsensownego zadawania bólu.<br /> - Kot bawi się swoją ofiarą.<br /> - Jeżeli ofiara jest warta dalszego życia, będzie przydatna w środowisku, to ucieknie. Jeśli nie będzie w stanie tego zrobić to oznacza, że była słaba. Osobniki słabe muszą zginąć, nie mogą przekazać potomstwu słabych genów, to by zniszczyło gatunek. – Wzruszył ramionami.<br /> - Ta bezwzględność ci nie przeszkadza?<br /> - Nie, dlaczego miałaby? Wynika z praw natury, tak musi być. Śmierć jakiejś antylopy nie jest bezsensowna, a jedyny ból, jakiego zaznaje jest czysto fizyczny. Gdybyśmy byli kanibalami, zapewniam cię, że myśliwy przed zadaniem śmierci swojej ofierze uświadomiłby jej masę rzeczy, tak, aby cierpiała. Psychicznie.<br /> - Przesadzasz. W ogóle, to argumentujesz bardzo logicznie, jednak podstawy twojego działania są bardzo dziecinne. Mówisz poważnie i nie sposób się z tobą nie zgodzić, ale rozważany problem tak naprawdę nie istnieje dla nikogo, poza tobą, może jeszcze kilkoma równie dziecinnymi osobami, rozumiesz?<br /> - A co to ma do rzeczy? Nie uznasz racji sześciolatka, bo jest sześciolatkiem? Nie uznasz racji Murzyna, bo jest Murzynem? Nie uznasz badań Hawkinga, bo jest ciężko chory? Wydaje mi się, że chodzi o to, czy ktoś ma rację, a nie ile ma lat i jakiej jest narodowości!<br /> - Nie zrozumiałeś mnie – chodziło mi o naturę problemu. To, o czym mówimy to problem dziecka. Nie istotne, jakiego, zdrowego, chorego, czarnego, białego, czy cholera wie, jakiego. Dziecka. To okrutne, ale dorośli nie przejmują się problemami dzieci, bo tak naprawdę nie są one istotne dla ludzkości.<br /> - I właśnie o tym mówię – macie w dupie jedyną osobę, która może wam powiedzieć, że cała wasza fizyka jest gówniana, bo jest ona za młoda, a tylko dlatego może wam to wskazać, bo nie przesiąkła jeszcze waszym bzdurnym światopoglądem!<br /> - Nie złapiesz słońca na wędkę. Nie da się i już, nawet, jeżeli to jest niesprawiedliwe, to i tak tego nie zmienisz. Zachowujesz się jak dziecko, nie dorosłeś do okrutnego świata i to jest twój problem. Nie mogę oceniać, czy to jest dobre, czy złe, bo sama siedzę w tym bagnie i nie mogę patrzeć obiektywnie, ale to, że jesteś niesamowicie dziecinny jest bardzo widoczne.<br /> <br /> Haru<br /> Aria twierdzi, że jestem dziecinny. A jak inaczej bronić się przed światem? Czyż nie najlepszym jest sposobem stać się dzieckiem? Dzieckiem, co nie rozumiejąc i dopiero świata się ucząc niektóre rzeczy może jeszcze przyjąć za normalne? Co nie pojmując co powaga, a co tragedia może wszystkie swe problemy do żądania cukierka zredukować. Co może przez swą niewinność bardziej jest na ciosy narażone, ale czy wiedza, czemu ludzie są wobec siebie tak okrutni nie jest gorszą?<br /> Stać się dzieckiem, a potem zupełnie zniknąć, oto droga artysty. Przestać zwracać uwagę na siebie, swój ból znosić z głową podniesioną, jako cenę, myto, za to, co bogom wyrwane.<br /> Zniknąć.<br /> Ale to tak bardzo frustruje.<br /> Bo znikasz coraz bardziej, zapadasz się w siebie. Na zewnątrz jednak wciąż istnieje ciało i jakaś w tym ciele jaźń, już nie twoja, a obca, hegemonii której jeż nie przezwyciężysz.<br /> Najgorzej jest wtedy, kiedy nie możesz już krzyczeć, obecność jakichkolwiek ludzi sprawia, że ONO przejmuje całkowitą władzę i słuchać, jak głosem twoim wypowiada słowa obce.<br /> <br /> Aria<br /> Ostatnimi czasy Haru coś posmutniał. Tak, jak przedtem mógł zaśmiewać się godzinami z byle czego, tak teraz każde jego słowo stało się wymuszone. Zauważyłam też, że prawie nie grał na gitarze, a nawet, kiedy zaczynał, to bardzo szybko się zniechęcał i niemal rzucał ją na jej zwykłe miejsce w kącie sypialni. Książek też prawie nie czytał, tylko chodził nerwowo z kąta w kąt nie słysząc, co się do niego mówi i na każde pytanie reagując gniewnym parsknięciem.<br /> W końcu zapytałam wprost, o co mu chodzi, a raczej, co się z nim dzieje.<br /> - Jak to co?! Nic nie napisałem od miesięcy, to się ze mną dzieje. Co wezmę gitarę, to się skupić nie mogę. Wszystko mnie drażni, nie potrafię tak. Żebym nie próbował, ale gdzie tam – tony papieru zmarnowałem i nic konstruktywnego z tego nie wynikło, same częstochowizmy. Czuję się tak jakbym… jakbym się kończył…! Mam taką histeryczną świadomość, że może już nic nie napiszę, nic nie zagram, że po prostu nie potrafię, że się wypaliłem, ja nie chcę…! – Niemal się na koniec rozpłakał.<br /> Cóż, pozostało mi tylko przytulić go i w jakiś tam sposób pocieszyć. Było jasne, że tego właśnie oczekuje. Dawno już zdążyłam się przekonać, że on potrzebuje stałej opieki, kogoś, kto byłby przy nim bez przerwy, szczególnie wtedy, gdy znowu „dopadł go jakiś schiz”. Potrafił przez kilka dni siedzieć w kącie i gryzmolić coś po kartkach – ktoś musiał mu te kartki podsuwać. Jak miał jakieś dziwne widzimisie, to nie jadł przez dwa-trzy dni, bo akurat „nie miał ochoty”.<br /> Nie miałam co liczyć na to, że mnie przytuli, czy coś takiego. Opiekuńczym też w żaden sposób nie dało się go nazwać. Sam z siebie nigdy mnie nie pocałował – miał o sobie zbyt niskie mniemanie, żeby zrobić cokolwiek, co mogłoby mi sprawić przyjemność. Z drugiej strony ja mogłam z nim zrobić, co mi się podobało – nie wydaje mi się, żeby protestował, gdybym na przykład uznała za bardzo zabawne gryzienie go w ucho. Uważał mnie też trochę za wariatkę, dlatego właśnie, że chciałam mieć z nim cokolwiek do czynienia. Sam miał siebie za ostatnie społeczne i towarzyskie dno, ale czuło się, że dla mnie zrobiłby wszystko, gdybym tylko zechciała.<br /> To wszystko było takie urocze! Choć przyznaję, że nieco nieznośne – te jego humory potrafiły mnie nie raz wyprowadzić z równowagi.<br /> Na początku było wspaniale. Ale potem… Potem coś zaczęło się psuć. Ta jego niemożność napisania czegokolwiek powodowała jego ogromna irytację i wygrzebywała dawno pochowaną nienawiść do całego świata. <br /> Przez następne dwa tygodnie czytał w kółko „Zbrodnię i karę” ruszając się z tapczanu tylko po to, by pójść do łazienki. Jadł byle co i z wielką łaską. Kiedy któregoś dnia pocałowałam go na powitanie skrzywił się, jakby to było coś obrzydliwego.<br /> <br /> Haru<br /> - Haru… Czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz? - Tak poprostu zapytała. Jakby to było proste. Albo logiczne. Są sprawy, w przypadku których przyczyna i skutek, owszem, kiedyś się spotykają, ale idą bardzo krętymi ścieżkami. Tylko jak jej to wytłumaczyć? Przecież nie będzie wstanie spojrzeć na to obiektywnie. Ja już mogę. Ale ona nie.<br /> - Boże, Aria, ty tego nie widzisz? Przecież ja tylko biorę, nie jestem w stanie nic ci dać, nie dostrzegasz tego? Jestem jakąś emocjonalną czarną dziurą, bez przerwy tylko absorbuję, oczekuję, by ktoś był dla mnie miły, żeby mnie kochano, uwielbiano, a sam nie jestem w stanie wykrzesać z siebie ani odrobiny ludzkich uczuć? Że jedyne, co może mnie zainteresować, to jakaś nowość? Że w momencie, kiedy coś staje się dla mnie zwyczajnie, to wszystko mi przechodzi? Boże, Aria, ja wiem, że jestem ostatnią świnią, ale nie potrafię inaczej. Pragnąłem w życiu różnych rzeczy, ale gdy tylko dostawałem je w swoje ręce, stawały się zupełnie obojętne.<br /> - Aria… Ja ostatnio obejrzałem sobie Battle Royal, po raz kolejny. I znowu się zastanawiałem, co bym zrobił na miejscu tych dzieciaków. Jak bym się zachował, gdyby moje życie zależało od śmierci innych?<br /> - Dobrze wiesz - podjąłem po chwili - że nie jestem normalny. Na samą myśl o zgnieceniu szczypawki ogarniają mnie mdłości. Ale w zabiciu człowieka nie widzę nic złego. I… to, że bym zabijał jest chyba jasne, choć na pewno wybrałbym jakąś szybką i w miarę cichą broń… Znaczy generalnie to się zastanawiałem, czy jest ktoś, kogo nigdy, przenigdy bym nie zabił i… - Spojrzałem jej prosto w oczy, po raz pierwszy chyba - nie ma nikogo takiego. Kiedyś… Był Klif, była Arleta, a… a kiedy oni zniknęli… byłaś ty. Tylko, że… - przełknąłem ślinę - ten cholerny ucisk w gardle! - Tu chodzi o to, dlaczego bym zabijał. Nie, dlatego, że chcę żyć. Dlatego, że nie chcę umrzeć. Ja chce umierać. Nie rozumiesz? Ciągłość, trwanie, czasowniki.<br /> - Aria… Ty chcesz być szczęśliwa. Generalnie ludzie chcą być szczęśliwi. Ja nie. Szczęście nie jest twórcze. A ja mam tylko twórczość. Jeśli to stracę umrę. Nie fizycznie, skądże znowu. Ale coś we mnie umrze i to, co pozostanie to już nie będę ja, rozumiesz?<br /> Łzy w jej oczach, Boże, dlaczego każesz mi tak krzywdzić ludzi?!<br /> - Aria. Ja cię kochałem. Kochałem do szaleństwa. I Bóg mi świadkiem, że chciałbym ponad wszystko kochać cię nadal. Ale nie potrafię. W momencie, gdy nasz związek został w jakiś sposób usankcjonowany przestał mnie obchodzić, rozumiesz? Ja nie potrafię znieść jakiegokolwiek porządku, stałości, rozumiesz? Ja nie potrafię żyć, ja potrafię tylko umierać.<br /> - Aria, ja wiem, że jestem ostatnim skurwysynem. Ale ja ci musiałem to powiedzieć. Inaczej bym cię oszukiwał, a to byłoby jeszcze gorsze. Nie potrafię żyć w kłamstwie, rozumiesz? Oszukiwanie kogoś jest jeszcze gorsze od- <br /> Nie pobiegłem za nią. To byłoby podłe.<br /> Boże.<br /> Skurwysynu.<br /> Dlaczego tak do siebie podobnym mnie uczyniłeś?<br /> <br /> Frantic<br /> Czyściłem szklanki. Czyściłem je, dlatego, że w przekonaniu wielu, naprawdę wielu ludzi to właśnie powinien robić barman. Więc przymuszony Wyobrażeniem zawzięcie czyściłem szklanki, dawno już przecież czyste. Mówią o mnie „Frantic”, znaczy „Wariat”. Prawdopodobnie, dlatego, że to lepsze od Bob, czy czegoś równie wieśniackiego. Nie mam pojęcia, dlaczego mnie przepisali, ale, jako, że „do żadnej uczciwej roboty” się nie nadawałem pozwolili mi prowadzić knajpę. Dostała nazwę „Kansas”, którą wszyscy bez wyjątków uważali za głupią, ale jakoś tak cholernie się z tym miejscem kojarzyła.<br /> Któż w moim „Kansas” bywa? Och, różniście, czasami nawet zdarzają się zwyczajniaki, choć często uciekają słysząc rozmowy żmarłych. Najtwardsi zawodnicy są wstanie wmawiać sobie przez kilka dni, że to poprostu jacyś fani fantastyki, którzy przyczęstawo dziadują na sesjach (w języku dobrych ludzi – sesja = czarna msza).<br /> Ale to wyjątki. Utarło się, że „Kansas” to melina kleryków. Z klerykami rzadko kto z pozostałych przepisańców chce mieć coś do czynienia. Dlaczego? Bo klerycy to same świry. Och, zazwyczaj całkiem nieszkodliwe, jak na przykład Katja. Są też nieco niebezpieczni jak ten nowy, zdajsie Haru. Niby spokojny chłopak, ale podobno, jak się wkurzy, to potrafi ciskać różnymi przedmiotami (telewizor wyleciał oknem, sam widziałem). No i jest jeszcze trzecia kategoria. Właściwie jednoosobowa. Nazwa? Totalny wariat do leczenia w zakładzie zamkniętym. Wskazania? Nie denerwować, w żadnym wypadku nie denerwować. Jeszcze nikt tego nie przeżył. Któż to taki? Aria. Ale tak jakoś już się przyzwyczaiłem, a i on nie wydaje mi się dla mnie zagrożeniem. Jestem mu potrzebny, moja knajpa, mój alkohol. Cóż, tak to już jest.<br /> Kiedy przyszedł pierwszy raz jeszcze nic o nim nie wiedziałem. Potem… potem nasłuchałem się niesamowitych opowieści. Generalnie wszystkie skupiały się na tym, że Aria, nie wiedzieć czemu został klerykiem-opiekunem. Za pierwszym razem nikogo to nie dziwiło, bo jeszcze nikt nie zdążył zasmakować jego wybryków. Ale… cóż, Aria zamordował swojego wychowanka i normalnie czekałoby go za to co najmniej zamrożenie funduszy i areszt na kilkadziesiąt lat, bez możliwości przyspieszenia czasu. Jeśli morderstwo było wyjątkowo okrutne oczywista wymazanie. Tymczasem Arii nie zrobiono nic, a nawet wręcz przeciwnie nie dalej jak po tygodniu przydzielono mu nowego przepisańca. Ten też skończył jak poprzedni, a po nim bodaj jeszcze sześciu. Za każdym razem Aria przychodził do „Kansas” i pił na umór przez ten tydzień – dwa, zanim znowu mu kogoś nie przydzielili.<br /> Za dużo go o tych jego wychowanków nie wypytywałem, ale conieco sam mi opowiedział – wiadomo po alkoholu człowiek staje się gadatliwy – znaczy nie każdy, ale takie jest Wyobrażenie, więc nie mamy zbytnio innego wyjścia. Akurat miał takiego pecha, że za każdym razem trafiał mu się Wyobrażeniec. Zero jakiejkolwiek Osobowości, absolutne kukły. Niektórzy to lubią, bo mają zdecydowanie mniej roboty, ale Aria akurat, jak to kleryk miał jakiegoś swojego świra. No i ten jego objawiał się niczym więcej, jak panicznym strachem przed samotnością.<br /> Tamtego popołudnia Aria wszedł do „Kansas”, tak, jak nie wchodził od miesięcy – zgarbiony, w krzywo narzuconym na ramiona płaszczu, ze zmęczoną twarzą, śladami łez. Znowu był mężczyzną, co też nie mogło oznaczać niczego dobrego. Zresztą – wiedziałem, że to się tak skończy – opiekun nigdy nie powinien wiązać się z uczniem. W szczególności ktoś taki jak Aria. I z kimś takim jak ten cały Haru. Czyż człowiek o imieniu Hadrian, o którym krążą plotki, że jest poetą może być odpowiednim facetem dla niezrównoważonej histeryczki? Zapewne sam taki jest i potrzebuje cichej, statecznej opiekunki, a nie wariatki. Choć oczywiście nie znalazł się ani jeden taki chojrak, żeby któremuś z nich to uświadomić.<br /> Kiedy wszedł… Z czarnych włosów woda ściekała po płaszczu na posadzkę. Znowu padało, a od trzech chyba miesięcy utrzymywał się stan permanentnej deszczowej wiosny – mam to nieszczęście, że „Kansas” mieści się niedaleko mieszkania Haru, który – kolejny objaw jakiejś manii – utrzymywał ten stan doprowadzając co poniektórych do histerii. Gdy Aria usiadł przy barze przez myśl przemknęły mi dwie rzeczy – czy już go zabił i cóż on mógł mu zrobić.<br /> Krople wody spływały na wypolerowaną powierzchnię ciemnego drewna blatu. Długim, białym palcem rysował z nich jakieś wzory, nie mogłem jednak dostrzec co. Postawiłem przed nim butelkę i kieliszek. Cóż taka moja rola. Teraz jeszcze pozostało mi wysłuchać zwierzeń. Westchnąłem. Szczerze mówiąc nie miałem na to najmniejszej ochoty.<br /> - On… On mnie zostawił… Jak on mógł mi to zrobić…? – Mówił w głąb kieliszka, tak jak poprzednio. Tylko tym razem tekst był nieco inny, a głos bardziej płaczliwy.<br /> Zapowiadał się długi, naprawdę bardzo długi tydzień.<br /> <br /> Haru<br /> Leżałem na trawie, dookoła noc, niebo nad głową. Ile już tak leżę? Kilka godzin. Najpierw oczywiście czytałem książkę – „Sputnik Sweetheart”, standardowo Murakami – ale teraz zrobiło się już ciemno, ludzie odeszli.<br /> Potrzebowałem wyrwać się z miasta – a gdzie skończyłem? Nad brzegiem „jeziora” o wodzie tak brudnej, że wypiera ołów. Leżąc na na wpół wydeptanej trawie, wszędzie dookoła brud i śmieci. Czy tak wygląda nasz świat? Jeden wartościowy egzemplarz człowieka otoczony zewsząd ludzkim śmieciem? A może jest odwrotnie? Może to ja jestem odpadem, a to wszystko dookoła wartościowym światem?<br /> W uszach pobrzmiewa zamiast szumu drzew i śpiewu ptaków czysty wokal Hetfielda. Bo i tu nie ma ptaków, z drzew zostały słupy telegraficzne – efekt działań amatorów bonsai z Zieleni Miejskiej – nikt im nie powiedział, że obcięcie wszystkich gałęzi do niczego nie doprowadzi. A więc Metallica. „Load” wwierca mi się w mózg za pośrednictwem słuchawek. Pewnie od tego szajsu stracę słuch, jak ta dziewczyna, którą poznałem przez Internet, a która powoli traciła wzrok, bo po nocach i przy słabym świetle pisała i czytała.<br /> Ale wróćmy do ‘Tallicy. „Load”. Bynajmniej nie mój ulubiony, ani ich najlepszy album. Dlaczego wybór padł właśnie na niego? Nie wiem. Wiem. Czyż te teksty nie pasują idealnie do mojej sytuacji?<br /> Czy tym właśnie jest dla mnie Aria? Nie moją zdzirą? A może to ja jestem jej skurwysynem? Powinienem zejść jej z drogi. Coś nie w porządku? Już kiedyś słyszałem tę śpiewkę. Ciągniemy się nawzajem na dno. Ja jestem szczęśliwy, a ona cierpi. A przecież miało być odwrotnie. Ja chcę, żeby było odwrotnie. Przykro mi Aria, ale chyba nadszedł czas, żeby pocałować cię w tyłek na do widzenia.<br /> Jaką ja jestem świnią.<br /> Przeciągnąłem dłonią po trawie w poszukiwaniu „Sputnik Sweetheart”, ale zamiast na książkę natrafiłem na kawałek szkła. Palec wskazujący i środkowy zalała fala ciepła. Uroczo. Lewa ręka. Uniosłem dłoń nad twarz. Ujrzałem tylko zarys. Ale i to wystarczyło, żeby zauważyć, że mam beznadziejne ręce. Mała, a do tego krótkie, krzywe palce. Oto ja – gitarzysta wszechczasów, niech was szlag.<br /> Im wyżej jesteś, tym niżej spadniesz. Czy w tym upadku nieuchronnym jedyna nadzieja? A jeżeli nie na to miejsce upadnę? Jeżeli zamiast pogruchotać sobie kości i zatonąć w cierpieniu spadnę na miękką poduchę rezygnacji?<br /> Boże, czego ja tak naprawdę chcę? Głupie pytanie, przecież doskonale to wiem. Kocham. Jestem beznadziejnie zakochany.<br /> Ale nie w jakiejś tam Arii. W idei. W Evie. Nie jakiejś uwięzionej w środku Yui. W Evie. W potworze. W tych jej wyszczerzonych zębach. Pragnę by patrzyła na mnie tym swoim jedynym zza bandaży widocznym okiem. Czym jest Eva? Ochhhh! Jest sztuką samą w sobie, ideą. Rozszarp mnie na kawałki, chcę być jak Kaworu.<br /> Eva. Potwór, co razem z odrazą budzi pożądanie. Sztuka. To znaczy konkretnie 01 jest sztuką. Ale ogólnie Evy uosabiają idee, czyż nie o to chodziło? Czyż nie na tym polega prawdziwa wielkość? Wspaniałość, nieosiągalność?<br /> Potwór. Co to jest potwór? Gdzie on mieszka? W nas. W ludziach. Skoro definiujemy dobro nie znając go musimy wiedzieć, co to zło. A przecież ono przychodzi nam z taką łatwością, czyż nie?<br /> Kochałem Arletę i Arię, tak jak komandor Ikari kochał Yui, ale potem została nam obu tylko Eva. Tylko potwór – ale czyż on właśnie nie duszą ukochanej z kłamstwa odartą?<br /> - Hahahaha…– o czym ty marzysz idioto – zapytałem samego siebie. – Jesteś tak nieprzystosowany, tak się do ludzi zraziłeś, że teraz tylko wytwory ich wyobraźni ci w głowie, co? Ahahahaha, jaki ja jestem głupi – już doszedłem do tego, że gadam do siebie. Rozważę tylko jeszcze, co czuję do Kaworu i spadam stąd, bo się zimno robi…<br /> <br /> Aria<br /> Wróciłem do domu. No bo ile można siedzieć w tym cholernym „Kansas”. <br /> Trzy dni. Minęły trzy dni, odkąd mnie w tak bezceremonialny sposób zostawił. Jak on mógł?! Podła świnia, za co właśnie mnie to spotyka?!<br /> A taki byłem szczęśliwy, wszystko zaczynało mi się układać, a… a ten skurwysyn musiał wszystko zepsuć!!<br /> Łzy kapią na klawiaturę, sprawdzę pocztę, bo cóż innego mi pozostało w tym pozbawionym sensu życiu…?<br /> <br /> Haru<br /> Postanowiłem w końcu coś do niej napisać. Postąpiłem jak ostatnia świnia, ale chciałem, żeby zrozumiała, jak to jest naprawdę. Och, po prostu nie mogę znieść myśli, że ona może sądzić, że ją wykorzystałem. Ten mail miał już trzy wersje, ale żadna mi się nie podobała – wszystkie były jakieś „nie takie”. Pierwszych dwóch na pewno by nie zrozumiała, a trzecia była koszmarnym sprymitywizowaniem całej sytuacji, które obrażało nas oboje. W końcu postanowiłem wysłać jej tylko wiersz. Zastanawiałem się nad jakimś wstępem, czy czymś w tym rodzaju, ale to mogłoby tylko zaszkodzić. <br /> <br /> Aria<br /> Mail od Haru. Tematu brak. Czego on może ode mnie chcieć, gnój jeden? Mało mu? Musi mnie jeszcze dręczyć?! Ale co tam, otworzę. I tak nie mam nic lepszego do roboty. <br /> ___________________________________________________________________<br /> <br /> Poeta romantyczny<br /> <br /> Cierpię<br /> Z cierpienia miecz wykuwam<br /> Którego ostrze błyszczące<br /> Przetnie szczęścia kajdany.<br /> <br /> Twoje życie - podniebny lot<br /> Ja w drogi kurzu życie strawić chcę<br /> Nie dla mnie szczęście<br /> Nie dla mnie raj<br /> Poezja to róża<br /> Kolce to ból<br /> <br /> Twoje pragnienie - cel<br /> Moje życie - droga<br /> I boso po ogniu<br /> Będę szedł<br /> Choć ty nigdy nie zrozumiesz<br /> Dlaczegom buty zzuł.<br /> <br /> Twoja radość - dla mnie śmierć<br /> Moje cierpienie-<br /> Chcę z nim zatonąć<br /> Zanurzyć się w otchłań<br /> Utonąć w rozkoszy<br /> Której źródłem ból<br /> <br /> Twoje zrozumienie - sens<br /> A ja nie chcę sensu<br /> Pragnę chaosu<br /> Uroczej mgiełki niepewności<br /> Niepokoju, co rozrywa duszę<br /> Dotyka ran rozjątrzonych.<br /> <br /> H.<br /> ___________________________________________________________________<br /> <br /> „Dotyka ran rozjątrzonych”? Mogę ci kilka załatwić, za to, co mi zrobiłeś i jak sobie teraz ze mnie kpisz…!<br /> <br /> Haru<br /> Może nie powinienem jej tego mówić? Ale czyż wtedy nie męczylibyśmy się oboje? Ja absolutnie nic do niej nie czując i ona niepewna jutra? To nie to, że nie znam Odpowiedzi Ja nawet nie znam Pytania Boże, dlaczego tylko mnie to spotyka? Przecież ja nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić. Zacozacozaco? A teraz jestem zupełnie sam. Ale w taki jakiś inny sposób niżbym chciał. Dlaczego tu nikogo nie ma? Dlaczego nigdzie nikogo nie ma? Czym tak nagrzeszyłem, by trafić do piekła? Ja nie chcę być sam! Niech mnie ktoś odwiedzi. Klif? Gdzie jesteś Klif? Nie zostawiajcie mnie, ja was potrzebuję! Wiem, że to podły egoizm, ale proszę zostańcie ze mną choć na chwilę. Niech mnie ktoś przytuli, chce poczuć czyjąś dłoń, czyjąkolwiek.<br /> Aria? A co ty tu robisz? Aria?! Dlaczego ja cię tak skrzywdziłem? Przecież Bóg świadkiem, że chciałem dobrze! Aria? Tak, masz rację, ja nie wierzę w Boga, ja w nic nie wierzę, dzięki tobie przez chwilę wierzyłem w miłość, ale teraz już nieAria?! Aria, poczekaj, ja naprawdę nie chciałem, Aria, ja cię proszę, to nie moja wina, ja mam kamień zamiast serca, nie chciałem, Aria! Widzisz? Płaczę. Jak on się nazywał? Mnemosyne?<br /> Aria…<br /> |<br /> |<br /> Aria?<br /> |<br /> |<br /> |<br /> Mamo, dlaczego w moim pokoju pada deszcz?<br /> - Nie przejmuj się, chłopcze, chmury wkrótce odejdą.<br /> |<br /> |<br /> Czy to, że lufa jest taka długa nie sprawia, żeAria?!<br /> |<br /> |<br /> |<br /> |<br /> Zagubiłem się w gęstej mgle<br /> |<br /> |<br /> |<br /> Usiądę sobie, a nuż mi się to spodoba?<br /> |<br /> <br /> <br /> Poznań 21 II 2005 – 18 IV 2006 – 26 V 2006</div><br /> hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-50452527181110444492007-12-26T22:20:00.001+01:002008-01-08T14:22:40.822+01:00BYWAM MIŁY. CZASEM.<embed src="http://nielubieonetubardziej.republika.pl/Shaman_TrailOfTears.mp3" loop="infinite" autostart="true" height="22" width="68"></embed> <br /><p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><b><span style=";font-family:";font-size:11;" ><o:p> </o:p></span></b><span style=";font-family:";font-size:11;" >Kosmodrom Ukria położony był na północ od Tycho, wśród piasków pustyń wschodniego krańca Sandorii, większego z kontynentów Wernyhory, ciągnącego się przez prawie pół półkuli południowej. Drugim był znajdujący się na zachodzie ułożony równolegle Gerreth, nieco mniejszy, ale bogatszy w zasoby. Baza Ukria była dość dobrze zakamuflowana, trudno byłoby ją dostrzec z orbity – a przecież tak blisko nikt nigdy Niemców nie dopuszczał. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Hangary i magazyny porozrzucane były po terenie pozornie w zupełnym chaosie. Po pierwsze skutecznie utrudniało to obcym przemieszczanie się po bazie, no bo w końcu zazwyczaj magazynu numer dwa szuka się pomiędzy jeden a trzy, a nie sześć i osiemnaście, choć oczywiście nie był to powód główny – bo do Ukrii nikt obcy nie trafiał. Nieregularne rozmieszczenie pozwalało na niemal natychmiastowy start wszystkich jednostek, choć dałoby się to rozwiązać w o wiele prostszy sposób, ale – a to powód chyba najważniejszy – wprawiało wszystkich w lekką konsternację, czyli oddawało w doskonały sposób altaryjską osobowość twórcy. Do tego niektórzy stawiali tezę, że w początkach Ukrii panowała wolna amerykanka i każdy dowódca budował sobie gdzie chciał, co chciał i jak chciał i tylko żelaznej zasadzie nie zastawiania innym drogi baza zawdzięczała w miarę sprawne funkcjonowanie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Na południe, w odległości półtora kilometra znajdowała się potężna przystań i stocznia dla okrętów, tam dokonywano napraw, które były niemożliwe do wykonania na orbicie. Na wschodzie mieścił się kompleks laboratoriów i stoczni mniejszego kalibru. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Hangary zbudowano z grubych blach pancerzy zniszczonych statków, gdyż niezwykło się tu marnować surowca. Pod ścianami piętrzyły się tu stosy wszelkiego żelastwa, a wiatr nawiewał na nie piasek, co zapewniało doskonały kamuflaż – a przynajmniej wystarczająco dobry, nikt nie miał czasu, żeby się głowić nad czymś bardziej pracochłonnym. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >W hangarze numer dziewięć, pomiędzy czternaście a dwadzieścia, panowała dość nerwowa atmosfera. Zgromadzeni w krąg piloci i ich załogi niespokojnie przestępowali z nogi na nogę. Nie podobała im się perspektywa zmiany dowódcy. Wprawdzie za, obecnie świętej pamięci, Kreezem nie przepadali, ale kto jak kto, ale piloci doskonale wiedzieli, że zawsze można trafić gorzej. Czekali, co do jednego ubrani w grafitowe mundury i nawet mechanicy zrezygnowali z workowatych kombinezonów i wyglądali na mniej umazanych smarem. Ale Gunsmith, który był najstarszy stopniem i stanowił coś w rodzaju szefa i tak nie był pewien, czy spodobają się nowemu dowódcy. Nie byli bandą zabijaków. Bez wyjątku młodzi, ledwo brali udział w jednej bitwie kilku potyczkach na patrolach. Do tego z uzupełnień dostali trzech zupełnie po akademii. Oby tylko nie palnęli jakiegoś głupstwa. Pierwsze wrażenie zawsze jest najważniejsze, jeśli to zawalą, trudno im będzie odzyskać szacunek dowódcy. O ile ten oczywiście w ogóle będzie miał jakikolwiek w planach.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Czy nikt naprawdę nie wie, jak on się nazywa? – Zapytał po raz kolejny.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Nie da rady. Wszędzie szukaliśmy, nic a ni słowa – Boria był jeszcze bardziej skwaszony.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- A wy tam, hej, nowi! Wy nie wiecie przypadkiem? – Zwrócił się do stojących nieco na uboczu świeżaków.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Nic. Nam przydział dawali jak wyście byli na huntach, na potencjal. A jak żeście wrócili, to się dopiero okazało, że nie do Kreezego, bo go szlag trafił. – Chłopak, który po raz kolejny odezwał się w imieniu nowych był jasnowłosy, niski i bardzo drobny, jak to zazwyczaj piloci God of Fire’ów. No i oczywiście sprawiał wrażenie, jakby chciał się rzucić na każdego z tymi swoimi małymi piąstkami. Gunsmith latał Son of Odin i jako taki patrzył na Fire’ów lekko z góry. Ale dobrze wiedział, że na lokich nie montowano żadnych ograniczników i zabezpieczeń. O ile Son’y były jak miecze, o tyle Fire’y były sztyletami. Tak zwrotne, jak wytrzymywał organizm pilota, załadowane amunicją po sam sufit, wściekłe i groźne, jak złośliwe demony.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Klasa Son of Odin prezentowała się bardziej wszechstronnie. Mały spore ładownie i mniej, ale potężniejszego uzbrojenia. Ich sylwetka, choć dzika dla Reichlanderów, w porównaniu z Fire’ami wydawała się łagodna. Statki były większe, masywniejsze, miały w sobie więcej godności. Jednocześnie jednak obie klasy różniły się systemem sterowania. Gunsmith latał pod Hektorem, nie postrzegał siebie i swojego statku, jako dwóch odrębnych bytów połączonych w jedno, tak jak podłączeni na Pigmalionie. O nie. On i statek stanowili jedną istotę pod dwoma postaciami. Miało to swoje plusy i minusy. Hektor dawał sięgające 90% synchronizacje, co pozwalało na olśniewające efekty, ale stanowiło realne zagrożenie dla pilota – stąd ograniczniki. Pigmalion osiągał niższe synchronizacje, ale jednoczesny brak jakichkolwiek ograniczeń sprawiał, że realne osiągi były porównywalne, a pigmalionistów nie zrażał wysiłek, połamane ręce i porozrywane mięśnie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Te ostatnie zdarzały się coraz częściej nawet hektorowcom. Co tu dużo mówić, Reichlanderzy nie próżnowali, wprowadzali nowe technologie, łożyli wiele na rozpracowywanie altaryjskiej taktyki. Oczywiście nie znaczy to, że mieli jakiekolwiek realne szanse pokonać Wernyhorzan, o tym wiedziało każde dziecko. No i jednocześnie nie zanosiło się bynajmniej na jakąś poważniejszą eskalację trwającego od z górą dwustu lat konfliktu.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Zaszumiały drzwi, zadziałały odruchy – na baczność stanęli zanim jeszcze zdążyli pomyśleć, że powinni. Nim na powrót szczęknęły zamki wyprężeni patrzyli przed siebie, piloci z przodu, załogi w rzędach dalszych, a kątem oka każdy śledził wchodzących. Pierwsze, co zapamiętali z tej sceny, to łopot czarnego, później okazało się, że z prawdziwej skóry, płaszcza, uderzenia podkutych butów o posadzkę, a potem twarz zaciętą, twardą, o rysach zadecydowanych, okoloną ze strony lewej włosami czarnymi, skręcającymi się przy końcach.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Pół kroku a dumnym, bladolicym pilotem, z obu jego boków kroczyli dwaj mężczyźni, obaj, w tym jeden dużo, niżsi. Ten z prawej, krótko obcięty, z uwagą rozglądał się po hangarze. Obserwował ustawione po obu stronach, lekko pod kątem statki, wolny górny poziom, zagraconą galeryjkę. Drugi ten niższy, nie wyglądał, jakby w ogóle cokolwiek widział zza zasłony burych włosów, które rozsypywały się poniżej ramion, z przodu tworząc sięgającą linii ust gęstą grzywkę. Krok miał miękki niemal zwierzęcy. Poplamione jeansy i mocno przechodzony podkoszulek jasno wskazywały, że to mechanik. Ten drugi musiał więc być nawigatorem. Nie dostrzegli strzelca – a więc czyżby GoF?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Podeszli w końcu do wyprężonego na baczność oddziału. Czarnowłosy zatrzymał się gwałtownie, załopotał wokół kostek płaszcz. Teraz mogli dostrzec, że narzucił go na ramiona. Czarny podkoszulek z oberwanymi rękawami ozdabiał runiczny napis, tego samego koloru spodnie układały się ostrymi falami na ciężkich butach. Skórę miał niemal zupełnie białą, mocno odcinały się od niej czarne, dość głęboko osadzone oczy w oprawie równie kruczych rzęs i ostrych łuków brwi. Kości policzkowe wysokie, policzki lekko zapadnięte, usta zaciśnięte, o lekko uniesionych kącikach, jakby cały czas drwiąco się uśmiechał – ot, twarda, mocna twarz, rozmarzone westchnienie nawigatorki z „Ravena” świadczyło o tym, że również przystojna, choć kanciasta i raczej, no może nie tyle niesympatyczna, co na pewno nie uprzejma. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Niklaus Rave, z Rave’ów, Altaira, Ifryta – Głos miał twardy, zdecydowany – obecnie w randze waszego boga. – Wystarczyło mu napiąć mięsnie twarzy, kąciki ust powędrowały nieznacznie w górę – i już nie wiedzieli, czy się uśmiecha, czy daje w twarz. Czarne oczy nie dawały żadnych wskazówek. – Nie salutujecie, nie stajecie na baczność, mówicie do mnie per szefie – bo nie znoszę tracenia czasu. Jak ktoś ma jakieś uwagi, to mówi – bo za głupie gadanie, jeszcze nikogo nie zabiłem, za niewypełnienie rozkazu owszem, to wręcz taka nowa świecka tradycja jest. Nie mam zamiaru tu tkwić, idę w górę, a wy jak będziecie grzeczni, to pójdziecie ze mną. Jak macie jakieś sprawy organizacyjne – to do Zaka – wskazał na tego krótko ostrzyżonego. A jak trzeba komuś nakopać – to małe bydle to Boobslim, uważajcie, teoretycznie swoich nie gryzie, ale ja bym mu i tak nie ufał…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Mechanik wyszczerzył ostre zęby i wsunąwszy dłoń pod grzywkę uniósł ją odsłaniając lekko zadarty, zmarszczony nos i nienaturalnie zielone oczy. Niklaus poczuł na sobie na poły przerażone, na poły pełne szacunku spojrzenia wszystkich bez wyjątku pilotów. Zielonooki mechanik?! Żaden z nich nie miał nic przeciwko zielonookim, nawigatora takiego wzięliby pewnie w ciemno, ale – mechanik?! Przecież, żeby tym swoim obecnym chociaż odrobinę zaufać musieli męczyć się bardzo długo, a tan tutaj – zielonooki?! Pozbawione uczuć, przerażająco racjonalne, nijak do normalnego człowieka niepodobne –silne do tego stopnia, że pewnie blachę gołymi łapskami wygina – przecież to nawet przypadkiem może zabić! Argument, że przecież taki zielonooki raczej w afekcie niczego złego nie zrobi, nijak do żadnego z nich nie przemawiał, a zresztą – do Niklausa też nie. Po pierwsze Darkanzaliego Al-Boobslima nawet dało się lubić, po drugie mechanikiem był pierwszorzędnym, a po trzecie i to właśnie najważniejsze – latał z nim dla tych spojrzeń, dla pozycji, jaka natychmiast zdobywał przez ten tylko fakt. Potem wystarczyło tylko kilka aktów szaleńczej odwagi i już – szacunek otaczał go ze wszystkich stron. Nie da się ukryć, że dość paskudna aparycja i wredny charakter mechanika tylko w tym pomagały.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- He…! Szefie…! Same kurduple i pewnie co do jednego starsze od ciebie! Ale ta brunetka, tam, w trzecim rzędzie, to całkiem niezła jest…! – Boobslim wyszczerzył się tak paskudnie, że dziewczyna aż zbladła.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Tkniesz – syknął Rave, nachylając się nad nim – tkniesz a ubije.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- To może chociaż tamtą blondynkę-<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Żadną, Boobslim. Mam ci przeliterować?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Objedzie się – mechanik zrobił obrażoną minę, a trzy czwarte trójkątnej twarzy ponownie zniknęło za grzywką. – Ale mi wisisz, kastę browców – po chwili refleksji dodał – szefie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Niklaus prychnął i ponownie zwrócił się do grzecznie stających w rządkach pilotów i ich załóg:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- W każdym razie, jakby trzeba było komuś nakopać, coś załatwić bardziej nielegalnie niż zazwyczaj, albo po prostu zaiwanić skądś jakieś części – zwracacie się do Boobslima. Sprawy kadrowe i co tam jeszcze załatwia Zak. Ja tu jestem od strategii i darcia na was mordy. A, no i jeszcze jedno – ja naprawdę bywam sympatyczny. Jak mnie nic nie boli.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Przez pozostałe czterysta dwadzieścia trzy dni w roku jest skurwysyn, jakich mało – wyszczerzył się złośliwie Boobslim.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Odpierdol się od mojej matki, Boobslim.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Tajes, szefie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Wracając do was-<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Przerwał mu szum wewnętrznych drzwi, tych prowadzących do bardziej sztabowej części budynku. Niklaus spojrzał w tę stronę z irytacją.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- He…! Pułkownik…! – Zauważył ze zdumieniem Boobslim. – I lachon, że ja pier- urwał pod zdolnym zabijać spojrzeniem szefa.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Faktycznie. Tuż za korpulentnym, odzianym w grafit pułkownikiem kroczyła szczupła brunetka. Ciemnobrązowe włosy spływały miękkimi falami poniżej ramion, wcześniej okalając poważną twarz, o prostym nosie, pełnych wargach i łagodnych łukach brwi. Brwi nad oczami barwy – rozmarzone westchnienie niemal stu dwudziestu mężczyzn zamieniło się jęk zawodu – zielonooka. Już nie dziwiła pełna łagodnych łuków sylwetka, doskonale podkreślona przez ciemnooliwkowy kostium, ta noszona bez jakiejkolwiek zalotności sięgająca kolan spódnica, niemal zupełny brak makijażu – ta oczywista, chłodna elegancja. I uniesione pytająco brwi nad znudzonymi, nie, nie tak, nad obojętnie patrzącymi na świat nienaturalnie zielonymi oczyma.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Uuu… jaka morda – szepnął jeszcze Boobslim pod adresem pułkownika, rzeczywiście nienajpiękniejszego. Widać było, że nie lata wiele – żaden mental nie wyhodowałby sobie brzuszka i oponek tu i ówdzie, twarzy też żaden nigdy nie miał tak pyzatej. Blizn miał na niej pułkownik niemało, co jedną to paskudniejszą, ale nie nadawały mu one wyglądu groźnego weterana, który zdobył je w licznych bojach, nie, ogólne wrażenie sprawiał ten mężczyzna – damskiego boksera, zapijaczonego pedofila, w tę stronę skojarzenia biegły. Tym gorzej się prezentował, że w towarzystwie Zielonookiej.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Ooventry – syknął Zak.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Pułkownik doczłapał wreszcie do Rave’a, skrzywił się niemiłosiernie, konstatując, jakim jest przy nim małym grubaskiem. Kobieta – bo jakoś dziewczyna do niej nie pasowało, choć wyglądała na dwadzieścia kilka lat - uśmiechnęła się lekuchno do Pilota i uniosła brwi jeszcze wyżej.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Nazwisko – warknął Ooventry.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Niklaus Rave, z Rave’ów, Altaira, Ifryta.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- O proszę! A macie może na owo szlachectwo dowód jakiś? Czy też wasz ojciec i to w karty przegrał?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Szlachectwa nie wygrywa się w karty i z tego co wiem, na naszym wspaniałym kraju nawet najniższe warstwy społeczeństwa otrzymują wykształcenie wystarczające by zdawać sobie z tego sprawę – zauważył uprzejmie Ifryt i nachylając się nad Ooventrym uśmiechnął najpaskudniej, jak tylko potrafił. Gunsmith dojrzał ten uśmiech i zrobiło mu się słabo. Wyszczerzone kły, spojrzenie zimne, dzikie zwierzęta tak się nie szczerzą, bo one dla przetrwania zabijają, a ten tutaj rozszarpałby dla czystej przyjemności. I to jeszcze do kogo z takim grymasem, do Ooventryego, bogowie, wszyscy wylądujemy gdzieś na asteroidach. Zielonooka tymczasem dawała Niklausowi ponad ramieniem pułkownika jakieś znaki, najwyraźniej zirytowana – co oni, znają się czy jak?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Obaj piloci przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem, w końcu Ooventry skrzywił się, najwyraźniej w krzywym uśmiechu:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Przynajmniej już wiem, skąd się tu wziąłeś. Jeśli zamiast wyroku dostałeś awans, to musisz być całkiem dobry.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Najlepszy – Niklaus prychnął, jakby to było oczywiste.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- No tak skromność – Rave’ów cecha dominująca. Właśnie takiego sukinsyna się spodziewałem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Odpierdolta się od mojej matki.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Uśmiech zniknął z twarzy Ooventryego.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Niech będzie dla ciebie jasne gówniarzu – jeszcze jedna taka gadka i lądujesz w karnej.- Obrócił się na pięcie, a pod adresem Zielonookiej warknął – wyjaśnijcie mu wszystko Iyyvirstad.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Tak jest.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Poczekała, aż pułkownik wyjdzie, poczym podeszła do Niklausa, złapała go za klapy płaszcza, i przyciągnęła, jego twarz, do swojej, dużo tego nie było – niewiele była odeń niższa.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Zidiociałeś już do końca? – Wysyczała mu prosto w twarz.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Chciał coś błyskotliwie odpowiedzieć, ale jak tu myśleć, czuł jej chłodny oddech na twarzy, na ustach – a gdyby tak ją pocałować, ale gdzie, nie da rady, przecież wszystkie te ścierwojady patrzą, koniec świata, jakby teraz dała po mordzie – wyprostował się, skrzywił, cofnął dwa kroki.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Wyśle was teraz w pierwszej linii w najtrudniejszą sytuację.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- I o to chodziło – wzruszył ramionami. Sam nie wierzył, że udało mu się tak szybko opanować oddech.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Uniosła brwi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Kilka aktów szaleńczej odwagi, Zielonooka. Dla ciebie to pewnie głupie, ale to świetny start. – Uśmiechnął się drwiąco.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Wzruszyła ramionami:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Cóż, to ty tu jesteś Największym Cwaniakiem w Galaktyce.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Trudno było nazwać przyjaznym spojrzenie, jakim jej odpowiedział.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Co mi miałaś wyjaśniać, Zielonooka?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- To, że podlegasz bezpośredni Ooventryemu. Że latasz w systemie f-o-o i jak ci przyjdzie do łba coś z tym zrobić, to polecisz za zdradę stanu, albo coś równie malowniczego. Oficjalnie stacjonujecie na „Dorianie”, dok 6c. Spowiadacie się z każdej sztuki amunicji, a jak was złapią na przemycie, to skończy się dzień dziecka i to nie przez Ooventryego, tylko Samuelsona, dowódcę „Doriana”.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Z tych Samuelsonów?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Owszem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- No to będzie ciężko…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Hmm…? – Uniosła brwi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Mam alergię na tych idiotów. I wybacz pytanie, Zielonooka, ale na jaką cholerę ty mi musisz to wszystko osobiście opowiadać? Co to nie mogę sam się tego wszystkiego dowiedzieć?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Wtedy Ooventry nie miałby się na kim wyżyć.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Czyli co? Mam być grzeczny, bo jak nie, to cię wywalą z roboty? I co będzie ci przykro? Zielonooka, mnie to naprawdę nie przekonuje.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Przeceniasz się, Pilocie. Tu u niego takie zwyczaje od zawsze panują, wyniósł je jeszcze z zasad jakie ustalili jego poprzednicy. Niklaus Alter to zapoczątkował, o ile się nie mylę.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Zaczynam rozumieć, dlaczego on mnie nie lubi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Szefie, ciebie po prostu nie da się lubić, i jakiś tam Alter nie ma tu nic do rzeczy… - zauważył Boobslim.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Boobslim, a nigdy się nie zastanawiałeś, dlaczego na imię nie mam Nikodemos? Albo Severan? Bo matka się uparła, że mam mieć imię po jej ojcu – Niklausie Dorianie Alterze. Dlatego: stul pysk. No, Zielonooka? Coś jeszcze musisz mi przekazać?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Tak, jedną dobrą, hcoc nieco spóźnioną radę: nie prowokuj Ooventryego.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Odwróciła się na pięcie, ale stojąc już w drzwiach krzyknęła:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >- Do zobaczenia, Pilocie!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >***<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;" >Zimny wiatr szarpał ubraniami i porywał zbyt cicho wypowiedziane słowa. Słońce dopiero co wstawało znad horyzontu. </span><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Na razie było chłodno i chłodno pozostanie jeszcze przez jakiś czas, póki lodowaty południowy wiatr będzie wstanie konkurować z promieniami Altaira. Potem jednak stanie nie do zniesienia, w każdym razie na dachu hangaru numer dziewięć.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No to co? Może nich każdy rzuci jakimś wrażeniem, czy coś…? – Shekley niepewnie uniósł brwi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Moim zdaniem – oznajmiła Katte, nawigatorka z „Ravena” – jest nieziemsko wręcz przystojny.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Freya potwierdziła westchnieniem, a Garda przewróciła oczyma.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No co? Nie jest przystojny?! – Oburzyła się Katte.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Jest, nawet bardziej, tylko co to ma kurwa do rzeczy? W jaki sposób jego wygląd usprawiedliwia wydawanie z siebie dziwacznych dźwięków na terenie obiektu wojskowego? Nie po to szłam do wojska, żeby się użerać z durnymi babami!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Się odezwała-<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- <i>Cat fights</i>… - szepnął ktoś północnogerrethańskim akcentem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Spokój! – Uciszył je Gunsmith.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- O żadnego z nas to się nigdy tak nie kłóciły – zauważył z obrażoną miną Stiv.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Bo jesteście banda opalonych kurdupli i żaden z was nie ma takiego lanserskiego płaszcza – syknęła Garda.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Łooo… jak go broni… Czyżby nasza mała Marysia się zakochała? – Art zdawał się być naprawdę zainteresowany tą kwestią.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Pieprz się sam, kurduplu.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Przepraszam? Ja mam takie pytanko jedno? Mogę zadać? – Niski nawet jak na mentala brunet o wielkich wystraszonych oczach latał GoF’em nazwanym „Quest”, ale mu szybko tego „Questa” przerobili na Question. Chociaż podobno w Derst wszyscy mówili z takim śmiesznym akcentem, że każde zdanie brzmiało jak pytające, ale że nikt nigdy na tym zadupiu był - pozostawili nie zaprzątać sobie tym czasu.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Może byśmy wrócili do tematu? To chyba było, co sądzimy o naszym nowym szefie?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No dobra… Panie się już wypowiedziały, pora na jakieś konkrety… Zaczynaj Joke…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Faktycznie, płaszcz miał zajebisty…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Joke…!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- A nie mówiłam? – Garda uśmiechnęła się z zadowoleniem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Zamknąć mordy! – Jęknął Gunsmith.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- To co się pytasz? – Obruszył się Joke.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Ja tam go lubię. Nie znam typa, ale już go lubię – wyszczerzył się Art.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Za co?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Za płaszcz?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Co takiego pociągającego jest w płaszczach? – Dopytywał się Stiv.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Za co go lubisz?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Powiedział Ooventryemu, żeby się odpierdolił – zauważył z zachwytem Art, który najchętniej powtarzałby to wszystkim i wszystkiemu przez trzydzieści dwie godziny na dobę.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No a mnie to raczej nie bawi – zauważył skwaszony jak zawsze Davey. – Ilu znasz ludzi, którzy wkurwili Ooventryego i przeżyli dłużej niż miesiąc?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Sugerujesz klątwę? – Joke, zawsze chciał mieć pewność, co mu grozi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- To Rave, słyszałeś, żeby ktokolwiek zrobił coś kiedykolwiek jakiemuś Rave’owi?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Rave’owi nie-<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Bo ma ten niesamowity płaszcz – Stiv nie dawał za wygraną.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Ale nas wytłucze, przy pierwszej okazji – dokończył Davey patrząc wilkiem na Stiva, który oczywiście nic sobie z tego nie zrobił. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No to trzeba się z naszym nowym szefem zakumplować – stwierdziła Garda.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- „Zakumplować”, więc to się teraz tak nazywa… - zdumiał się Art. – No no, Marysiu, zaskakujesz mnie…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Dobra, moi dzielni murzyni jego wszechcwaniactwa… – odezwał się jakiś obcy głos. Chociaż ten akcent z północnego Gerrethu… wszyscy zerknęli w tamtą stronę. Jak długo tu był? Ile usłyszał?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Boobslim przycupnął u wyjścia na dach, z prawą ręką opartą na kolanie – i z puszką piwa w tejże. Bure włosy rozwiewał mu wiatr, ale i tak grzywka zasłaniała większość twarzy. Poplamione jeansy i podkoszulek miał chyba te same, co wczoraj. Ogromny uśmiech pełen ostrych zębów miał być chyba przyjazny.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Potrzebuję kogoś, do zniesienia tych skrzynek z galeryjki. Weźcie się tam ruszcie w kilku… nie, nie, panie mogą zostać – uśmiechnął się do nich w sposób, który sprawił, że pod Katte ugięły się nogi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Garda wstała, uśmiechnęła się szeroko i uderzywszy pięścią w ramię mechanika, już zeskakując rzuciła:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Pana też lubię, panie Boobslim.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Darkanzali zerknął za nią i pociągnąwszy tęgi łyk piwa zapytał:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Co za jedna?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Maryśka, ale tego nie znosi, więc mówimy na nią Garda… <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Dajcie mi ze dwa dni, to was wszystkich zapamiętam… W każdym razie, chodźcie poznosić te pudła… - Wstał. Ale większość pilotów wciąż siedziała i wpatrywała się w trzymaną przez Boobslima puszkę. – no co? Mam na dole więcej, jak chcecie to się częstujcie. Tylko, za picie na stanowisku, to on jest wstanie zabić.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- A ty?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Ja? Ja gnę blachę gołymi rękoma, to jest pewien niezaprzeczalny argument. No i nie nawalę się dwiema puszkami piwa, jak wy – wyszczerzył się i zeskoczył na galeryjkę ciągnącą się wzdłuż wszystkich ścian i mającą docelowo służyć, jako wygodne dojście na górny poziom, zazwyczaj pusty, bo od dawna nie trzeba było szybko startować, wszystkie bitwy rozgrywały się gdzieś w przestrzeni bardzo odległej od Wernyhory. Tak więc ganeczki przekształcone zostały w rupieciarnie bądź magazyny, w zależności od tego na co pozwalali dowódcy. W hangarze numer dziewięć w lewym rogu, naprzeciw wrót, piętrzyła się sterta metalowych skrzyń różnych rozmiarów i kształtów, którą to stertę rozkazał Niklaus znieść na dół i ustawić tak, żeby było można wygodnie się na nich usadowić, bo do pomieszczeń sztabopodobnych miał wstręt, no i jak zresztą pomieścić w małym pokoiku sześćdziesięciu chłopa, nawet jeśli kurdupli. Stosu tego w każdym razie nikt nie ruszał odkąd wszyscy pamiętali, bo jakoś nikomu nie zawadzały. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Garda właśnie próbowała przesunąć nogą jedną z mniejszych skrzyń. Bezskutecznie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Już pomijając ciężar – jak ty sobie wyobrażasz zniesienie tego na dół? – Zapytała z przyzwyczajenia nachylając się do rozmówcy. Boobslim cmoknął ją w policzek:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Przez balustradkę moja droga.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Chcesz to tak po prostu zrzucić? – Zapytała ostentacyjnie wycierając policzek.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No, a jak niby?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- A jak w nich jest coś cennego?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No to jak się rozpieprzą o beton i znajdziemy tam coś cennego, to się dzielimy pół na pół, pięćdziesiąt procent dla mnie, pięćdziesiąt dla was.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- I to będzie sprawiedliwy podział? Nas stu dwudziestu, a ty jeden…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- A nie? – Zdziwił.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No, z twojej perspektywy… W każdym razie, ja tego nie ruszę… - wskazała na metalową skrzynię.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Jak zwykle ja muszę wszystko za was odwalać… - prychnął i wcisnął jej w dłoń puszkę. – Potrzym.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Szarpnął skrzynię, pojechała gładko, potem pchnął ją nogą, z głośnym zgrzytem przesunęła się aż do prostej metalowej balustrady. Garda odruchowo pociągnęła łyk piwa.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- E.. wy nie chorujecie, prawda? – Zapytała niepewnie wpatrując się w puszkę.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Nie, raczej nie – mruknął Boobslim zastanawiając się jakby tu podważyć skrzynię. – Ale przenosimy kilka wyjątkowo paskudnych, a co?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Żartujesz prawda?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- A skąd.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Powoli zaczęli do nich dołączać piloci. Zielonooki wyszarpnął z cholewki ogromny nóż i wsunął go pod pakę. Podważył, szarpnął, popchnął i już ciężar zachybotał się na cienkiej balustradce. Trzymał skrzynię jedną ręką, Garda wyraźnie widziała, jak napinają się smukłe nieludzkie mięśnie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Co robisz świrze?! – Wydarł się Davey i szarpnął Boobslima za ramię. Barierka zazgrzytała niepokojąco. – Chcesz ten szajs na mnie zrzucić?!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Darkanzali zerknął w dół. Spostrzegł szaro-niebieskiego SO’a. Ponownie odwrócił się do Davey’a:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No dobra, znaj łaskę pana, masz pięć sekund, żeby się stamtąd zabrać.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >***<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- To chyba tu… - mruknął Zak niepewnie spoglądając na bryłę hangaru.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Ciszej… - jęknął Niklaus jeszcze bardziej osuwając się w fotelu.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- To otwórz bramę.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Ifryt machnął ręką. Jakoś tak się przyzwyczaił do dawania rękoma znaków, kiedy przestawia coś w otoczeniu. Szarpnęły siłowniki i potężne płyty wjazdu do hangaru numer dziewięć poczęły odsuwać się na boki. Wjechali w przyjemny cień wnętrza. Nie taki mały w końcu Kevys zdawał się w ogromie hangaru maleńki. Rave wyskoczył z samochodu. I zobaczył coś, czego najmniej się spodziewał. W lewym rogu leżała sterta pogiętego metalu, spomiędzy którego wysypywała się pstrokata odzież i sterczały jakieś pręty, które, gdy spojrzał w górę, okazały się, do niedawna jeszcze tkwiącą na swoim miejscu barierką. Na całą tę sytuację spoglądali z wysokości galeryjki piloci wstrząsani atakami niepohamowanego chichotu. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Boobslim! – Wydarł się nie zważając na ból głowy.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Idę, szefie! – Wrzasnął zielonooki i zeskoczył pomiędzy pogięte blachy. Wydostał się ze szmat i z niewinna minką podszedł do Niklausa.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Boobslim, czy ty chociaż raz kurwa nie możesz posłuchać, co się do ciebie mówi? Czy ja ci kazałem tykać tych skrzynek pierdolonych?! A może przypadkiem, wiedząc, że jesteś jedynym Zielonookim we wszechświecie, który nie jest wstanie zauważyć związku pomiędzy prawami fizyki a rzeczywistością, kazałem ci po prostu przekazać ścierwojadom, że mają to zrobić?!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No to mi przypomnij, że jak przestanie mnie tak łeb napierdalać, to mam cię zabić. A teraz to posprzątaj. Albo nie, mam lepszy pomysł – teraz poskładasz Ifrytę do kupy, a potem cię zatłukę. Posprzątać może ktoś inny. I daj mi piwa.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Co najpierw?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Boobslim!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No, dobra, dobra… Ale to był jej pomysł! – Wskazał na Gardę, która wraz z resztą właśnie zeszła na dolny poziom.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Boobslim… właśnie zaczynają mi się zmieniać priorytety…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No już idę, idę… - ale bynajmniej nie ruszył się z miejsca.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Wiesz co? – Rave uśmiechnął się paskudnie. – Tak sobie wczoraj pomyślałem, że może wreszcie ruszysz dupę, jak zobaczysz, jak to cholernie boli. I nawet wymyśliłem kilka sposobów… zacząłbym od-<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Idę, szefie, no mówię, że idę! – Rzucił się w bliżej niesprecyzowanym kierunku. Po chwili wcisnął Niklausowi w rękę puszkę piwa i wybiegł gdzieś na pustynię.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Zak?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Jestem, szefie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Dopisz to do lisy.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Co?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- No, zabicie Boobslima.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Już jest. Kilka razy. Najświeższe sprzed dwóch tygodni, za te puszki, co się walały po całym pokładzie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Nie szkodzi, dopisz raz jeszcze – Niklaus dostrzegł uśmiech na twarzy dziewczyny, na która wskazał Boobslim. Otwierając puszkę wyszczerzył do niej zęby. – No nie bój się, ja nie Boobslim, nie gryzę… - mruknął widząc jej minę. – Zak?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Jestem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Jakbym umarł, to nie płaćcie moich długów… - odwrócił się na pięcie i skierował do najbliżej stojącego statku. Był to szaroniebieski Undead Davey’ego. Wdrapał się na skrzydło, oparł plecami o chłodne blachy, zamknął oczy, wyprostował długie nogi. Ból głowy i tak był niczym w porównaniu z rozrywającym bólem lewego skrzydła Ifryty, choć najbardziej niepokoiło go kłucie w klatce piersiowej, cholera, nawet oddychać nie był w stanie normalnie. Ot, efekt zaprawiania parali alkoholem. Och, owszem, pomogły, bo po prostu w którymś momencie stracił przytomność, ale teraz miał coś na kształt kaca i zawału w jednym. A o Zielonookiej i tak nie zapomniał. Rozchylił powieki, zerknął na swoich ludzi – wciąż stali tam gdzie wcześniej, jakby nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. A tak, jak powinien postępować dowódca? Cholera, skąd ma to wiedzieć? Nigdy nie zwracał na nich uwagi. Wylatywało się w sam środek bitwy, analizowało sytuację i przejmowało dowodzenie nad wszystkim, co akurat było w okolicy. No a wtedy… a tak, wyglądało się groźnie i darło mordę. Specjalnie łagodnie nie wyglądał nigdy, a drzeć się nie miał zamiaru – jego biedna głowa już i tak cierpiała wystarczająco. Co jeszcze… a tak – posyłanie ich na śmierć (to akurat miał w planach) i wymaganie stawania na baczność, salutowania, klepania formułek… a, no i spamiętanie ich stopni, bo przecież nie nosili żadnych naszywek, zresztą go te rangi mało obchodziły. Istotne było jak kto latał, a nie co mu przyczepili na ramionach. No więc? Oni chyba jednak oczekiwali, że się na nich wydrze, albo coś w ten deseń…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Przepatrzę sobie papiery, w jakim szyku lataliście i takie tam, a jak Boobslim mnie poskłada to chcę zobaczyć, co kto potrafi. Jedna rzecz – gdzie latał Kreeze? <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- W środku, w luźnym – znowu odezwała się ta dziewczyna. Dość wysoka brunetka. I całkiem fajna, tak jakby się uważniej przyjrzeć. Nastroszone ciemne włosy,<span style=""> </span>szczupła, trochę bezczelna twarz, lekko zachrypnięty głos. Powinien zapamiętać. – Jak mam na ciebie mówić?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Maryśka – odpowiedział za nią ten z nieogoloną, kościstą twarzą i sztywnymi buro-brązowymi włosami, które nijak nie chciały ułożyć się w mentalską grzywkę.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Garda, mechanik na tamtej kupie złomu – wskazała na chyba najlepiej utrzymany statek w hangarze – granatowy, niemal czarny SO. Przeszklenie mostka – podobnie jak w GoF-ach dodane tylko dla lepszego wyglądu, bo zupełnie nie używane – błyszczało na załamaniach. Każde spojenie, każdy najmniejszy nit, zdawały się być dokładnie na swoim miejscu – a miejsce determinował oczywiście wygląd. Wszystko w Rebel było piękne, ale i harde jednocześnie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Co?! – Oburzył się ten nieogolony. – Nie wiesz, co mówisz, głupia kobieto!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Pasowałyby mu takie chromowane zderzaki… - zauważył absurdalnie Niklaus, jak każdy, kto widział ten statek po raz pierwszy. Spojrzał na pilota. Rany, co za morda. – Już widzę, jakby ten twój Rebel wyglądał, gdyby nie kobieca ręka… Jak ty się w ogóle nazywasz?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Art.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Rajmund – syknęła Garda z wrednym uśmieszkiem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Wy się kurwa lubicie bardziej niż ja z Boobslimem…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Zaszumiały siłowniki, potężne skrzydła bramy odsunęły się powoli na boki. Wielka ciężarówka, a na niej…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >God of Fire, o sylwetce agresywniejszej chyba niż zazwyczaj, ostry dziób sprawiał wrażenie, jakby statek zaraz miał wyszczerzyć kły i rzucić się na przeciwnika. Skrzydła miały chyba lekko zmienioną geometrę, choć trudno było powiedzieć jak konkretnie – a smolistą czerń blach mącił jedynie srebrny napis ”Ifryta”. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- To nawet lepsze niż płaszcz – zauważył cichutko Stiv. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Z szoferki wyskoczył Boobslim:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >- Sam ją ściągniesz, czy mam poradzić sobie inaczej? Szefie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style=";font-family:";font-size:11;color:#000000;" >Niklaus nie miał zbyt szczęśliwej miny, ale zamknął oczy i uniósł ręce. Wyprostował je po bokach na wysokości ramion, powinny być nieruchome, ale trzęsły się jak cholera. Skupić się, to nic trudnego, chodzi tylko o ściągnięcie jej z lawety. Ból uderzył nagle, zakrztusił się, wolał nawet nie wiedzieć czym, jęknął, zagryzł wargi, Ifryta powoli stoczyła się na beton. Oparł się o bok Undead – uspokoić oddech, kurwa, jak to boli. Dopił resztę piwa. Zaraz będzie nawalony jak stodoła. Cieszmy się i radujmy.<o:p></o:p></span></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-42780419661317048112007-12-06T10:24:00.000+01:002008-01-08T14:17:46.658+01:00Ale żeby tak w zielonookiej?<embed src="http://nielubieonetu.republika.pl/Edguy_LandOfTheMiracle.mp3" loop="infinite" autostart="true" height="22" width="68"></embed><br /><span style="color: rgb(0, 0, 0);font-size:10;" ><o:p></o:p></span> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Strumienie chłodnej wody powoli rozluźniały napięte mięśnie karku. Zamknął oczy, starał się uspokoić oddech. Raczej bezskutecznie. Aż sam nie mógł uwierzyć, że kaca już wyleczył. Mdliło go z głodu, oczy piekły z niewyspania, a trząsł się cały z niepokoju. Powód tego wszystkiego był tak absurdalny, że sam z trudem mógł weń uwierzyć.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Rave, jesteś debilem. Ostatecznym, skończonym, beznadziejnym idiotą. – Walnął pięścią w wyłożoną kafelkami ścianę. Zabolało, ale nie pomogło. Podobnie jak wiele innych rzeczy. Wypróbował już chyba wszystko, więc pozostał tylko prysznic – sposób uniwersalny. I gdzieś miał lekarzy usilnie tłumaczących, że lepiej, aby nie moczył tego paskudnego rozcięcia, tamtej drażliwej rany, czy co tam akurat mu dolegało. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Woda musiała być chłodna, idealnie w temperaturze, przy której trudno powiedzieć, czy jest ciepła, czy zimna. Zamykał oczy i myślał o czymś przyjemnym, albo po prostu obojętnym. Kiedy nie zastanawiał się, czy mógł uniknąć tamtego trafienia, ból połamanych rąk, porozrywanych mięśni, poszarpanych blach Ifryty zlewał się z bólem który czuł cały czas każdy mental. Pamiętał, jak na początku tracił przytomność, jechał na prochach, tylko dzięki ambicji nie wyjąc jak zwierze. I jak wszyscy piloci w końcu się przyzwyczaił. Był gotów znieść o wiele więcej, jeśli taka miała być zapłata. No bo ile to jest, trochę bólu, obezwładniające przerażenie? Wszystko by oddał, wszystko by poświęcił, nawet dla jedynie kilku chwil bycia Ifrytą. Czy aby wszystko…? Cholera, znowu zaczął o niej myśleć!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Którego dzisiaj mamy? A, czterdziesty drugi… czyli jutro, nie, pojutrze, kończy mu się urlop. I znowu będzie musiał słuchać pokornie rozkazów tego debila, znaczy jaśnie oświeconego pana dowódcy. Ech… Znowu krzywo na jego wysokość spojrzy i będzie musiał odwalić za niego jakąś robotę…, ech…, chociaż, no tu musiał sprawiedliwość oddać Renghitowi – on jakby trafił na takie bydle jak Pilot Rave, to by lał po mordzie, aż by zatłukł. Ale do ciężkiej cholery, żeby wysyłać podwładnych na rauty w szkopskiej ambasadzie, bo samemu nie chce się ruszyć tyłka?! No, ale wszystko ma swoje plusy. Można poobserwować tych i owych, ponawiązywać intratne znajomości. Swoją drogą, ta dziwna rozmowa z głównodowodzącym, no i…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Zanim zdążył się wściec, przez szum wody dosłyszał ostry dźwięk dzwonka. Kogo niesie? Pewnie Greta zapomniała kluczy!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Chwila! – Wrzasnął i zakrztusił wodą. Szlag by to, gdzie on rzucił to ubranie? Spodnie, spodnie, gdzie są spodnie?! Całe szczęście, że zainwestował w ładnie chłonącą podłogę, bo inaczej zdążyłby się kilka razy zabić. – Już idę! - Wydarł się po raz kolejny. Wycierając włosy, boso przebiegł przez mieszkanie. Otwierając drzwi zaczął:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie może Greta tych kluczy raz a dobrze- Ty? – Niemal jęknął.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ja, pilocie – uśmiechnęła się lekko, z obojętnym zainteresowaniem unosząc brwi. Brwi nad wyjątkowo intensywnie zielonymi oczyma.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Erm… - ale już po sekundzie pozbierał się jakoś na tyle, żeby wydusić z siebie coś sensownego – czemu zawdzięczam tę wizytę, Zielonooka?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Telefon – podpowiedziała.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Tele… a! No tak! Ale ze mnie kretyn!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Wciąż patrzyła nań z tym obojętnym zainteresowaniem. Zrozumiał, że wobec niej i tak był kretynem, cokolwiek by zrobił, celem badań genetycznych, które doprowadziły do stworzenia Zielonookich było wykreowanie istot wielokrotnie inteligentniejszych od takich zapominalskich, średnio dowcipnych idiotów jak on.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Jeździsz Kevysem i mieszkasz na Greycie, więc doszłam do wniosku, że raczej mi go nie ukradłeś, tylko zapomniałeś oddać – w wypowiedzianym spokojnie stwierdzeniu nie było chyba ani grama ironii, zresztą szczerze wątpił, czy ona w ogóle jest do niej zdolna. Ale tak, czy owak… coś czuł, że bez Ifryty nie da rady.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Twarz przeciął mu złośliwy uśmieszek:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Skąd ta pewność? Nie zawsze jeździłem Kevysem i nie zawsze mieszkałem na Greycie. A jakoś musiałem tu trafić.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Trafiłeś tu, bo jesteś cwany. Przywłaszczanie sobie mojego telefonu nie byłoby cwane.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie wierzę, Zielonooka opierająca swe sądy na inteligencji człowieka. Nie zapominaj tylko, że my mamy uczucia. Hmm… może to soczewki? Nie potrzebne, bez względu na to, jaki miałabyś kolor oczu i tak będziesz piękna. - Skrzywił się, jakby nie to chciał powiedzieć. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Uśmiechnęła się szeroko:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ciekawi mnie jedno: który z was to Niklaus Rave?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- A jak byś-<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Co to ma być? – Przerwała mu zażywna pięćdziesięciolatka, która zdyszana stanęła na podeście. – Ifrytą do gościa? I to jeszcze przez próg? Proszę, panienka wejdzie, co to za niewychowane, i wytrzyj te włosy, na podłogę kapie! – Bezceremonialnie wepchnęła Zielonooką do mieszkania i pociągnęła ją do salonu. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Pokój był duży i jasny. Niemal na środku stały dwie ustawione naprzeciwko siebie białe kanapy przedzielone niskim stolikiem. Pod sufitem na prawo od drzwi do przedpokoju wisiał duży holoprojektor. Elegancki sprzęt grający też był niczego sobie, ale tym, co naprawdę robiło wrażenie były dwa regały z książkami. Z prawdziwymi, papierowymi książkami, aż nie mogła w to uwierzyć. Toż to było warte majątek! Kevys i mieszkanie w jednej z lepszych dzielnic wydawały się przy tym w ogóle nieistotne. Wciąż spoglądała w ich stronę, gdy kobieta usadziła ją na kanapie i wziąwszy się pod boki groźnym wzrokiem zmierzyła Rave’a, który rozdarty pomiędzy żądzą mordu, a chęcią spalenia się ze wstydu nic nie robił czekając na rozwój wypadków, gotów wykorzystać pierwszą szansę wyjścia ze sprawy z twarzą.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Jadłeś coś w ogóle? – Zapytała kobieta już nieco spokojniejszym tonem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Mogłam się domyślić. Zaraz ci coś zrobię, panienka też zje. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie, naprawdę nie trzeba, dziękuję, ja-<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Bez obaw – mruknął Niklaus siadając naprzeciwko. – To Niemra, ale gotuje po naszemu. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Nareszcie miała okazję zobaczyć go w pełnym świetle. I trzeba przyznać, że wrażenie sprawiał całkiem niezłe. Nie był wychudzony jak większość pilotów, raczej szczupły niż żylasty. Gdyby nie został pilotem prawdopodobnie byłby bardzo postawny. Czarna mentalska grzywka, podobnie jak oczy i brwi, mocno odcinała się od niemal zupełnie białej skóry. Ostre rysy twarzy sugerowały osobowość zdecydowaną i porywczą. Na żebrach miał kilka blizn, jedną całkiem świeżą, ślady delikatnego cięcia na wysokości serca, na przedramieniu poszarpaną szramę po otwartym złamaniu. Albo słabo się zrastał, albo wśród mentali zapanowała jakaś nowa moda, lub, co też możliwe, obnoszenie się z bliznami należało do tej obecnej – na antyk. Swoją drogą był to trend całkiem bezpieczny dla kreatorów, bo kto tak na dobrą sprawę wiedział o tym, co było modne w początkach ery kosmicznej?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Matka, żona, kochanka? – Zapytała obojętnie spoglądając w stronę drzwi, które spokojnie zasunęły się za Gretą.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ty czy ona? – Nie podniósł wzroku.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Może najpierw ona – udała, że nie widzi, jak trzęsą mu się ręce.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Służąca. Coś na kształt w każdym razie. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Czyli prawdziwy ty, to ten bardziej liryczny.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Cyniczny chyba. I nie ma „prawdziwego” i „nieprawdziwego” mnie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Przepraszam. Nie znam się na tym zbyt dobrze. Chociaż to interesujące.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Naprawdę? – Zerknął podejrzliwe.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Aha. Tylko jakoś nigdy nie znalazłam czasu, żeby coś o tym poczytać. – Oświadczyła ze spokojnym, obojętnie uprzejmym uśmiechem. Chyba lepiej było na nią nie patrzeć. Poczuł się, jakby zawiązała mu tymi smukłymi dłońmi wnętrzności na uroczy, niemożliwy do rozwiązania supeł. Podejrzewał, że z takim samym wyrazem twarzy mogłaby na przykład pokroić go na plasterki. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby tak, o, wyznał jej- roześmiałaby się? Nie, raczej spojrzałaby z takim obojętnym współczuciem, jak teraz. Altairze, chyba nie powiedział tego głośno?!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Jesteś smutny. Coś się stało?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie, nic, po prostu pojutrze wracam do roboty, i-<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Najwyraźniej przyszłam nie w porę – wstała. – Wyciągnęłam cię spod prysznica i w ogóle…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Najzwyczajniej w świecie miał ochotę się rozpłakać. Niedoczekanie, jeśli kiedykolwiek ujrzy go płaczącego, nigdy więcej już się nie spotkają. Dlaczego akurat to? Cholera, dlaczego w Zielonookiej?! Już chyba wolałby być gejem niż- Spokój! Zacisnął pięści. Byle się wściec, potem zawsze jakoś pójdzie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Patrzyła spokojnie, jak pod skórą zaczynają pojawiać się szare pasy wszczepów. Jak zawsze najpierw na dłoniach, potem wzdłuż ramion, na piersi, prostokąt na wysokości serca, w górę, po szyi aż po głowę by opleść wygoloną czaszkę i zniknąć w gnieździe, które, umieszczone nad lewą skronią, tradycyjnie przesłaniał gruby kosmyk włosów. Nawet nie spostrzegła, kiedy wstał. Co teraz? Chyba nie będzie próbował zrobić jej krzywdy?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Ale nie. Przeciągnął się tylko, aż mu strzeliło w stawach, ziewnął i z szerokim uśmiechem oświadczył:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Przepraszam, sam nie pamiętam, kiedy ostatnio spałem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Nie miał ładnego uśmiechu. Nie pasował mu. Wargi rozciągały się jakoś dziwnie, nie, zdecydowanie szeroki uśmiech nie był stanem naturalnym tej twarzy. Mocno wykrojone usta o lekko uniesionych kącikach z samej natury układały się w drwiący wyraz, wystarczyło lekkie napięcie mięśni i już kpina stawała się otwarta. Stanowczo, z taką twarzą Niklaus miał szansę stać się człowiekiem, którego należy się bać. A nie kimś kto sympatycznie się uśmiecha. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Siadaj, zaraz poszukam tego telefonu, gdzieś go rzuciłem, jak to ja… tylko najpierw rękawice… - Rozejrzał się po pokoju.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Te? – Zapytała i zanim zdążył odpowiedzieć schyliła się po nie. Gdy się wyprostowała napotkała jego wzrok. Znowu nie wiedziała, o co mu chodzi. Niemal niezauważalnie drgnęły mu wargi. Spojrzał niżej i na pozór obojętnie zapytał:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Czego ty ode mnie chcesz, Zielonooka?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Podążyła za jego nic nie mówiącym spojrzeniem. A tak, dekolt. Zapomniała, jaką ma<span style=""> </span>na sobie bluzkę. Na Szwabii było zimniej niż tutaj i przyzwyczaiła się do golfów. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Jeśli się jeszcze zaraz zaczerwienisz, to naprawdę będę zmuszony, albo wyrzucić cię za drzwi, albo popełnić samobójstwo.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Uśmiechnęła się lekko i beztrosko skłamała:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Przepraszam. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Na zdradzenie motywów nie mam co liczyć, jak mniemam. – Warknął wyrywając jej rękawice. Czarne, skórzane, bez palców wskazującego i środkowego. Kiedy poczuł ich niemały ciężar od razu się uspokoił. Dziwnie się bez nich czuł. W założeniu miały stabilizować dłonie pilota, w czym doskonale się sprawdzały, ale jednocześnie stanowiły znakomitą broń.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Ponownie tylko się uśmiechnęła. Wzruszył ramionami i ruszył w stronę regałów. Z uwagą obserwowała, jak przekłada przeróżne niewielkie przedmioty, głównie karty z muzyką. Miał ich masę, jak to zwykle mentale. Choć zazwyczaj piloci byli dla niej milsi. Zazwyczaj piloci byli niewysokimi, zadufanymi w sobie ludźmi, którzy bardziej niż śmierci bali się utraty honoru. Niklaus był inny. Szukając jego adresu natrafiła także na inne dane. Niklaus był bardziej zadufany w sobie od innych. Bardziej szalony. Bardziej od śmierci bał się, że nie uda mu się osiągnąć celu. Mówili, że nie ma marzeń. Że ma tylko cele do osiągnięcia. Że jest cwańszy niż ktokolwiek może przypuszczać. Że jest taki jak Nikodemos Rave, pierwszy, który nazywał się Altairą. Jeśli już teraz krążyły o nim takie mity, to jak będą brzmiały za dziesięć lat? Był inny od wszystkich, których do tej pory spotkała. Był pierwszym najprawdziwszym Altairą, z jakim miała doczynienia. Tajemniczy, bezwzględny i całkiem przystojny. Zachichotała. Obejrzał się, zmarszczył pytająco brwi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie, nie, pilocie, to z siebie się śmieję.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Westchnął demonstracyjnie i powrócił do poszukiwań. Po chwili gorączkowego przetrząsania zawartości regałów, jakby nagle doznał olśnienia, zerwał się na równe nogi i niemal podbiegł do jednego z głośników. Sięgnął zań i wydobył jej telefon.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Tylko nie pamiętam, czy go naprawiłem, czy nie…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Gdzie podać? – Zapytała Greta zaglądając przez drzwi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Zjemy w kuchni. Chodź.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Obie zaczęły oponować, Zielonooka nie była głodna, a Niemce zdecydowanie nie podobał się pomysł podejmowania gościa w kuchni, choć wśród Altairów było to przyjęte. Uciszył je dwoma szybkimi spojrzeniami człowieka nieprzywykłego do dyskusji i z błyskiem czarnych oczu zabrał się do ogromnej porcji spaghetti.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Kuchnia była podłużna, drzwi po lewej, na krótszej ścianie prowadziły do jadalni, której Niklaus nigdy nie używał, wolał jadać tutaj. W ogóle wszystko lubił robić tutaj. Salon był zbyt duży i zbyt pusty, zdążył się przyzwyczaić do pomieszczeń niedużych i ciasno zastawionych meblami – najpierw w internacie Akademii, potem podczas długich lotów z Ifrytą. Ciasnota dawała mu dziwaczne poczucie bezpieczeństwa, nie miał też nic przeciwko otwartym przestrzeniom, ale do dużych pomieszczeń i zatłoczonych miast jakoś nie miał zaufania. Jasne ściany kuchni i jej stalowe meble, podobnie jak pokład Ifryty kojarzyły mu się z domem. W jego, człowieka na zawsze związanego z maszyną, mniemaniu pomieszczenie to było co najmniej przytulne. Właściwie, jeśli tylko miał więcej wolnego czasu, to spędzał go albo w kuchni, albo pod prysznicem. Nie potrzebował nic więcej i właściwie pozostałe pokoje nie były mu do niczego potrzebne, no może za wyjątkiem sypialni, ale ta też mogłaby być mniejsza. Nie potrzebował wiele, liczyła się dlań jakość, a nie ilość. Ale mieszkanie na Greycie dawało mu pewien prestiż, podstawę, na której mógł budować resztę swojej opinii. Kevysem jeździł, bo po prostu uważał ten samochód za przepiękny, a horrendalna cena nie grała tu żadnej roli.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Jadę na zakupy - mruknęła Greta, najwyraźniej obrażona.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Mmm! – Niklaus wymachiwał widelcem tak długo, aż nie przełknął – Sera żółtego i pomidorów mi kup. I cebulę. I paprykę! No i herbaty, kawy i daktyli!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Niemka prychnęła tylko i wyszła.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Rzadko spotyka się tu Niemców. A już na pewno nie w mieszkaniach pilotów – zauważyła Zielonooka.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Wzruszył ramionami.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Odpracowuje u mnie drugi wyrok za szpiegostwo. Pierwszy i ten za nielegalną imigrację odrabiała u mojego ojca. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Za szpiegostwo?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Przemysłowe w niegroźnych dziedzinach. W każdym razie, po śmierci matki trochę się mną zajmowała, no i tak zostało.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Czyli wychowała cię Niemka?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Tfu! Wypluj te słowa. Miałem raczej na myśli gotowanie, sprzątanie, takie sprawy. To, do czego mój ojciec nigdy nie miał głowy. Nie, złe określenie, teraz wyszło, że zajmowała się absolutnie wszystkim. W każdym razie robiła za coś w rodzaju gospodyni. Jak wróciłem z Akademii, to się okazało, że nie tylko mój ojciec nie żyje, ale, że mieszkanie zlicytowane, na kontach same długi… Przemieszkiwałem u niej kątem prawdę mówiąc.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ale udało ci się to wszystko pospłacać…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Oczywiście, że nie. Rave’owie nie spłacają długów, bo ich nie zaciągają, a jak już któryś zaciągnie, to nie spłacają tym bardziej – wzruszył ramionami. – Wystarczyło porozmawiać z tymi i owymi. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">No tak, mogła się spodziewać czegoś takiego. Pozostawało pytanie, czy przyznał się do tego z głupoty czy przyświecał mu jakiś cel. „Rave” i „arogancja” już dawno temu stały się synonimami, a bezczelność i pogarda, dla wszystkiego, co żyje doprowadziły ich do upadku. Wraz z kolejnymi pokoleniami, coraz mniej było w nich sprytu a coraz więcej ambicji. Jednak, z tego co słyszała Niklaus był bardziej arogancki, bardziej bezczelny, bardziej ambitny od wszystkich swoich przodków i jednocześnie cwany niczym najsławniejszy z nich – Nikodemos Rave, nie Pilot, a Strateg. Tak przynajmniej twierdzili ci, których pytała. Nie przeprowadziła porządnych badań, a opowieści te brzmiały bardziej jak miejskie legendy niż cokolwiek innego, ale… no cóż, nawet na niej robił wrażenie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Mmm! A ty w ogóle masz jakieś imię, Zielonooka?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Wypadałoby chyba, abyś ty pierwszy się przedstawił.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Skoro tu trafiłaś, to musisz wiedzieć jak się nazywam.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Wiem. Ale chciałabym to usłyszeć od ciebie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";" lang="EN-US">- Niklaus Rave, Ifryta.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Vanora Iyyvirstad.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Po pierwsze: to się jakoś zdrabnia? Po drugie: jak to się pisze?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Przez i, dwa igrek, fał. I chyba się nie zdrabnia.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie? I jak byłaś taka mała – pomachał dłonią na wysokości kolan – to też cię wołali „Vanora”?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Hmm… raczej tak. Chociaż… ludzie mówili Van, albo Vasia.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- E, do niczego. Van jak dla chłopczycy, a Vasia też kompletnie do ciebie nie pasuje.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- A coś się tak uparł przy tym?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- A, bo ty nie wiesz… nic, co napotkam na swej drodze nie może pozostać bez jakiegoś zdrobnienia, albo przydomku. No ale cóż, jeszcze nad tym pomyślę i jak coś wydumam, to dam ci znać – uśmiechnął się.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Przełykając ostatni kęs rozejrzał się po kuchni.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Zaraz zajmę się tym twoim telefonem, tylko najpierw dokładka…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Nakładał makaron z wprawą, o jaką go nie podejrzewała. No, ale był mentalem, a dla nich kuchnia była zdecydowanie najważniejsza. Ona wciąż nie uporała się ze swoją porcją, a on pochłonął własną, dwa, albo nawet trzy razy większą i stwierdzenie, że jest najedzony raczej mocno mijało się z prawdą, tego była pewna. Znów usiadł naprzeciwko, jedząc zdawał się o wiele mniej spięty niż wcześniej. Mental w środowisku naturalnym, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Gdy skończył jeść uśmiechnął się jeszcze szerzej, choć nie miała wątpliwości, że do swojego żołądka niż do niej. Sięgnął po telefon zostawiony na szafce. Przymknął oczy, choć właściwie nie musiał i skupił się na elektronice. Dla mentala naprawienie drobnych usterek, poprawienie programu, czy sztuczki z holo nie stanowiły najmniejszego problemu nawet na sporą odległość. Czasami ludzie pytali go, jak to jest. Nie jak to robi, bo to wszyscy wiedzieli, a przynajmniej zdawało im się, że wiedzą, w każdym razie słusznie łączyli te umiejętności z pasami szarych wszczepów, które, gdy łączył się z Ifrytą na głębszych poziomach uwidaczniały się pod skórą. Ale jakie to wrażenie, jakie uczucie? Nie potrafił tego wyjaśnić, po prostu… no, jak już musiał odpowiedzieć – jak rozwiązywanie zagadki logicznej, coś na kształt labiryntu. Nie do końca o to pytającym zapewne chodziło, ale tylko tyle był w stanie ubrać w słowa.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Hmm… - mruknął – już pamiętam, to coś mechanicznego, puściłem inną drogą, ale to prowizorka, tak czy owak, musisz to dać komuś do naprawy… <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Tak myślałam- przerwał jej dzwonek. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Zdziwiony Niklaus mruknął przepraszam i odchylił się na krześle, by sięgnąć naściennego terminala.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Czego? – Warknął, gdy zobaczył na ekranie twarz do połowy zasłoniętą buro-blond grzywką.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Dzwonili z dowództwa i kazali przekazać, że ma być szef u nich na pierwszą.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Równocześnie zerknęli na zegar, ścienny, wskazówkowy, Vanora, już przedtem zwróciła na niego uwagę, w końcu rzadki to widok. Dwunasta pięćdziesiąt.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Boobslim, jak cię dorwę, to cię kurwa zajebię! – Wrzasnął. – Dzwonili pewnie z pół godziny temu!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ze czterdzieści pięć minut będzie szefie – Boobslim tylko wzruszył ramionami.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ja cię naprawdę kiedyś zatłukę, Boobslim! <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Chciał chyba dodać jeszcze kilka epitetów, ale zerknął na Vanorę, rozłączył się i westchnął:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Przepraszam, ale mnie ten kretyn naprawdę, do szału doprowadza. – Jeszcze raz spojrzał na zegar – Jesteś bystrzejsza niż ja – masz jakiś pomysł, jak mam się dostać do sztabu w… siedem, nie, w sześć minut?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Poza teleportacją nic nie przychodzi mi do głowy. Ale przecież możesz zadzwonić, że się spóźnisz, odpuszczają…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Za pierwszym, ewentualnie drugim razem. Ale ja się tam zawsze spóźniam, bo oni zawsze dzwonią na kosmodrom, a mnie nigdy tam nie ma… Nie, żebym cię wyrzucał, ale…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ok., ok., idę pilocie…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Odprowadził ją do drzwi, a ona po prostu wyszła, nawet nie obejrzała się na schodach.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Zaklął wściekle i pobiegł szukać munduru.<o:p></o:p></span></p>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-83974286330144178242007-12-02T20:08:00.000+01:002007-12-02T20:27:28.164+01:00Maja Lidia Kossakowska „Zakon Krańca Świata”<div style="text-align: justify;"><b>„Zakon Krańca Świata”</b><br /><br /><b>Był sobie kiedyś świat</b><br /><br />Był sobie kiedyś świat. Jak każdy inny świat miał swój początek i koniec. No i nic by nie odróżniało historii Larsa Bergersona, gdyby nie to, że ów koniec jest jej początkiem. Brzmi dziwnie? Nie, moi drodzy – to brzmi świetnie! A czyta się jeszcze lepiej.<br />Przyznaje się bez bicia, że po „Zakon…” sięgnęłam bynajmniej nie, dlatego, że spodobało mi się to, co napisano z tyłu okładki. Ilustracja na okładce również nie była powodem mojego zainteresowania powieścią (wybaczcie, ale facet z twarzą Jarosława Grzędowicza jakoś mnie nie pociąga ;P). Powód miał na okładce genialną grafikę skrzydlatego mężczyzny w skórzanej kurtce, a tytuł jego (powodu, nie mężczyzny!): „Siewca Wiatru”. Oczywiście chodzi o poprzednią powieść Mai Lidii Kossakowskiej. Ta Pani, to po prostu firma – jej książki można kupować w ciemno, podobnie, jak powieści mistrza Jacka Dukaja (z jakiegoś powodu zdobywa rokrocznie Zajdla, prawda?). Więc zobaczywszy w księgarni nazwisko pani Mai – nie patrząc na okładkę natychmiast powzięłam mocne postanowienie zdobycia tejże pozycji – a tak akurat zbliżały się moje urodziny… cóż, od czego ma się rodzinę, prawda?<br />Dostawszy w roztrzęsione łapki książkę natychmiast pogrążyłam się w lekturze, która w połowie doprowadziła mnie niemal do zawału serca! Kossakowska po raz kolejny udowodniła, że jest mistrzynią tworzenia nastroju (prawdziwie genialna pod tym względem jest minipowieść „Zwierciadło” zamieszczona w „Wizjach alternatywnych 4”), a mnie pozostawiła z ciężką arytmią… ech… nielekki jest los fana…<br /><br /><b>Żył sobie kiedyś Grabieżca</b><br /><br />Żył sobie kiedyś Grabieżca. Nazywał się Lars Bergerson, a mówiono na niego Berg, lub Końska Czaszka. Był jednym z ostatnich wychowanków Gildii. Znajdował się u szczytu sławy i kariery, los wynagrodził jego starania i umożliwił zdobycie pryzu stulecia (tak Grabieżcy nazywają to, co uda im się ukraść ze świata Mistrzów Blasku), czegoś, co mogłoby uratować postapokaliptyczny świat. Tylko, że los bywa złośliwy. I tak było i tym razem. Złośliwość upersonifikowała się w postaci Miriam, dziewczyny wychowanej w ortodoksyjnej sekcie, a obdarzonej Talentem takim samym jak Berga. Owszem Lars mógł łapać pryz i znikać. Tylko, że nauczono go, że nie zostawia się nikogo, jeżeli można mu pomóc. Końska Czaszka nie raz później przeklinał się za chwilę bohaterstwa.<br />Lars zafascynował Miriam, a Los pod postacią Pani Kossakowskiej wciąż splatał ich ścieżki. I wciąż Berg musiał przeklinać swe dobre serce i poczucie obowiązku. Ale przeklinanie nic nie dało – Końska Czaszka naraził się Ludziom Szanowanym (że pozwolę sobie użyć „termonologii” z Ojca Chrzestnego). I w tym momencie definitywnie przestało być wesoło. Na dodatek zainteresowanie naszym bohaterem zaczyna wyrażać (w sposób zgoła specyficzny) Angelos. Postać intrygująca, złożona i przypominająca stare dobre czasy „Siewcy Wiatru”, oraz nie raz zmuszająca do zadania pytania „o co ci gościu właściwie chodzi?”<br /><br /><b>Bohater, jak każdy bohater</b><br /><br />Bohater, jak każdy bohater… Kossakowskiej, a więc tajemniczy, trochę rozgoryczony, przystojny (dla mnie każdy bohater Kossakowskiej jest przystojny, mimo Jej gorących zaprzeczeń), z mroczną przeszłością, złożoną psychiką. Twardy outsider, który nie jest bynajmniej pozbawiony uczuć i tzw. „ludzkich odruchów”, choć chciałby nie raz.<br />A jak to się prezentuje się strony czytelnika? Boleśnie. Pani Maja z jednej strony serwuje nam człowieka, który jest tak realny, że mógłby żyć z nami drzwi w drzwi. A z drugiej kogoś w przykry sposób idealnego, kogoś, kto choć mógłby nigdy nie pojawi się na tym łez padole. Teoria mówi: tak, praktyka: nie. I to boli.<br />Jeśli pomyśleliście, że Berg to same zalety, to poważnie się mylicie. Ma również wady i to całkiem sporo, m. in. paskudny charakter, uzależnienia, humory. Więc jak to w końcu z nim jest? Jako fanka Dukaja nazwę to perfekcyjną niedoskonałością.<br />Czy Berga można nie lubić? Nie wydaje mi się. Owszem trudno nazwać go sympatycznym, ale jest fascynujący i bardzo, ale to bardzo ludzki. Każdy powinien odnaleźć w nim cząstkę siebie. Jak napisała Agnieszka Kawula (z notatki z tylu okładki) „z bohaterami najchętniej usiedlibyśmy w pubie i wypili szklaneczkę whisky”<br /><br /><b>Opowieść zaczyna się dziwnie</b><br /><br />Opowieść zaczyna się dziwnie. Prolog do „Zakonu…” różni się diametralnie od prologu „Siewcy…”, opowiadania „Beznogi Tancerz”, które doskonale wprowadza w nastrój. To co serwuje nam pani Maja w swej najnowszej powieści pasuje do całości jak pięść do nosa – niby nie, ale przecież, jaki zgrabny frazeologizm nam powstał, prawda? Czytając resztę powieści coraz bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że ktoś się chyba pomylił i „to coś” z przodu pochodzi z zupełnie innej bajki (swoją drogą jest tam chyba jedyny opis wyglądu Berga). Tylko, że kto zna panią Maję, wie, że w Jej światach nic nie dzieje się bez przyczyny. Pozostaje tylko czekać na tom drugi.<br /><br /><b>Akcja</b><br /><br />Akcja powieści toczy się wielowątkowo, na różnych płaszczyznach – na zrujnowanej Ziemi, w anonimowym mieście, wnoszącym do „Zakonu…” wątki zgoła cyberpunkowe, pobudzającym wyobraźnię, która pozwala nam się łatwiej zaaklimatyzować w świecie po apokalipsie. Początkowo jednak jesteśmy zagubieni jak Miriam i razem z nią, niekiedy boleśnie zaczynamy poznawać brudne ulice, wśród których doskonale orientuje się Grabieżca Berg.<br />Druga płaszczyzna, to kraina Mistrzów Blasku. To oni, zafundowali ludzkości Koniec Świata, każdemu według potrzeb i wymagań. Oczywiście zrobili to najpierw posiadłszy zdolność kontroli rzeczywistości i zabrawszy ze sobą garstkę wybranych do odrębnej nadrzeczywistości. Tylko nieliczni posiadają Talent pozwalający przenieść się do tego pseudoraju opartego na niewolnictwie i praniu mózgu. I choć może wydać się to dziwne, nie po to, aby zwiedzać (no może za wyjątkiem Miriam, ale Berg szybko wybił jej to z głowy, a przynajmniej starał się), ale… kraść. Co? Co się da! Wszystko! Nawet najprostszy i najmniej warty dla Mistrzów przedmiot na Ziemi jest wart fortunę.<br /><br /><b>Mamy bohatera, a więc…</b><br /><br />Mamy bohatera, a więc, gdzie tytułowy Zakon? W drugim tomie jak mniemam. Tom pierwszy, jedyny, który jak na razie się ukazał, pozostawia duży niedosyt i całe mnóstwo pytań. Został obliczony akurat na to, żeby czytelnik codziennie sprawdzał stronę wydawnictwa i snuł się po stałej, dokładnie wyznaczonej trasie – od księgarni do księgarni. Czy to źle? Oczywiście, że nie! Tom pierwszy wciąga, intryguje i zachęca do zaprzyjaźnienia się ze świnką-skarbonką (jak na razie książek za darmo nie rozdają, zupełnie nie wiem dlaczego…)<br />Ogromnym plusem powieści jest właśnie to, że Kossakowska po prostu opowiada historię, a realiów świata czytelnik musi domyślić się sam. Gdyby Dukaj zaczął swoje „Inne pieśni” od wykładu na temat arystotelesowej teorii formy to chyba przeczytaliby je tylko fanatycy, do których dumnie się zaliczam (z drugiej strony, czy pan Dukaj ma jakiś innych fanów, poza fanatycznymi?). Książka fantastyczna, w której od początku wiadomo, jakie reguły rządzą wykreowanym światem traci połowę ze swej wartości! Przecież to radość odkrywania jest najważniejsza, prawda? Z drugiej strony pani Kossakowska pobawiła się w zakrywanie… och, nie liczcie kochani, na proste formułki do wykucia, to nie matematyka, tu nic nie jest łatwe proste i logiczne… Z drugiej strony nie jest to jak j. polski – długie nudne i do… psa podobne.<br /><br /><b>Z czym to się je?</b><br /><br />Z czym to się je? Ja osobiście polecam czekoladę z całymi orzechami laskowymi (w tym momencie czytelnik kojarzy sobie postać recenzentki stale oscylującą na granicy niedowagi z tym, co pochłania rzeczona czytając…). A tak na serio: to jest książka, którą chce się mieć na półce nazywanej ołtarzykiem. Choćby dla tego, że Pani Kossakowska ma świetny warsztat literacki – jeśli sami chcielibyście coś napisać, to wzorowanie się na rozwiązaniach technicznych tejże autorki jest jak najbardziej wskazane. Poza tym „Zakon…” w żadnym wypadku nie jest czytadłem (czytadeł nie znoszę, nie trawię, nie toleruję i mogą sobie paradować do woli). O nie, wtedy byłoby zbyt prosto. Jak zwykle pani Maja pyta nas o istotę Dobra i Zła i na całe szczęście odpowiedź nie jest jednoznaczna, co niestety częste jest w naszym kręgu kulturowym. Niby, dlaczego japońskie anime uważa się za demoralizujące? Bo każdy ma swoje racje i, o zgrozo!, „ci źli” też mają uczucia! Inna sprawa, że wszystko, co animowane uważa się za przeznaczone dla dzieci, a to już absurd tysiąclecia.<br /><br /><b>Najpoważniejszym minusem „Zakonu…”</b><br />Najpoważniejszym minusem „Zakonu…” jest jego objętość – pierwszy tom ma zaledwie 493 strony! Wydawnictwo dolicza strony przed tytułowe, tytułowe i całą masę zapowiedzi z tyłu robiąc czytelnikowi nadzieję na te 19 stron więcej (oto dowód, że prawdziwy recenzent zawsze znajdzie powód, żeby się doczepić ^_^). Kolejnym minusem jest fakt, że na tom drugi trzeba czekać, pozostaje jedynie nadzieją, że będzie grubszy.<br />Z powyższego wywodu wniosek jest chyba oczywisty – „Zakon Krańca Świata” żadnych wad, minusów tudzież, nie posiada.<br /><br /><b>Tak na koniec</b><br /><br />Tak na koniec powiem Wam, że „Zakon Krańca Świata” to powieść naprawdę godna uwagi i mam nadzieję, że zachęciłam was do sięgnięcia po nią, jaki i inne pozycje autorstwa Mai Lidii Kossakowskiej.<br /><br /><span style="font-size:85%;">W opracowaniu recenzji korzystałam z wiadomości udostępnionych na stronie wydawnictwa Fabryka Słów (www.fabryka.pl) oraz oficjalnej strony autorki.</span><br /><br /><span style="font-size:85%;">[bezczelny wtręt po lekturze tomu drugiego – nie odtykać, nie ruszać, najlepiej od razu spalić na stosie. Tom nr 2 to ni mniej ni więcej, jak „książczyna” i to mocno „metoafizyczno–metaforyczno-bezsensowna”, czyli brednie. Przykro mi bardzo, ale marny jest i psuje wrażenie po pierwszym, więc jak się nie chcecie rozczarować, to nie czytajcie.]</span><br /><br /><span style="font-size:85%;">ps. Recenzja zdobyła drugie miejsce w konkursie na najlepszą recenzję zorganizowanym przez f451.jak.pl</span><br /><br /></div><br /><embed src="http://nielubieonetubardziej.republika.pl/Shaman_Innocence.mp3" loop="infinite" autostart="true" height="22" width="68"></embed>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-63354592465543241412007-12-02T19:42:00.000+01:002007-12-02T19:57:14.532+01:00O tym, który wędruje nocą. Jarosław Grzędowicz „Pan Lodowego Ogrodu”<div style="text-align: justify;"><span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"><span style="font-style: italic;">Powiadali, że wyszedł wprost z fal Północnego Morza. Mówili, że pojawił się wprost z nocy, jadąc na wielkim jak smok koniu, z jastrzębiem siedzącym na ramieniu i wilkiem biegnącym obok. Mówili różne bzdury. Było całkiem inaczej. Prawda jest taka, że wypluły go gwiazdy.</span></span></span><br /><span class="postbody">Pierwszy raz spotkałam się z prozą Jarosława Grzędowicza czytając jego opowiadanie „Weekend w Specstreku” zamieszczone w „PL+ 50”. Wtedy pan Jarosław oczarował mnie bardziej zdrowym rozsądkiem niż pisarstwem, któremu jednakowoż niczego nie mogłam zarzucić. Do sięgnięcia po „Pana Lodowego Ogrodu” skłoniła mnie przede wszystkim niesamowita okładka Wskazówka dla wydawców: dobra okładka to połowa sukcesu. Po książki wydawane przez Amber w serii „Mistrzowie s-f” nie sięgnęłabym za nic w świecie.</span><br /><span class="postbody">Powieść zaczyna się jak science-fiction. Ot, ludzkość odkrywa we wszechświecie zamieszkaną planetę. Rozwija się na niej cywilizacja istot bardzo podobnych do ludzi, ale jednocześnie diametralnie różnych. Na Midgaard zostaje wysłana ekspedycja badawcza. I tu pojawiają się pierwsze problemy – w tym tajemniczym świecie cywilizacji podobnej do naszego średniowiecza nie działa żadna elektryczność, o elektronice nie wspomnę. Ziemia traci łączność z badaczami. Dwa lata później zostaje, po wcześniejszym przeszkoleniu we wschodnich sztukach walki, fechtunku, jeździe konnej itp. wysłana misja ratunkowa. Ze względu na możliwą, tragiczną w skutkach ingerencję w rozwój Midgaardzkiej cywilizacji – jednoosobowa.</span><br /><br /><span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"><span style="font-style: italic;">"Jest pan dzieckiem starego świata i urodził się pan w przekonaniu, że istnieje tylko to, co na Ziemi, że jesteśmy jedynym bytem rozumnym we wszechświecie, a prędkość światła jest nieprzekraczalna. Według mnie lepiej pan się dostosuje do tamtych i do ich mentalności, bo oni myślą tak samo, miarą swojego świata. Do tego pańska matka była Polką, ojciec Finem, a wychował się pan w Chorwacji. Szok kulturowy to dla pana codzienność. Poza tym, pan, jako jeden z niewielu, zrobił sobie religię z niezależności. Pan nie wierzy w państwo, przepisy ani rozum zbiorowości. Jest pan samotnikiem. Wierzy pan w to swoje prawo moralne i rozsądek. Miał lecieć zespół, i wtedy pan zostałby na Ziemi. Ale musimy wysłać jednego. Jednego człowieka. Sądzę, że pan przeżyje. Przynajmniej jest na to jakaś szansa."</span></span></span><br /><br /><span class="postbody">To właśnie usłyszał nasz bohater Vuko Drakkainen, tak brzmiała decyzja o wylocie na tajemniczą planetę.</span><br /><span class="postbody">Z tych samych względów, z jakich Vuko musiał polecieć sam nie wolno mu używać żadnej broni nieznanej na Midgaard – dostaje więc miecz, zbroję, łuk, strzały itp. Jego ekwipunek jest udoskonalony, nie możemy go wszak narażać na jeszcze większe niebezpieczeństwo niż… przypuszczalnie działająca na planecie magia! Jedynym wspomaganiem ratownika jest Cyfral – bioniczny wszczep, symbiont jego mózgu. Pozwala on na wielokrotne zwiększenie szybkości, refleksu i siły, wyzuwa on Vuko ze strachu i innych „niebezpiecznych” emocji czyniąc go do nich po prostu biologicznie niezdolnym. Ponadto Drakkainen jest z natury cyniczny i sarkastyczny. Jednym zdaniem potrafi podsumować najbardziej stresową dla innych sytuację („ty, ja i frisbee” pozostanie chyba po wsze czasy hermetycznym żartem każdego, kto przeczytał „Pana…”).</span><br /><span class="postbody">Teoretycznie z wykonaniem misji przyjmujący miano Ulfa Nitj’sefni (Ulfa Nocnego Wędrowca) Vuko nie powinien mieć większych problemów. Już po pierwszych kilku godzinach przekonuje się jednak, że teorię od praktyki dzieli przepaść.</span><br /><br /><span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"><span style="font-style: italic;">"Nie znajdę ich. Potrzebny jest trop. Ślad. A ja nie mam nic. Potrzebna jest hipoteza. Robocze wyjaśnienie. Bez tego będę po prostu gapił się z otwartą gębą na coraz dziwniejsze wydarzenia. Szukam czworga ludzi, wśród tysięcy, na dzikim kontynencie. Miliony hektarów lasów, gór i wrzosowisk. Tysiące osad i żadnej mapy. Nie istnieją dokumenty ani władza. Człowiek nazywa się tak, jak się przedstawia. Tutaj, jeżeli nikt cię nie zapamięta, to znaczy, że nie istniejesz.”</span></span></span><br /><br /><span class="postbody">Jako że Pan Lodowego Ogrodu jest pierwszym tomem cyklu, mamy tu także początek przygód innego bohatera, którego ścieżki zapewne połączą się w pewnym momencie z losami Ulfa, choć nie dam za to głowy. W kilku rozdziałach poznajemy bowiem młodego księcia z dalekiej krainy, który dorastając poznaje cienie i blaski władzy. Niestety, przewrót religijny niszczy jego świat i zmusza go do ucieczki na wygnanie. Te fragmenty wyglądają jak podwaliny kolejnego tomu, w którym losy księcia Odwróconego Żurawia znajdą swój finał.</span><br /><span class="postbody">W historii księcia najwyraźniej widać fascynację Grzędowicza Dalekim Wschodem. Sposób, w jaki książęta uczą się władać ma w sobie coś z niesamowitego japońskiego klimatu.</span><br /><br /><span class="postbody">Niezwykły jest też sposób narracji – w zależności od potrzeby pierwszo- lub trzecioosobowy. Pozwala to czytelnikowi poznać sytuację z różnych stron i punktów widzenia.</span><br /><br /><span class="postbody">Czytając książkę, nawet wtedy, gdy nie mam zamiaru jej recenzować staram się wyłapywać wszelkie mankamenty, niedociągnięcia i potknięcia autora. Tu ich nie ma. Po prostu książka jest dopracowana równie perfekcyjnie, co dzieła Jacka Dukaja. Poza tym wrażenie, które po sobie pozostawia jest podobne:</span><br /><span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"><span style="font-style: italic;">„(…)widzę to, ale nie rozumiem. To jest nie do pojęcia.” </span></span></span><br /><span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"><span style="font-style: italic;">„Jestem pod tak wielkim wrażeniem tego, z czym zetknąłem się po otwarciu tej książki, że po prostu brakuje mi słów”</span></span> – pisze w swej recenzji Robert „Bert” Siata (Załoga G). Ja osobiście powiem o „Panu Lodowego Ogrodu”, że jest NIESAMOWITY, właśnie tak: niesamowity, nie wielki, nie wspaniały. Niesamowity. Czy to jest materiał na książkę kultową? Nie wiem. Na pewno powieść już jest kultowa w światku fantastów. Niestety pewnie nikt spoza niego po nią nie sięgnie – wciąż fantastyka kojarzy się z bajeczkami dla dzieci o zerowej wartości (nie dziwota, jeśli jedyną znaną Polakom sagą fantasy jest „Wiedźmin”…). Tę powieść powinien przeczytać każdy, kto czytać potrafi. Wgniata w fotel (tudzież, jak w moim przypadku, tapczan), przykuwa na długie godziny, porywa i wzbudza w czytelniku nienawiść do dzielenia książek na tomy. Opisane z rozmachem i z rozmachem ożywione schizofreniczne wizje Bocha, przerażająca Mgła, dziwaczni mieszkańcy Midgaard, tajemnicza kapłanka obalająca dynastię Odwróconego Żurawia… to wszystko jest jak długa, skomplikowana, szalona i niezwykle szybka gitarowa solówka wykonywana przez wściekle różowowłosego hide (fani X-JAPAN wiedzą, o czym mówię). W skali od jeden do dziesięciu „Pan Lodowego Ogrodu” dostaje punktów 150.</span><br /></div><span class="postbody"> </span><br /><embed src="http://nielubieonetubardziej.republika.pl/Shaman_TrailOfTears.mp3" loop="infinite" autostart="true" height="22" width="68"></embed>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-41848124542718125762007-12-02T19:31:00.000+01:002007-12-02T19:38:06.977+01:00Siergiej Łukjanienko „Ostatni Patrol”<div style="text-align: justify;"><span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"><span style="font-size: 16px; line-height: normal;"></span></span><span style="font-weight: bold;">Wstęp</span> </span><br /><span class="postbody"> Dowiedziawszy się o istnieniu „Ostatniego Patrol” zapragnęłam oczywiście nabyć rzeczony, wchłonąć i powzdychać (do Zawulona rzecz jasna). Zaliczywszy kilka księgarni trafiłam wreszcie do „Arsenału” [mają także księgarnię wysyłkową, gorąco polecam, właśnie wczoraj kupiłam „Kupieckie szczęście za 11,50, a nie 29,90, jak na okładce, za „Wgrzeszników” też dałam 14 złociszy zamiast 40], gdzie trzęsącymi się łapkami zdjęłam z półki wymarzony kolejny tom „Patroli”. </span><br /><span class="postbody">Podobnie, jak poprzednie kanoniczne tomy („Oblicze Czarnej Palmiry”, do kanonu nie jest zaliczane, gdyż do jego powstania nie przyłożył ręki Łukjanienko… co zresztą książce wyszło na dobre – żadnego Antona, żadnych Jasnych… no i Łas, nie pamiętam już, czy pojawiał się wcześniej, ale chyba nie) „Ostatni Patrol” dzieli się na trzy części. Głównym Bohaterem jest (niestety…) Anton Gorodecki, obecnie w randze Wyższego (o czym w „Patrolu Zmroku”), a wszystkie co fajniejsze postacie otrzymują rólki epizodyczne (ale Zawulon nawet pojawiając się ze trzy razy jest bardziej boski od samej boskości, o czym niżej). </span><br /><span class="postbody"> </span><br /><span class="postbody"> <span style="font-weight: bold;">Fabuła</span> </span><br /><span class="postbody">W Edynburgu zostaje zamordowany młody Rosjanin. Wszystko wskazuje, że zabójcą był wampir. Sprawa może nieprzyjemna, ale przecież pozostająca w gestii lokalnego </span><br /><span class="postbody"> Patrolu. Jednak do zbadania okoliczności zabójstwa wysłany zostaje Anton Gorodecki… A jak najszybszym ujęciem zabójcy zainteresowany jest również Zawulon…! I to takich samych powodów, co Heser… z tym, że zgodność wielkich w tej sprawie jest zupełnie niemożliwa! Na miejscu Anton odkrywa wiele doprawdy zagadkowych okoliczności, sprawa zapętla się i na dodatek – ktoś wysyła przeciwko Antonowi ludzi. Ludzi uzbrojonych w karabiny na zaczarowane kule, ludzi chronionych amuletami… Później na scenę wkraczają zbuntowany inkwizytor, jasna uzdrowicielka i ciemny, którzy zjednoczyli siły by sięgnąć po stworzony przez Merlina Wieniec Wszystkiego, a akcja przenosi się do Uzbekistanu, by finał znaleźć ponownie w Edynburgu. </span><br /><span class="postbody"> </span><br /><span class="postbody"> <span style="font-weight: bold;">Uwagi ogólne</span> </span><br /><span class="postbody"> To chyba najlepszy z Patroli (oczywiście z wyłączeniem „Oblicza…”, które jest bezkonkurencyjne). Nie przez wzgląd na akcję (tu „Dzienny Patrol” wygrywa w cuglach nawet z „Obliczem…”), ale przez wzgląd na poczucie humoru, którego jest nareszcie w „Patrolach” dość. Łas ma wprawdzie tylko epizodyczną rólkę, ale za to Zawulon zwala z nóg, a i Anton jest jakiś taki mniej drętwy, dowcipniejszy, nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że nieco ironiczny. Och, dialog Antona z Heserem w pierwszym rozdziale mnie rozbroił. Choć i tak nie może się równać z Zawulonem, który dając Antonowi amulet składa długa i podniosła przysięgę (co robi nieco znudzonym tonem), po czym czytamy: </span><br /><span class="postbody"> </span><br /><span class="postbody">Zawulon podał mi z uśmiechem figurkę. W milczeniu zgarnąłem ją z dłoni Ciemnego maga i wsunąłem do kieszeni. Ja nie musiałem składać żadnych przysiąg. </span><br /><span class="postbody"> - A więc życzę powodzenia – kontynuował Zawulon. – Aha. Jeśli to nie problem, przywieź mi z Edynburga jakiś magnes na lodówkę. </span><br /><span class="postbody"> - Po co? – spytałem </span><br /><span class="postbody"> - Zbieram. – Zawulon uśmiechnął się i zniknął. </span><br /><span class="postbody"> </span><br /><span class="postbody">Tego typu smaczków jest sporo (na przykład Zawulon palący różowe cygaro, Anton podający się, a właściwe brany za funkcjonariusza KGB lub mafijnego egzekutora, no i Patrole w Sarmankandzie, które tną koszty), niestety pod koniec jakoś znowu robi się poważnie i idealistycznie. Na całe szczęście w tym tomie Łukjanienko zrezygnował z robienia z Zawulona idioty (co było zmorą tomów poprzednich, w szczególności „Dziennego…”, bo zdaje się, że Sieroiża chciał zrobić na złość Wasiliewowi). Cieszyć należy się też tego, że jakoś tym razem autor nie znalazł miejsca na swoje chore poglądy, więc nie mamy opowieści, jaki to komunizm jest dobry, i jaki Heser jest wspaniały, że ludziom ten komunizm zafundował, a jacy to Ciemni źli, że się przez nich ten przewspaniały ustrój rozpadł. Ale co się biedakowi dziwić, całe życie słuchał propagandy. </span><br /><span class="postbody">Co ciekawe w „Ostatnim…” nie mamy doczynienia z sytuacja, kiedy przez większość książki Anton powoli zagłębia się w intrygę spółki Heser/Zawulon i nie dochodzi do żadnych wniosków, by na ostatnich dziesięciu stronach wygłosić przemowę dokładnie ową intrygę wyjaśniającą (tak totalnie z dupy, bo wcześniej czytamy przez 300 stron, że nie ma najmniejszego pojęcia o co chodzi, a potem nagle doznaje olśnienia)… do wniosków dochodzi powoli i w odniesieniu do wydarzeń… ale inna sprawa, że ja do tych „olśniewających wniosków” doszłam w połowie książki… nie chodzi mi o to, jak potoczy się akcja, ale o to, co jest na siódmej warstwie zmroku, gdzie znajduje się Wieniec etc. No i nie bez znaczenia pozostaje pewnie fakt iż w tym tomie nie ma co liczyć na jakąś pokrętną intrygę w iście zawulonowym stylu. Tu kto inny knuje… </span><br /><span class="postbody">No i jeszcze przyczepię się do zakończenia… to znaczy… ono prawdopodobnie miało być z morałem… ale ja jako zatwardziała Ciemna ni w ząb go pojąć nie mogę. </span><br /><span class="postbody"> </span><br /><span class="postbody">No. Tyle by było mojej recenzji. Polecam gorąco i tylko zaznaczam, że wiele jest tu odniesień do wydarzeń i postaci z „Patrolu zmroku” (ach… mój kochany Kostia Sauszkin… chyba właśnie, to jak odnosił się doń Anton zdecydowanie zniechęciło mnie do Jasnych).</span></div><br /><br /><embed src="http://nielubieonetubardziej.republika.pl/I_Love_It_Loud.wma" loop="infinite" autostart="true" height="22" width="68"></embed>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-77938413333315488112007-12-02T19:16:00.000+01:002008-01-11T21:26:38.275+01:00C. J. Cherryh „Kupieckie szczęście”<div style="text-align: justify;"><span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"> „Kupieckie szczęście”</span> to czwarty tom tetralogii <span style="font-weight: bold;">„Wojny Kompanii”</span> stanowiącej podserię cyklu <span style="font-weight: bold;">Unia/Sojusz,</span> najsłynniejszego i wielokrotnie (zasłużenie) nagradzanej serii s-f amerykańskiej pisarki <span style="font-weight: bold;">C. J. Cherryh</span>. Akcja powieści to czy się w kilka lat po wydarzeniach „Stacji Podspodzie” (w pierwszych wydaniach „Ludzie z gwiazdy Pella”), jednak, podobnie, jak pozostałe tomy cyklu, stanowi odrębną całość.</span><br /><span class="postbody"> Wojna się skończyła, we wszechświecie panuje względy spokój. Powoli rozpoczyna się handel pomiędzy Unią a Sojuszem. Krążą plotki o przywracaniu stacji Tylnych Gwiazd. Właściciel, kapitan i jedyna załoga niedużego statku „Lucy” – Sandor Kreja, stara się przetrwać. Wiele lat temu Krejowie byli liczną kupiecką rodziną. Może nie tak potężną, jak stare rody, ale wystarczająco silną, żeby wieść w miarę zabezpieczony żywot. Do czasu, aż napadli na nich piraci. Mazianowcy. Abordaż przeżyło tylko troje Krejów, teraz, jedenaście lat później pozostał już tylko Sandor. Wielokrotnie zmieniając nazwiska, nazwy statku, fałszując, przemycając, podkradając – jakoś trwa, ścigają go jednak duchy przeszłości, samotność spycha na skraj szaleństwa. Już kiedy w dokach Vikinga zobaczył Allison Reilly, z tych Reillych, z potężnego Dublin Again, statku kupieckiego tak potężnego jak Koniec Skończoności, rodziny tak potężnej, że jej członkowie mogli bez obaw samotnie przemierzać najniebezpieczniejsze nawet doki – już wtedy miał poważne kłopoty. A kiedy wyruszył za Allison na Pell, bez ładunku, wręczając łapówki, godząc się na przemyt, wykonując dwa skoki praktycznie bez odpoczynku, właściwie popełnił samobójstwo. Ale Sandorowi, czy jak głosiły fałszywe dokumenty, kapitanowi Stevensowi, nie zależało na życiu, zależało mu tylko na Lucy, na udowodnieniu, że nie jest wcale gorsza od ogromnego Dublina. Jednak Sandor nigdy nie przypuszczał, w jak wielkie kłopoty wpędzi i siebie i Allison.</span><br /><span class="postbody"> Jeśli sądzicie, że „Kupieckie szczęście” to historia o miłości, coś w rodzaju kopciuszka, to się grubo mylicie. Uczucie pomiędzy Sandorem a Allison, to tylko chwilowe zauroczenie, które gaśnie gdzieś w obliczu ambicji i naprawdę poważnych kłopotów. Dodam jeszcze, że to chyba najsmutniejsza książka jaką czytałam. Na 54 stronie miałam ochotę zamknąć ją i odłożyć na półkę. Nie dlatego, że jest zła – jest świetna – tylko dlatego, że jest tak przejmująco smutna. Przeszłość Sandora, jego wieloletnia samotność spychająca na skraj szaleństwa, a już na pewno budząca w nim nieufność, do tego strach, jakim zupełnie bezpodstawnie napawa swoją załogę, akumulująca się paranoja – to wszystko tworzy obraz przepełniony uczuciami, silnie oddziałujący na czytelnika.</span><br /><span class="postbody"> Opowieść poznajemy z dwóch perspektyw – Sandora i Allison (narrator personalny skupiony na tych dwóch postaciach). Sandor to postać bardzo złożona – przestraszony, głodny, zaszczuty, zakompleksiony, ale jednocześnie cwany i potrafiący zamaskować strach, by prowadzić twarde negocjacje. Czytelnik może domyślać się, jakim człowiekiem stałby się, gdyby nie tragiczna przeszłość. Allison, to z kolei ambitny produkt wielkiej, kochającej się, bogatej rodziny Reillych, kobieta, którą różni od Sandora praktycznie wszystko. Ona miała zawsze to, co on tak wcześnie utracił, urodziła się i mieszkała na wielkim, wspaniałym Dublinie, nigdy na nic nie brakowało jej pieniędzy, zawsze obracała się w świecie, do jakiego Sandor nawet nie próbował się dostać. Bogata, dobrze ubrana, pewna siebie.</span><br /><span class="postbody"> Oczywiście nie mogło zabraknąć mazianowców – a więc jest i Norwegia ze swą kapitan Signy Mallory, jest też Australia Toma Edgera. Tym razem występują oni w rolach jednoznacznie negatywnych – jako piraci, już bez wdawania się w wywody nad ich tragiczną (z mojego punktu widzenia przynajmniej) historię. W dokładne opisy wdawała się nie będę, głównie dlatego, że to nie o nich jest ta książka i mają tu do odegrania kluczowe, aczkolwiek epizodyczne rólki.</span><br /><span class="postbody">„Kupieckie szczęście” to kawał dobrego s-f, który gorąco polecam, niech za rekomendację posłuży to, że jak wzięłam do ręki, to nie odłożyłam póki nie skończyłam (gdzieś około trzeciej w nocy). Postacie są realistyczne, dobrze zarysowane, jak to zwykle u pani Cherryh bywa. Świat wspaniały, historia ciekawa, pokazująca nam bunt załogi wynikający z nieporozumienia, w którym zawiniły obie strony. Fabuła nie jest przewidywalna i to też zaliczam na duży plus. Nie zagłębianie się w historię mazianowców, z bólem, bo z bólem (uwielbiam mazianowców), ale też zaliczę w poczet zalet. Historia Floty Maziana nie jest istotna dla przebiegu akcji i to nie na niej ma się skupić czytelnik.</span><br /><span class="postbody"> No, to teraz pora na minusy (dla wydawnictwa oczywiście):</span><br /><span class="postbody"> - okładka obrzydliwa i na dodatek nijak się mająca do treści, ale czemuż się dziwić, znów przyłożył do niej łapy niejaki Dariusz Jasiczak, który już niejednokrotnie udowodnił, że ma problemy ze wzrokiem (stawiam na krótkowzroczność i daltonizm) a także nie posiada za grosz gustu.</span><br /><span class="postbody"> - pan Tomasz Wencek tez zasłużył na porządnego kopa w dupsko, bo jako człowiek odpowiedzialny za opracowanie graficzne serii powinien zadbać, by rzucała się w oczy, a nie była niemal doskonale niezauważalna.</span><br /><span class="postbody"> - tłumaczenie… i tu właściwie nawet nie tyle mam pretensje do tłumacza – jemu może się zdarzyć jakaś pomyłka – ale do cholery istnieje chyba jakaś korekta?! Istnieje, przynajmniej w teorii, i nazywa się Bogdan Szyma. I chyba śpi na stanowisku pracy, bo jeśli tekst z taką ilością błędów fleksyjnych, logicznych i składniowych, że nie wspomnę o zdaniach, których na cholerę zrozumieć się nie da, o akapitach, gdzie „go” dotyczy wszystkich w pomieszczeniu, o miejscu, w którym (tak wynika ze zdań poprzednich) DRZWI podchodzą do konsoli – jeśli taki tekst idzie do druku, a potem trafia na półkę w księgarni, no to chyba z kimś jest tu coś nie tak. Toż, do cholery, nawet Skórska w „Ostatnim Patrolu” wypadła nienajgorzej!</span><br /><br /><span class="postbody"> No. Dałam upust emocjom. To teraz mogę wystawić ocenkę:</span><br /><br /><span class="postbody"><span style="font-weight: bold;"> 9/10</span></span><br /></div><embed src="http://nielubieonetubardziej.republika.pl/tierra_santa.mp3" loop="infinite" autostart="true" height="22" width="68"></embed>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8502891345225689575.post-83411999108495479672007-11-27T17:21:00.000+01:002008-01-08T14:13:03.862+01:00Boisz się?<embed src="http://nielubieonetu.republika.pl/Shaman_More.mp3" loop="infinite" autostart="true" height="22" width="68"></embed> <br /><p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Przyjęcie leniwie zmierzało ku końcowi. Jak każde urządzane przez giermańską ambasadę było nudne, bezsensowne i mocno zakrapiane, co miało być chyba jakimś przytykiem w stronę mentalskich pilotów, teoretycznie abstynentów. Ci z kolei teorię traktowali raczej obojętnie. Część bezwstydnie upijała się niemal do nieprzytomności, co przy tak podkręconym metabolizmie nie zajmowało im dużo czasu, pozostali nabijali niemaszkom rachunek za resztę cateringu, co z tych samych powodów nie sprawiało im większej trudności. Wyjątek stanowił wysoki, szczupły mężczyzna stojący pod ścianą. Od czasu do czasu pogardliwie pociągał z kieliszka i chociaż wszyscy obecni wojskowi gardzili giermańcami, jak nikim innym, ten wydawał się ich po prostu brzydzić. To właśnie na niego od dłuższego czasu spoglądali dwaj niewysocy mężczyźni w oficerskich mundurach. Obaj wyglądali, jakby przekroczyli czterdziestkę.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Patrz, to ten chłopak, o którym ci mówiłem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- To ten tam pod ścianą?</span><span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"><o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Tak, ten młody z kieliszkiem.</span><span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"><o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Młody - prychnął wyższy. - My tez wyglądamy na młodych.</span><span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"><o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Wyglądamy. No i ta młodość raczej względna..</span><span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"><o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Czyli co? Ile ma<span style=""> </span>lat? Trzydzieści?</span><span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"><o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Dwadzieścia dwa.</span><span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"><o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Co?! - wyartykułował wyższy, kiedy już przestał się krztusić.</span><span style="font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";"><o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Tak jak słyszałeś. Dwadzieścia dwa lata i już dostał własny oddział.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Stąd ta pogarda. Pewnie mu się wydaje, że jest władcą wszechświata.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Bynajmniej. On o tym awansie jeszcze nic nie wie. Choć, gdyby cię usłyszał, zostałbyś poinformowany, że to nie jemu się wydaje, tylko nam, że owym władcą nie jest. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie odważyłby się tak do mnie odezwać.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Odważyłby, wierz mi. To młody Rave.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Rave? Z tych Rave’ów? – Wyższy przyjrzał się pilotowi uważniej.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- A słyszałeś kiedyś o jakichś innych? <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- To nie możliwe, abstrahując od wszystkiego innego – skąd mieliby pieniądze, żeby opłacić jego naukę? A jeśli to naprawdę Rave, to prędzej zdechłby z głodu, niż wziął jakieś stypendium.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Owszem. Ale jego ojciec wolałby zdechnąć z głodu, niż nie mieć syna pilota. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Hm, co racja, to racja. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Dalej nie wierzysz, że to Rave – uśmiechnął się niższy. – Chodź, przekonasz się.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Jest kompletnie pijany.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Albo zupełnie trzeźwy. Nikt poza nim samym tego nie wie. Jest cwany, tak cwany, jak żaden inny. Widziałem go w akcji, widziałem jego akta z akademii. To nie jest jeden z tych zadufanych w sobie dupków. Chodź.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Dwaj mężczyźni powoli podeszli do młodego pilota. Był dużo wyższy od nich obu, aż dziw, że ktoś tak wysoki został pilotem. Niby przeciążenia stanowiły coraz to mniejszy problem, ale on miał ponad metr osiemdziesiąt! Szczupła sylwetka, zdecydowane rysy twarzy, czarne, kędzierzawe włosy i czarne oczy nie pozostawiały wątpliwości – to musiał być Rave. Kiedy ich zauważył błyskawicznie odstawił kieliszek i zasalutował, uderzając otwartą dłonią w lewe ramię. Odpowiedzieli tym samym, chociaż teoretycznie nie musieli. Coś w spojrzeniu chłopaka sprawiło, że uznali to za czyn absolutnie naturalny w jego obecności.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Wasze nazwisko? – Zapytał wyższy.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Niklaus Rave, z Rave’ów, Altaira, Ifryta, obecnie w randze pilota – Odpowiedź skierowana była w stronę niższego, tego z naszytymi na ramionach słońcem i księżycem głównodowodzącego. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Z tych Rave’ów? – Ponownie odezwał się wyższy.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- A są jacyś inni? – Ton głosu nie był pogardliwy. Ale spojrzenie już tak.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Niższy roześmiał się cicho:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Teraz już chyba nie masz wątpliwości.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie – potwierdził wyższy, również się uśmiechając.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">W czarnych oczach Rave’a trudno było cokolwiek wyczytać, nawet, jeśli tego chciał. Teraz jednak wydawało się, że nie pała sympatią do swoich rozmówców.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Dobrze, dość tych żartów – uciął głównodowodzący. – Co pan tu robi, panie Rave?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Dowódca nie znosi mnie bardziej jeszcze od tego typu imprez, więc wysłał mnie tu w swoim zastępstwie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Pan też za nimi nie przepada, jak widzę.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Owszem. Te żałosne rauty są tylko odrobinę lepsze.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Głównodowodzący roześmiał się głośno.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Fakt, teraz już nie mam wątpliwości, że to Rave – zauważył wyższy i obaj, wciąż chichocząc odeszli w stronę swojego poprzedniego miejsca.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Dziwna to była rozmowa, ale Pilot nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Wbrew pozorom trochę dzisiaj wypił i coś czuł, że niedługo wytrzymają spowalniacze. Ech… taki już jego los – błyskawicznie się upije, a potem ma kaca przez dwa dni. Ruszył w stronę wyjścia. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Noc była chłodna, taka jak lubił. Rozejrzał się za swoim samochodem. Stał sobie spokojnie, tam, gdzie go zostawił, no bo przecież nie pozwoliłby żadnemu szkopowi siąść za jego kierownicą – Kevys stylizowany na połowę XX wieku. Wart był więcej niż teoretycznie zarobki pilota przez 50 lat. Ale kto powiedział, że z kolejnej kampanii wolno przywieźć li tylko legalną pensyjkę? Ruszył w tamtą stronę bawiąc się kluczami. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Szlag by to…! – Doleciało go z lewej. Spojrzał w tamtą stronę.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Kobieta. Wysoka, elegancka, długowłosa brunetka. W ciemnych okularach, oliwkowozielonym żakiecie. Wpatrzona w komunikator, który najwyraźniej odmówił posłuszeństwa.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Mogę jakoś pomóc? – Zapytał.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Jakby pan mógł – uśmiechnęła się blado.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Wziął do ręki telefon, przymknął oczy, przeskanował – i syknął niezadowolony.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Tak tutaj, na sucho, to go nie naprawię.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Iść i ich prosić… – spojrzała w stronę oświetlonego wejścia do ambasady.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Pani po taksówkę? Podwieźć?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Naprawdę byłby pan taki miły?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Wzruszył ramionami. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ja na Mrozową, pewnie będzie panu nie po drodze.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Właśnie próbuję uratować panią przed ponownym kontaktem z tym ścierwem – wskazał na ambasadę – a pani mi mówi, że mi może być nie po drodze. Płacą mi za zabijanie takich jak oni, żeby pani nie musiała mieć z nimi doczynienia. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- A więc jedźmy.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Po chwili zdjęła okulary, spojrzała nań i powiedziała z lekkim uśmieszkiem:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Właściwie najbardziej przeszkadzała mi odległość a nie konieczność proszenia ich o cokolwiek. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Zerknął na nią i zamarł.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Zielonooka – szepnął zaszokowany.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Mam wysiąść?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Co? Oczywiście, że nie, po prostu, no… zdziwiłem się i tyle. Cholera, a mówili, nie rozmawiaj z nieznajomymi w czarnych okularach…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- A mnie zawsze powtarzali, żebym uważała na pilotów. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Niby dlaczego? Mogłabyś mnie zabić jedną ręką.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Bez przesady, aż tak silna nie jestem.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ale z łatwością mogłabyś mnie zabić.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ale bez przyjemności, pilocie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- A wy w ogóle odczuwacie jakieś przyjemności?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- A dlaczegóżby nie?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie macie uczuć.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Mamy. Tylko inne niż wy.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Na jedno wychodzi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Skoro tak, to dlaczego nie każesz mi wysiąść? Wysiądę, nie bój się.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Uśmiechnął się gorzko:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Życie mentala to nieustanny, paraliżujący strach i ból niemal do utraty przytomności. Są rzeczy tak straszne, że wierz mi, jedna zielonooka, choćbym nie wiem jak był pijany, jedna zielonooka, to nie jest coś, czego mógłbym się obawiać. Powiem wręcz, że śmierć z ręki kogoś tak pięknego jak ty, to najlepsza z rzeczy, które mogą mi się przydarzyć.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Milczała chwilę:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ale nas nienawidzisz.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Spojrzał na nią autentycznie zdziwiony:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Skąd ci to przyszło do głowy?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Ciągle mówisz „zielonooka”.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Przecież jesteś Zielonooka – wzruszył ramionami wciąż nie wiedząc, o co jej chodzi.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Przepraszam. Ostatnio pracowałam w ambasadzie na Szwabii, a tam…<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nigdy zielonookiego nie widzieli, wiem. Paskudne miejsce.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Byłeś tam?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Aha, tak zahaczyliśmy w drodze powrotnej spod Kerne. Patrzyli na mojego mechanika jak na zwierzę. Swoją droga zwierzak to on jest niesamowity, ale nie kolor oczu o tym decyduje.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Masz zielonookiego mechanika?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- No jasne, a czemu nie? Tacy są najlepsi, nikt tak blachy nie dognie, jak Boobslim gołymi rękoma. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Słyszałam o zielonookich nawigatorach, ale żeby zaufać takiemu mechanikowi wydawało mi się niemożliwe.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- To nie tak. Po prostu macie większe predyspozycje do nawigacji. Lepsza pamięć i tak dalej. No i piloci są okropni dla mechaników.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- To chyba lepiej, żeby to byli zielonoocy…?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Nie, bo mechanicy są okropni dla pilotów. No i co to za frajda wrzeszczeć na kogoś, kto zupełnie to olewa?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Więc dlaczego tak?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Uśmiechnął się:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- To taka mała tajemnica. Ale nie powinno ci zając dużo czasu domyślenie się.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Dobrze, jak coś wymyślę, to się skontaktuję i ty mi powiesz, czy dobrze trafiłam, ok.?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Skoro tak… chociaż podejrzewam, że już się domyśliłaś, ja w każdym razie wpadłem na to w kilka sekund… Słuchaj… mogłabyś teraz przez chwilę nic nie mówić? Jestem coraz bardziej pijany, a nie chciałbym rozwalić samochodu.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Uśmiechnęła się lekko, ale zmilczała. Piloci! Po kilku latach spędzonych na Szwabii towarzystwo kogoś tak pragmatycznego i bezczelnego było bardzo odprężające. Nareszcie nikt nie traktował jej jak potwora.. To znaczy inaczej. Wiedział że jest i miał ją za potwora, ale nie uznawał jej przy tym za gorszą od siebie. Zresztą jak. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest altaryjskim szlachcicem. Zadufanym w sobie, z przerośniętymi ambicją i dumą, z pokrętnym poczuciem honoru i sprawiedliwości. Wśród takich ludzi się wychowała. Na bazie takich ludzi, tacy ludzie ją stworzyli. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Zorientowała się, że wyidealizowała właśnie zwykłego, przypadkowo spotkanego, wernyhorzańskiego chama. Nie przysłużył jej się pobyt wśród szkopów. Skoro ona adaptowała się bardzo szybko – jak na wysuniętej placówce mógłby czuć się Altaira? Nawet jej trudno było porozumieć się z Reichlanderami, czy kimkolwiek innym, kto, nie daj galaktyko, nigdy wcześniej nie spotkał się z mieszkańcami Wernyhory. Hermetyczne społeczeństwo wytworzyło światopogląd tak inny od pozostałych, że to co tutaj uznawane było za oczywiste, dla kogokolwiek innego, z wolnymi kupcami włącznie było nielogiczne i absurdalne.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Uśmiechnęła się szerzej i zagłębiła w wygodny fotel. Chciało jej się spać, trochę wypiła, choć zdecydowanie nie powinna – ale tu kolejne podobieństwo do Altairów, teorię traktowała z dystansem – i zaczęła rozmyślać o czarnowłosym pilocie w zdecydowanie nieodpowiedni sposób.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Który numer?<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Hmmm…? – Potrząsnęła głową, żeby oprzytomnieć. <o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Który numer? – Powtórzył bełkotliwie. Czarne oczy były jak i wcześniej nieprzeniknione, ale na bladych policzkach pojawiły się delikatne rumieńce.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Czternaście przez pięć, ale nie musisz mnie odprowadzać do drzwi, wysadź mnie tutaj, sama trafię.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Spojrzał na nią, chyba znacząco, ale nijak nie mogła dojść do tego, o co mu chodzi. Zajechał przed budynek numer czternaście cudem chyba tylko unikając zderzenia z latarnią. Oczywiście drzwi musiał jej otwierać i wolała się nawet nie zastanawiać, co by zrobił, gdyby mu na to nie pozwoliła. Ech! Piloci!<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Szła przodem, a on wlókł się za nią, coraz bardziej pijany, jak to mental, któremu puściły stopsy. Szczerze mówiąc, to jemu bardziej by się przydało odprowadzenie do domu.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Dotarli na trzecie piętro, zerknęła przez ramię. Stanął nad nią, rany, jaki on wysoki, ponad metr osiemdziesiąt, jak na pilota, to bardzo dużo. Co teraz? Uniosła pytająco brwi. Chyba nie będzie próbował jej zgwałcić? A już zaczęła sobie o nim, wyrabiać dobre zdanie.<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Pochylił się, poczuła na policzku jego wargi, odwrócił na pięcie i rzucił jeszcze:<o:p></o:p></span></p> <p class="Standard" style="text-align: justify; text-indent: 29pt;"><span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">- Do zobaczenia, Zielonooka.<o:p></o:p></span></p> <span style="font-size: 11pt; font-family: "Trebuchet MS","sans-serif";">Chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę się zdziwiła.</span>hevshttp://www.blogger.com/profile/17664130240076800835noreply@blogger.com10